Poseł Lubczyk nie był na posiedzeniu komisji, ale listę podpisał. "Przez pomyłkę"
Radosław Lubczyk, poseł PSL-Trzeciej Drogi, przyszedł po zakończeniu posiedzenia sejmowej komisji zdrowia. Mimo to podpisał się na liście obecności. Zdaniem prawników to sprawa dla prokuratury, bo być może doszło do popełnienia przestępstwa. Zdaniem Lubczyka była to zwyczajna pomyłka.
Autorzy: Paweł Figurski i Patryk Słowik
28 grudnia 2023 r. odbyły się dwa posiedzenia sejmowej komisji zdrowia. Radosław Lubczyk był tylko na jednym z nich, ale podpisał się pod dwiema listami obecności. W rozmowie z Wirtualną Polską tłumaczy, że to błąd pracowników Kancelarii Sejmu, którzy w porę nie zabrali jednej z list.
Jeżeli Radosław Lubczyk rzeczywiście tylko się pomylił, skończy się na pisemnym wyjaśnieniu ze strony posła. Jeśli jednak świadomie poświadczył nieprawdę, grozi za to odpowiedzialność karna nawet do 8 lat pozbawienia wolności.
- W najlepszym przypadku dla posła Lubczyka, powinien on wziąć tydzień wolnego i zapoznać się z dokumentami regulującymi pracę parlamentarzysty. Powinien też ostrożniej korzystać z długopisów, by przypadkiem nie podpisać weksla in blanco - ironizuje prof. Mariusz Bidziński, wykładowca Uniwersytetu SWPS oraz partner w kancelarii Chmaj i Partnerzy.
- Jeśli poseł nie był w stanie wyłączającym świadomość, trudno uznać jego tłumaczenie za przekonujące - wskazuje adwokat Radosław Płonka, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga Sokolnicki.
- Prokuratura powinna wszcząć sprawę z urzędu. Tylko pozornie jest ona błaha. A jednocześnie w interesie samego posła jest, by ostatecznie ustalić, że doszło tylko do pomyłki - zauważa adwokat dr Łukasz Chojniak, karnista i partner w kancelarii Chojniak i Wspólnicy.
Podpisy na dwóch listach
28 grudnia 2023 r. Na godzinę 13 zaplanowano krótkie posiedzenie sejmowej komisji zdrowia. Kolejne, już dłuższe, przewidziano na godzinę 13.30.
O godz. 13:05 przewodniczący komisji Bartosz Arłukowicz rozpoczyna posiedzenie.
Posłowie przyjmują plan pracy komisji.
O godz. 13:08 Arłukowicz zamyka posiedzenie komisji.
Część posłów wychodzi z sali, część wstaje z miejsc, trwają niezobowiązujące rozmowy.
Przy stole prezydialnym nikt nie siedzi.
O godz. 13:10 na salę wchodzi Radosław Lubczyk, poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego-Trzeciej Drogi.
Podchodzi do stołu prezydialnego, przy którym leży lista obecności, bierze długopis, rozgląda się, po czym podpisuje się pod listą. Przechodzi wzdłuż pustego stołu prezydialnego i wita się z jednym z posłów pozostających na sali. Następnie idzie przywitać się z koleżanką posłanką. Siada na jednym z krzeseł.
To wszystko wiemy dzięki zapisowi z jednej z sejmowych kamer. Nagranie jest dostępne na stronie Sejmu.
Pozostały przebieg zdarzeń ustaliliśmy już na podstawie trzech identycznie brzmiących relacji.
Kilkanaście minut po przyjściu Lubczyka posłowie Prawa i Sprawiedliwości zgłaszają przewodniczącemu Arłukowiczowi, że posła PSL nie było na posiedzeniu, a podpisał się na liście.
Arłukowicz jest zaaferowany przygotowaniami do kolejnego posiedzenia - nie nadaje sprawie biegu.
Później Radosław Lubczyk podpisuje się na kolejnej liście obecności.
Część posłów zwraca na to uwagę.
Gdy Lubczyk dowiaduje się o protestach, informuje przewodniczącego Arłukowicza, że się pomylił, podpisując się dwukrotnie. Ten odsyła go do pracowników Kancelarii Sejmu.
Bartosz Arłukowicz w rozmowie z WP przyznaje, że dotarły do niego sygnały dotyczące podpisów złożonych przez posła Lubczyka. Poinformował o sprawie też sam Lubczyk, przy czym Arłukowicz nie potrafi odpowiedzieć, kto pierwszy poinformował o nieprawidłowościach.
- Przewodniczący nie jest jednak od weryfikowania, kto, kiedy się podpisał, dlatego odesłałem go do sekretariatu. Poseł Lubczyk może złożyć pismo z oświadczeniem, sekretariat je przyjmie, a prezydium rozpatrzy - mówi Bartosz Arłukowicz.
"To pomyłka"
Zapytaliśmy o sprawę Radosława Lubczyka.
Wyjaśnił nam, że przyszedł o 13:15 do Sejmu (w rzeczywistości był kilka minut wcześniej) i zobaczył wyłożoną listę obecności.
- Rozumiałem, że jeśli pierwsza komisja się zakończyła, to wyłożona jest lista dotycząca tej drugiej. Dlatego ją podpisałem - mówi Lubczyk.
I dodaje, że błąd popełnili pracownicy Kancelarii Sejmu, bo powinni zabrać listę od razu po zakończeniu posiedzenia komisji. Winne też okazały się korki w Warszawie, przez które Lubczyk spóźnił się na posiedzenie.
Dlaczego więc poseł podpisał się kolejny raz, na drugiej liście, skoro był przekonany, że już to zrobił? Lubczyk wskazuje jedynie, że podpisał się na drugiej liście, bo przecież był na posiedzeniu komisji. I że złożył wyjaśnienie, w tym przewodniczącemu komisji Bartoszowi Arłukowiczowi, że z pierwszym podpisem się pomylił.
Gdy chcieliśmy dopytać posła Lubczyka, już po rozmowie z Arłukowiczem, o to, czy złożył też wyjaśnienia pisemne i dlaczego poinformował o błędzie dopiero po tym, gdy zwrócili na niego uwagę inni posłowie, Lubczyk już ani nie odebrał telefonu, ani nie odpisał.
Centrum Informacyjne Sejmu poinformowało nas, że Radosław Lubczyk podpisał się na liście obecności na godz. 13.
CIS stwierdziło, że "podpis został złożony omyłkowo", a zarazem, że "pomyłka zostanie zgłoszona i wyjaśniona".
Na pytanie, kto zgłosił pomyłkę oraz kiedy poinformował o niej sam poseł Lubczyk, odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Poseł Lubczyk nie doczytał?
Prawnicy, których poprosiliśmy o komentarz, uważają, że trzeba rozdzielić dwie kwestie. Jedna to pozaprawna ocena zachowania posła Lubczyka. Druga - ocena prawnokarna.
Mariusz Bidziński, Radosław Płonka i Łukasz Chojniak nie pozostawiają suchej nitki na tym, co zrobił poseł.
- Trudno zaakceptować sytuację, w której parlamentarzysta, wybraniec narodu, w ramach obrony przekonuje, że nie wie, pod czym się podpisuje - twierdzi prof. Mariusz Bidziński.
- Wyobraźmy sobie sytuację, w której zwykły obywatel wprowadza w błąd np. urząd skarbowy, a potem mówi, że nie doczytał. Ciężko byłoby liczyć na taryfę ulgową - wtóruje Radosław Płonka.
Inną kwestią jest jednak ocena prawnokarna.
- Wszystko tu zależy tak naprawdę od tego, czy poseł miał świadomość, że podpisuje się na liście obecności po zakończonym posiedzeniu - wyjaśnia dr Łukasz Chojniak.
- Tłumaczenie posła Lubczyka oczywiście należy brać pod uwagę, ale nie jest to przesądzające. Na pierwszy rzut oka wskazanie, że poseł przez pomyłkę podpisał się na dwóch listach, podczas gdy był na jednym posiedzeniu, wydaje się oderwane od doświadczenia życiowego - dodaje Radosław Płonka.
Eksperci: Sprawa dla prokuratury
Kto ma ocenić, czy Radosław Lubczyk mówi prawdę?
Zdaniem prof. Mariusza Bidzińskiego w pierwszej kolejności powinni zająć się tym sami posłowie oraz Kancelaria Sejmu.
- Nie jest tak, że przewodniczący komisji nie ma tu nic do powiedzenia. Jednocześnie funkcjonuje komisja etyki poselskiej, która również mogłaby się zająć tym przypadkiem. Poprzestanie na przyjęciu wyjaśnienia posła Lubczyka to za mało - uważa Bidziński.
Mecenasi Płonka i Chojniak uważają jednak, że należałoby iść dalej - i sprawą powinna raczej zająć się prokuratura niżeli organy Sejmu.
- Ewentualna odpowiedzialność karna zależy tu od oceny świadomości posła podczas składania podpisu. Gdyby uznać, że świadomie wpisał się na listę obecności posiedzenia, na którym nie był i które w tym czasie było już zakończone, w grę wchodziłoby przestępstwo oszustwa, ewentualnie przestępstwo poświadczenia nieprawdy w dokumencie w typie kwalifikowanym - wskazuje dr Łukasz Chojniak.
Za oszustwo grozi od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.
Za poświadczenie nieprawdy w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej tak samo - od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.
Dlaczego "w celu osiągnięcia korzyści"?
Posłowie, którzy opuszczają posiedzenia komisji, mają obcinane "dniówki" - obniżone zostaje uposażenie i dieta o 1/30 za każdy dzień nieusprawiedliwionej nieobecności na posiedzeniu komisji, jeżeli liczba tych nieobecności przekroczyła 1/5 liczby posiedzeń komisji w miesiącu kalendarzowym. Jedno posiedzenie sejmowej komisji zdrowia w grudniu przekraczało zaś 1/5 wszystkich posiedzeń - te były bowiem tylko trzy.
- Świadoma chęć uniknięcia obcięcia wynagrodzenia poselskiego może być działaniem w celu osiągnięcia korzyści majątkowej - wskazuje dr Łukasz Chojniak.
Jego zdaniem istotne jest to, że zarówno oszustwo, jak i poświadczenie nieprawdy ścigane są co do zasady z urzędu.
- Prokuratura może więc wszcząć postępowanie. W jego toku może sprawdzić nagrania z sejmowych kamer, przesłuchać świadków i podjąć decyzję, co robić dalej - mówi Chojniak.
Jedna opcja to umorzenie - wtedy Lubczyk będzie miał dowód na to, że zdaniem niezależnego organu ścigania "tylko" popełnił błąd.
Druga to chęć postawienia zarzutów. Wtedy albo sam poseł musiałby zrzec się immunitetu, albo taką decyzję musiałby podjąć Sejm.
- Tak czy inaczej, sprawy nie powinno się zostawić bez wyjaśnienia. A właściwa do wyjaśnienia jest prokuratura, a nie Kancelaria Sejmu - przyznaje Radosław Płonka.
Problemy posłów z podpisami
To kolejna sprawa dotycząca wątpliwych podpisów pod listami obecności w polskiej polityce.
W grudniu 2016 r. Krzysztof Brejza, polityk Koalicji Obywatelskiej, stwierdził, że "posłowie PiS sfałszowali listy obecności".
Brejza wykazał, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński wpisali się na listę obecności już po zakończeniu posiedzenia Sejmu - a nie wiadomo nawet czy na tym posiedzeniu byli (odbywało się wówczas w sali kolumnowej).
"Jawnie poświadczają nieprawdę w dokumencie, jakim jest lista obecności" - stwierdził Brejza. Wtórowali mu inni posłowie ówczesnej opozycji, a obecnie obozu władzy.
- Jeżeli minister Ziobro naprawdę podpisał listę po głosowaniu, to dopuścił się poświadczenia nieprawdy i popełnił przestępstwo urzędnicze - powiedział w rozmowie z Gazeta.pl Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego w latach 2006-2008.
Prokuratura nie pociągnęła do odpowiedzialności ówczesnego prokuratora generalnego.
Poseł z ferrari w trudnej sytuacji majątkowej
Poseł Radosław Lubczyk już kilkukrotnie był bohaterem publikacji WP.
W sierpniu 2023 r. opublikowaliśmy tekst, w którym napisaliśmy, że poseł ma ferrari, porsche, bmw, kilka nieruchomości i dobrze prosperującą spółkę dentystyczną, która tylko w ostatnim roku zarobiła "na czysto" ponad pół miliona zł. Mimo to w ciągu ostatnich siedmiu lat parlamentarzysta pobrał z kasy Sejmu ponad 778 tys. zł z uwagi na swoją trudną sytuację majątkową.
Zgodnie z przepisami każdy parlamentarzysta musi zdecydować, czy chce być tzw. posłem zawodowym, czy też niezawodowym. Jeśli wybierze to drugie, może pracować lub prowadzić działalność gospodarczą - wtedy jednak nie otrzymuje uposażenia poselskiego. Są jednak wyjątki, kiedy poseł niezawodowy może dostać uposażenie. I z tej furtki skorzystał Radosław Lubczyk z Koalicji Polskiej.
Szkopuł w tym, że wyjątki dotyczą przede wszystkim przypadków, gdy dochody danego parlamentarzysty uzyskiwane spoza Sejmu są bardzo małe. Lubczyk zaś we wniosku wykazał niskie dochody z własnej działalności, ale nie wspomniał, że jest beneficjentem rzeczywistym spółki stomatologicznej, która ma po kilkaset tys. zł zysku netto rocznie (w 2022 r. ponad 500 tys. zł).
W praktyce więc Lubczyk jest bardzo bogatym człowiekiem, tyle że majątek jest w spółce, która w stu procentach do niego należy. Sam, na potrzeby otrzymywania uposażenia sejmowego, zadeklarował, że zarabia niespełna tysiąc zł miesięcznie.
Eksperci, którzy komentowali sprawę dla WP, nie mieli wątpliwości, że postępowanie posła jest etycznie naganne, a najprawdopodobniej doszło również do złamania prawa.
Lubczyk bronił się argumentem, że "co nie jest zabronione, jest dozwolone". Podobnie bronili go koledzy z Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Politycy wskazywali, że Lubczyk pracuje o wiele ciężej niż większość parlamentarzystów. Z przeanalizowanych przez nas w sierpniu 2023 r. danych wynikało, że poseł, według statystyki udziału w głosowaniach na posiedzeniach Sejmu, zajmował 425. miejsce wśród parlamentarzystów – opuścił ponad 800 głosowań.
Mimo to Lubczyk dostał pierwsze miejsce na liście wyborczej Trzeciej Drogi w okręgu koszalińskim i ponownie został wybrany do Sejmu.
O drugiej kwestii dotyczącej Radosława Lubczyka napisał jeden z nas we wrześniu 2023 r.
24 sierpnia 2023 r. do Sejmu wpłynęła interpelacja posła Lubczyka "w sprawie kontroli ze strony służb relacji przedstawicieli polskich władz z koncernem Ericsson".
W największym uproszczeniu - Lubczyk prosił koordynatora służb specjalnych, by ten sprawdził między innymi to, czy Janusz Cieszyński, ówczesny minister cyfryzacji, jest powiązany z Ericssonem.
Szkopuł w tym, że treść złożonej przez Lubczyka interpelacji jeden z nas otrzymał wcześniej z innych źródeł.
W czerwcu 2023 r. lobbyści pracujący w przeszłości na rzecz koncernu Huawei próbowali tą kwestią zainteresować redakcję Wirtualnej Polski.
Gdy odmówiliśmy ze względu na mało wiarygodne tezy, lobbyści zaczęli szukać parlamentarzystów, którzy "podchwycą" temat.
4 sierpnia 2023 r. jeden z polityków przesłał jednemu z nas pismo bliźniacze z tym, które kilka tygodni później złożył Radosław Lubczyk.
9 sierpnia z kolei kolejny polityk powiedział, że "różni ludzie" szukają posła do złożenia interpelacji.
Treść pisma, które złożył Lubczyk, była zbieżna z interesami Huaweia w Polsce.
Radosław Lubczyk otrzymał z WP pytanie, od kogo otrzymał treść pisma, które złożył jako swoją interpelację. Do dziś na to pytanie nie odpowiedział.
W rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną", który zapytał go o tę sprawę, wyjaśnił, że nawet nie widział na oczy tej interpelacji, bo złożył ją drogą elektroniczną dyrektor jego biura poselskiego.
Kilka tygodni temu Radosław Lubczyk poinformował lokalne media, że zostanie wiceministrem cyfryzacji. Potwierdził to w rozmowie z WP. Musi tylko uporządkować kwestie związane z jego aktywnością biznesową.
W piśmie wysłanym do redakcji po publikacji materiału spółka Huaweii Polska Sp. z o.o. zaprzeczyła, by na jej rzecz kiedykolwiek pracowali lobbyści.
Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski
Napisz do autorów: Pawel.Figurski@grupawp.pl, Patryk.Slowik@grupawp.pl