Lawina krytyki wobec reformy oświaty
Założenie reformy oświatowej z 1999 r. było proste: uczniowie mieli być lepiej wykształceni, a dzięki temu, lepiej przygotowani do pracy. W praktyce, gimnazja - jeden z filarów reformy - okazały się zdaniem wielu polityków - niewypałem. Choć kolejne szefowe resortu edukacji w gabinecie Donalda Tuska nie widziały sensu dokonywania zmian i powrotu do starego, dwustopniowego systemu (8-letnia podstawówka i 4-letnia szkoła średnia), powołując się na wyniki badań Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów, inni ministrowie edukacji i rodzice dostrzegali taką potrzebę.
Likwidacji gimnazjów domagały się PiS, PJN i SLD.
Zdaniem Romana Giertycha, byłego ministra edukacji, idea powrotu do starego systemu jest w pełni uzasadniona. - Reforma, której dokonano w 1999 r. była chora. Największą wadą gimnazjów jest to, że grupują dzieci w najtrudniejszym wieku, co generuje wzrost przestępczości w szkołach. Już w 2006 r., gdy byłem ministrem edukacji, wypowiadałem się krytycznie na temat reformy, ale nie proponowałem nagłych zmian, by nie wywoływać chaosu. Teraz, gdy niezadowolonych z gimnazjów jest tak wielu, przyszedł czas, by poważnie rozważyć pomysł powrotu do starego systemu.
W podobnym tonie wypowiadała się prof. Krystyna Łybacka, minister edukacji w rządzie SLD. - Trzyletnie gimnazjum to zbyt krótki czas, by uczeń został dobrze poznany przez nauczyciela, przyswoił wymaganą wiedzę i zadecydował z pełną świadomością, co chce robić dalej. Do tego dochodzą problemy natury psychologicznej" - mówiła WP.PL.
Łybacka zwraca też uwagę na to, że pokolenie gimnazjalistów stało się pokoleniem "testowym". - Gimnazjaliści do perfekcji opanowali rozwiązywanie testów, ale mają problemy z wyciąganiem wniosków, dokonywaniem analiz, formułowaniem myśli.