Polska"Ewidentnie ktoś chochluje ws. katastrofy smoleńskiej"

"Ewidentnie ktoś chochluje ws. katastrofy smoleńskiej"

Propaganda czy głos ludu? Reportaż TVP "Solidarni 2010" przygotowany przez Ewę Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, dokumentujący fenomen żałoby narodowej w polskim społeczeństwie, wzbudził wiele kontrowersji. Także dlatego, że wśród wypowiadających się w filmie osób pojawili się zawodowi aktorzy. Jan Pospieszalski w rozmowie z Wirtualną Polską odpowiada na zarzuty wobec filmu, którego jest współautorem.

"Ewidentnie ktoś chochluje ws. katastrofy smoleńskiej"
Źródło zdjęć: © PAP

29.04.2010 | aktual.: 04.01.2011 14:26

W poniedziałek telewizyjna Jedynka wyemitowała w porze najlepszej oglądalności, tuż po głównym wydaniu "Wiadomości", dokument "Solidarni 2010". W reportażu przedstawiono wypowiedzi osób zgromadzonych przed Pałacem Prezydenckim po katastrofie prezydenckiego Tu-154 oraz tych obecnych na krakowskim rynku w dniu pogrzebu Marii i Lecha Kaczyńskich. Produkcji Jana Pospieszalskiego zarzucana jest jednostronność. W materiałach pojawiają się głosy obwiniające o tragiczną śmierć polskiego prezydenta - Rosjan, członków rządu i dziennikarzy. Sugerujące, że wypadek samolotu w Smoleńsku to nie był wypadek, ale zamach, a "premier Tusk ma krew na rękach". Brakuje polemiki z kontrowersyjnymi wypowiedziami, pominięto głosy tych, którzy prezentują odmienne zdanie. Materiał obfituje za to w najbardziej kontrowersyjne teorie spiskowe.

"Ludzie, którzy całe swoje życie poświęcili, żeby walczyć o prawdę (...) w ciągu jednej sekundy zginęli i tak prosto. Zaczynam się bać, że to nie był przypadek" – mówi Janowi Pospieszalskiemu przez łzy mężczyzna pod Pałacem Prezydenckim. Jak ustalili dziennikarze „Dziennika-Gazety Prawnej” to zawodowy aktor, znany m. in. z epizodów w serialach "Klan", "Plebania" czy "M jak Miłość", Mariusz Bulski. W ciągu pierwszych 20 minut filmu pojawia się on na ekranie sześć razy. "Człowiek z krwią na rękach (Władimir Putin - red.) przytula mojego premiera, ale nigdy by nie przytulił mojego prezydenta” - mówi aktor w innym fragmencie.

W rozmowie z "Dziennikiem-Gazetą Prawną" Bulski zapewnił, że jego występ miał charakter prywatny. Nie chciał jednak powiedzieć, czy powiedział realizatorom, że jest aktorem i czy wziął za udział w reportażu jakieś pieniądze. Jak napisała „Fronda”, Bulski nie jest jedynym aktorem, który pojawia się na ekranie.W dokumencie wypowiada się także odtwórczyni jednej z głównych ról w serialu „Plebania” Katarzyna Łaniewska oraz Ewa Talar z serialu „Dom”, czyli Halina Rowicka.

Lewica zapowiedziała złożenie wniosku do KRRiT w sprawie kontrowersyjnego reportażu. W piśmie skierowanym przez Klub Lewicy do Krajowej Rady czytamy, że "film bezpodstawnie wykorzystuje śmierć Prezydenta do partyjnej kampanii". Według posłów SLD, film pokazuje "przekoloryzowaną rzeczywistość, wygodną dla prawicy".

WP: Joanna Stanisławska: Pański dokument „Solidarni 2010” wywołał gwałtowną dyskusję. „Dziennik-Gazeta Prawna” zarzuca panu, że w swoim filmie zatrudnił pan aktorów.

Jan Pospieszalski: - Nie chcę odpierać tych ataków i zarzutów, bo uważam je za absurdalne. Staliśmy z Ewą Stankiewicz kilka dni i nocy przed Pałacem Prezydenckim, zarejestrowaliśmy dziesiątki godzin materiału, rozmawialiśmy z setką osób. Z tych rozmów wyłania się wspaniały obraz pewnego fenomenu społecznego, dobra, które jest w ludziach, ich troski i niepokoju o Polskę, a jednocześnie odradzania się postawy obywatelskiej, miłości ojczyzny i solidarności. Tymczasem niektórzy dziennikarze zamiast dostrzec ten niesamowity potencjał, rozpoznali w jednej czy drugiej wypowiadającej się osobie aktora i próbują zdyskredytować ten dokument. Pytam więc, czy również apele Daniela Olbrychskiego o pojednanie z Rosją albo jego wypowiedzi dotyczące pochówku na Wawelu należałoby uznać za niewiarygodne, ponieważ jest on aktorem?

WP: Tyle, że Daniel Olbrychski występuje pod własnym nazwiskiem, jest osobą powszechnie znaną, wszyscy wiedzą, że jest aktorem. Może w filmie zabrakło informacji o tym, kim jest wypowiadająca się osoba i jaki zawód wykonuje?

- Nie pytałem ludzi o to, jaka jest ich profesja, ani też na kogo głosowali, ale o to, dlaczego tam się znaleźli. To była szczera do bólu relacja z fenomenu żałoby narodowej. Zainteresowało nas, dlaczego ten mężczyzna, który później okazał się aktorem, był gotów stać 16 godzin w gigantycznej kolejce przed Pałacem Prezydenckim. Ewa Stankiewicz weszła z nim w bardzo intymną, szczerą rozmowę. Owszem, niektórzy nasi rozmówcy wspominali o swoim zawodzie, ale wyłącznie przy okazji.

WP: * Najczęściej wysuwanym zarzutem pod adresem pana filmu jest jednostronność. Na jakiej zasadzie dobierał pan rozmówców?*

- W swoich materiałach zarejestrowaliśmy wypowiedzi inteligenta, rolnika i robotnika, muzułmanina i murzyna. Chcieliśmy, żeby te głosy były jak najbardziej reprezentatywne, żeby wszystkie pojawiające się wątki wybrzmiały i były obecne. Wartość tego filmu polega na uniwersalności ocen, jakie w nim padają. Rolnik spod Suwałk, strażak z Radomia i wybitny reżyser Lech Majewski z Los Angeles, mówią podobne rzeczy, choć używają trochę innych słów, dzielą te same niepokoje o Polskę i naród. Rozumiem, że dla wielu dziennikarzy i mediów ten materiał jest oskarżeniem. Inne telewizje mogły przecież przyjść i również rejestrować te nastroje społeczne. Tymczasem byliśmy jedną z niewielu redakcji, które to rzetelnie uchwyciły.

Słyszałem opinię znanej dziennikarki ze stacji komercyjnej, że ten film to skandal. Moim zdaniem skandalem jest to, że inne redakcje nie dostrzegły tego potencjału, nie zainteresowały się tym dziwnym zjawiskiem społecznym. Skandalem jest brak podobnych dokumentów przygotowanych przez telewizje komercyjne. Fakt, że ludzie chcieli ze mną, a nie z nimi rozmawiać, też o czymś świadczy. Napastliwe ujadania, jakie dziś słychać chcą zakrzyczeć rzeczywistość. Bo obraz, który wyłania się z naszego filmu jest trochę inny niż ten zadekretowały przez pozostałe media. Pytanie, dlaczego inni nie mieli odwagi zejść do ludzi ze swoich zwyżek dziennikarskich? Dlaczego musieli zdejmować znaczki korporacyjne? WP: W filmie pojawiają się różnego rodzaju teorie spiskowe, sugerujące, że doszło do zamachu, że wypadek nie mógł być przypadkiem. Te nieweryfikowalne teorie pozbawione są komentarza. Czy nie boi się pan, że pozostawianie takich pytań bez odpowiedzi, jeszcze bardziej przestraszy Polaków?

- Czy pani w windzie, autobusie, metrze nie słyszy takich rozmów? Ludzie w domach, pracy, kołach towarzyskich szepcą, zastanawiają się, dlaczego 20 dni po katastrofie, mimo zaangażowania najlepszych prokuratorów z Rosji i Polski, do tej pory nie udało się ustalić, o której godzinie wydarzyła się katastrofa? Jeśli tego nie wiemy, to znaczy, że nic nie wiemy. Czy pani myśli, że ludzie się głupi? Ewidentnie ktoś chochluje, manipuluje, Internet aż huczy, powstają specjalne strony internetowe poświęcone alternatywnym wersjom wydarzeń. To, co my zaprezentowaliśmy to jest tylko fragment wypowiedzi. Ten niepokój jest w ludziach, ponieważ zginął prezydent, a takie rzeczy nie zdarzają się ot tak po prostu. Zarejestrowanie tego niepokoju uważam za absolutny obowiązek dziennikarski. A Ewa jako dokumentalistka uznała, że uczciwość filmowca nakazuje puszczenie tego w przestrzeń publiczną. Pozytywny odzew po emisji tego filmu, ilość podziękowań i próśb o powtórki dowodzi, że ludzie rozpoznali siebie w tym filmie. A skoro
mówimy o teoriach spiskowych, to jeśli weźmiemy pod uwagę 300 lat wspólnej historii z naszym wschodnim sąsiadem, okazuje się, że większość z nich się sprawdziła.

WP:

Czy pan osobiście jest zwolennikiem tezy, że katastrofa smoleńska to nie był wypadek?

- Osobiście jestem zwolennikiem jawności w życiu publicznym i stawiania takich pytań. Jeśli tyle dni po tragedii nie mamy odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania, mamy prawo się bać. A to, że nie powstał specjalny sztab kryzysowy, że polityka informowania nas jest skąpa i urąga wszelkim zasadom państwa demokratycznego, że ludzie, którzy biorą pieniądze za to, żeby dbać o nasze bezpieczeństwo, nie są w stanie zapewnić ochrony nawet prezydentowi i najwyższym osobom w państwie, oznacza, że to państwo nie działa. W związku z tym niepokój jest jak najbardziej uzasadniony.

WP: Pański film został wyemitowany na antenie TVP 1 w porze najlepszej oglądalności, tuż po głównym wydaniu "Wiadomości". Kilka godzin wcześniej Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło, że kandydatem partii w wyborach prezydenckich będzie jej prezes Jarosław Kaczyński. Stąd pojawił się zarzut, że jest on elementem kampanii Prawa i Sprawiedliwości. Czy słuszny?

- Ewa Stankiewicz postanowiła rejestrować wydarzenia, jakie rozgrywały się pod Pałacem Prezydenckim od samego początku. Kamera rejestrowała to, co się działo dzień po dniu. Władze TVP decydując się na emisję tego filmu, umieszczając go tydzień wcześniej w ramówce, nie miały pojęcia, kto i kiedy będzie kandydował. To był czas pogrzebu prezydenta, identyfikacji ciał ofiar katastrofy w Moskwie. Sugerowanie, że ten film jest elementem kampanii Jarosława Kaczyńskiego, to dopiero jest teoria spiskowa.

WP: Czy pana zdaniem przed Pałacem Prezydenckim wytworzyła się nowa linia podziału społecznego, czy to raczej stare podziały, które odżyły w tym tak trudnym dla naszego kraju momencie?

- Zobaczymy, niech tym zajmą się socjologowie. Zadaniem autorki filmu pani Ewy Staniewicz było ten fenomen zarejestrować i pokazać. Pod Pałacem Prezydenckim widziałem nieprawdopodobną wspólnotę, ludzi, których połączyła troska o państwo i szacunek dla instytucji urzędu prezydenta. Dostrzegam za to podział na tych, którzy nie byli w stanie tej więzi dostrzec i starają się ją zdyskredytować, bo się jej przestraszyli. Kto się boi dzisiaj ludzi? Dlaczego ukazaniu się tego filmu towarzyszy taki wrzask? Dlaczego autorzy tych napastliwych komentarzy są tak odklejeni od rzeczywistości? Przypomina mi się sytuacja z krakowskiego rynku, kiedy na wielkich telebimach tuż przed mszą świętą był emitowany obraz ze studia TVN, a ludzie krzyczeli „Precz z TVN, chcemy TVP, dajcie obraz z bazyliki!”. Ktoś, kto uznał, że ludzie na gigantycznych telebimach chcą oglądać Miecugowa i Kalisza, zamiast się modlić, zupełnie nie rozumiał, po co oni tam przyszli. Potraktował to zgromadzenie ludzi jak imprezę pod tytułem Pudzianowski
przeciąga linę na plaży w Sopocie.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5497)