ŚwiatPorażająca skala przemocy wobec kobiet w Ameryce Łacińskiej

Porażająca skala przemocy wobec kobiet w Ameryce Łacińskiej

O ile na świecie wciąż trwa epidemia przemocy wobec kobiet, o tyle w Ameryce Łacińskiej można już mówić o pandemii. Skala ataków jest tak wysoka, że rządy niektórych państw kontynentu wprowadziły nawet do swoich kodeksów karnych specjalne pojęcie: feminicidio, czyli kobietobójstwo. Niestety, nawet zaostrzenie prawa nie poprawiło rzeczywistości wielu Latynosek.

Porażająca skala przemocy wobec kobiet w Ameryce Łacińskiej
Źródło zdjęć: © AFP | Hector Retmal
Aneta Wawrzyńczak

22.04.2015 | aktual.: 24.04.2015 14:05

Na ulicy leży trup. Właściwie w rynsztoku, między betonowym chodnikiem a asfaltową jezdnią. Dokładną lokalizację trudno określić; po anturażu wychwyconym przez oko kamery, ukrytej na piętrze obskurnego budynku z częściowo powybijanymi, brudnymi szybami, można jedynie domniemywać, że nie jest to dzielnica biznesowa, ale nie są to też najgorsze slumsy. Ot, zwykła ulica w dużym latynoamerykańskim mieście, w tym przypadku 315-tysięcznej stolicy Salwadoru.

Ciało jest opakowane w worki na śmieci, ulubione akcesorium mniej i bardziej profesjonalnych zabójców w tym zakątku świata. Spod worków wystają bose związane sznurem stopy.

Trupa w ciągu kilku minut mija co najmniej kilkanaście osób. Większość rzuca mu przelotne spojrzenie, część nawet nie zwalnia kroku, są tacy, co przechodzą tuż obok. W odległości kilku metrów stoją strażnicy miejscy w niebieskich koszulach, po chwili dołącza do nich policjant w czarnym uniformie. Leżącemu ciału nie sprawdza tętna, nie zanosi się też na to, by zamierzał wezwać pogotowie. Czynności życiowe sprawdza kopnięciem bosej stopy.

Do trupa przyjeżdżają kolejni policjanci. Jeden z nich rozrywa worek tam, gdzie powinna być głowa, reszta kręci się wokoło, któryś rozwiązuje stopy, inny mówi coś przez krótkofalówkę, jeden ze strażników wciąż notuje. W kulminacyjnym momencie funkcjonariuszy jest już ośmiu.

I wtedy trup wstaje, wyswabadza się z foliowego worka, oczom zgromadzonych ukazuje się w pełnej krasie, to znaczy biustonoszu i figach. Dopiero wtedy ludzie przystają, ich spojrzenia już nie są przelotne i obojętne, ale powłóczyste i ciekawskie. W Salwadorze leżące na ulicy zwłoki (zwłaszcza kobiety) to żadna nowość. Ale "zwłoki" żywe, w dodatku w samej bieliźnie - to już coś.

O to właśnie chodziło artystce Denisse Reyes, kiedy robiła swój "trupi" performance w kwietniu 2013 roku. Chciała zwrócić uwagę na skalę przemocy wobec kobiet w Salwadorze, a jeszcze bardziej - na to, jak niepostrzeżenie wgryzła się ona w tkankę społeczną tego maleńkiego kraju.

I nie tylko. Choć to Salwador zajmuje niechlubne pierwsze miejsce na świecie pod względem odsetka morderstw na kobietach (12 na 100 tysięcy), obrońcy praw człowieka ostrzegają: właściwie cała Ameryka Łacińska to pandemonium dla kobiet.

Nie kraje islamu czy Afryka...

Już nieco przywykliśmy do informacji o targach niewolnic organizowanych przez żołnierzy Daesz (Państwa Islamskiego), porywaniach uczennic z nigeryjskich szkół przez ich naśladowców z Boko Haram, zmywaniu plam na honorze rodziny krwią nieczystych (czytaj: zgwałconych) dziewcząt w Turcji, okaleczaniu dziewczynek z Somalii poprzez wycinanie im zardzewiałymi żyletkami części genitaliów czy brutalnych zbiorowych gwałtach w Indiach czy Pakistanie.

Tłumaczymy sobie, że to inny krąg kulturowy albo - co prawda okrutna, ale jednak "tamtejsza" - tradycja, albo (chyba najczęściej) wina opresyjnego, bezwzględnego i wbrew słowom jego obrońców wcale nie będącego religią pokoju islamu. Gdy słyszymy, że Światowa Organizacja Zdrowia obliczyła, iż co trzecia kobieta na świecie (dokładnie 36 proc.) w wieku 15-69 lat choć raz doświadczyła ze strony swojego partnera przemocy fizycznej i/lub seksualnej, bez mrugnięcia za zawyżanie statystyk obarczamy winą seksistowski i wciskający na siłę kobiety w burki Bliski Wschód, zdziczałą Afrykę albo cierpiące na chroniczny głód kobiet Chiny i Indie, odpokutowujące za dekady selektywnych aborcji.

Tymczasem ONZ przekonuje, że patrzymy w złym kierunku. O ile na świecie wciąż trwa epidemia przemocy wobec kobiet, o tyle w Ameryce Łacińskiej można już mówić o pandemii. Tak, tej Ameryce Łacińskiej - ostoi chrześcijaństwa i teatrze tysięcy ckliwych melodramatów pisanych na kanwie jednego scenariusza, według którego biedna, piękna i szlachetna "ona" rozkochuje w sobie przystojnego bogatego "jego" i udowadnia mu (a także całemu światu), że nie ma barier, których by nie można przeskoczyć.

Po wyłączeniu telewizora okazuje się, że prawda ekranu i prawda czasu mogą się diametralnie różnić. W przypadku Ameryki Łacińskiej, żeby poznać tę drugą, nie trzeba nawet wychodzić z domu, bo w krajach latynoskich przemocy w czterech ścianach doświadcza od 30 do 60 proc. kobiet.

I tak na przykład w Peru ofiarą przemocy domowej padają trzy kobiety na pięć (61 proc.), a na Kostaryce sześć na dziesięć (58 proc.), w Boliwii przez własnego partnera krzywdzona fizycznie lub seksualnie była/jest co druga, w Meksyku, Kolumbii i Ekwadorze co trzecia, na Dominikanie - co piąta. Na całym kontynencie połowa kobiet jest też molestowana psychicznie.

Część z wyżej podanych danych została zebrana dekadę temu, ale dla rządów tych państw może to i lepiej, bo obrońcy praw kobiet nie mają wątpliwości: tendencja jest rosnąca. Dziś liczby te byłyby jeszcze bardziej zatrważające. Dlatego słowa Denisse Reyes, którymi komentuje zamieszczone na YouTube naganie swojego performance’u, można odnieść nie tylko do Salwadoru, ale i całego kontynentu: "przemoc jest tu na porządku dziennym, w słowach, w działaniach, w myśleniu".

Kolejne liczby mówią bowiem, że od 28 do 64 proc. ofiar w ogóle nie szuka żadnej pomocy, nawet najbliższej przyjaciółce czy krewnej nie ujawnia, jaki dramat przeżywa we własnym domu.

Po pierwsze - szansa na to, że zostaną uwolnione z rąk oprawcy albo chociażby ich zgłoszenie zostanie przyjęte na policji, są niewielkie.

Po drugie - zbyt silnie zakorzenione są machismo i marianismo, czyli ideały mężczyzny i kobiety. Zgodnie z nimi ona powinna być jak Maryja: bezinteresowna, potulna i silna - ale tylko duchowo, on natomiast, idąc biblijnym tropem, niewiele ma wspólnego z miłosiernym Jezusem czy łagodnym Józefem, powinien być bowiem odważny, hardy, bezkompromisowy i agresywny seksualnie. Latynoski odczuwają szczególnie mocno zwłaszcza to ostatnie.

Feminicidio, czyli kobietobójstwo

W ostatniej dekadzie w kwestii walki o poprawę sytuacji kobiet w Ameryce Łacińskiej było już kilka precedensów.

Drogę ku społeczeństwu egalitarnemu i bezpiecznemu dla "słabszej płci" torował m.in. w 2008 roku Rafael Correa, prezydent Ekwadoru, kiedy forsował wprowadzenie do nowej konstytucji zapisów chroniących prawa kobiet. Zrobiły to też w tym samym roku władze Gwatemali (która wraz z Salwadorem i Hondurasem tworzy tzw. czarny trójkąt jeśli chodzi o bezpieczeństwo kobiet), wprowadzając do kodeksu karnego termin feminicidio (kobietobójstwo) i wyznaczając za nie karę od 25 do 30 lat więzienia. W ślad za nią poszli sąsiedzi, później sąsiedzi sąsiadów, skutkiem czego dziś w większości krajów Ameryki Łacińskiej za zabicie kobiety grozi długa odsiadka: minimum 15 lat w Paragwaju i Chile, maksimum - na przykład 60 lat w Meksyku albo dożywocie w Argentynie, Chile i Peru.

To jednak tylko świeżo wytyczona ścieżka, którą wciąż nazbyt często omijają śledczy, policjanci, prokuratorzy i sędziowie - o czym świadczą liczby: w Gwatemali, Hondurasie i Nikaragui śledztwo podejmowane jest w co pięćdziesiątym (2 proc.!) zgłoszonym przestępstwie, którego ofiarą jest kobieta. A jeżeli jakimś cudem uda się doprowadzić sprawcę na salę sądową, zazwyczaj (w 90 proc.) przypadków wychodzi z niej z podniesioną głową - i z rozkutymi rękoma, jak na wolnego, uniewinnionego właśnie człowieka przystało. Zdaniem Larry’ego Ladutke, wysłannika Amnesty International do Salwadoru, to właśnie poczucie bezkarności jest najważniejszym elementem latynoamerykańskiej układanki przemocy.

Ana Carcedo, pochodząca z Hiszpanii aktywistka na rzecz praw kobiet i współzałożycielka kilku organizacji na Kostaryce, zauważa jednocześnie, jak łatwo można odpowiedzialność sprawcy i tragedię ofiary rozmiękczyć jednym, akurat bardzo popularnym wśród gorącokrwistych Latynosów określeniem: "zbrodnia w afekcie", a więc z miłości albo zazdrości. To znany powszechnie wzorzec zrzucania na ofiarę części winy za to, co ją spotkało. W Ameryce Łacińskiej jest to o tyle znamienne, że do tego procesu włączają się również media. Dziennik "El Universo" jako przykład podaje opisany przez magazyn "Extra" przypadek 17-latka, który zamordował swoją 15-letnią dziewczynę. Gazeta, w ślad za sąsiadami, usprawiedliwia chłopaka: "przecież ostrzegał ją wcześniej, że jeśli tylko zobaczy ją na ulicy, to ją zabije".

W tym kontekście szczególnego znaczenia nabiera wyrok Międzyamerykańskiego Trybunału Praw Człowieka z 20 grudnia 2009 roku. Wtedy właśnie najwyższy organ sądowniczy dla całej Ameryki Łacińskiej orzekł, że Meksyk ponosi odpowiedzialność m.in. za pogwałcenie prawa do życia, integralności i wolności osobistej trzech młodych dziewcząt brutalnie zamordowanych w 2001 roku w Ciudad Juárez.

Władze Meksyku nie tylko zostały zobowiązane do publicznego pokajania się, wypłacenia rodzinom ofiar odszkodowania, budowy pomnika pamięci, wprowadzenia zmian w prawie czy wreszcie stworzenia ogólnokrajowej bazy danych osób zaginionych. Po raz pierwszy państwo zostało uznane współwinnym kobietobójstwa: nie dlatego, że nie było w stanie zagwarantować bezpieczeństwa swoim obywatelkom, ale z powodu późniejszych, karygodnych błędów, przede wszystkim - prowadzeniu nieudolnego, opartego na stereotypach i patriarchalnej dyskryminacji płciowej śledztwa.

"Długa historia nadużyć"

Być może to pierwszy krok ku realnej zmianie. Zdaniem katolickiej aktywistki Alice Kitchen, która w Gwatemali spotykała się z obrońcami praw kobiet, potrzeba czegoś więcej niż słowa zapisane na papierze, by wymazać dekady upodlenia kobiet. - To długa historia nadużyć, które zdążyły się zinstytucjonalizować - zauważa w rozmowie z "The New York Daily News".

Trudno nie przyznać jej racji, machismo na całym kontynencie manifestuje się niemal na każdym kroku.

Od szpitali, do których co roku trafia około miliona kobiet z powikłaniami po przeprowadzonej w tragicznych warunkach aborcji, bo we wszystkich krajach z wyjątkiem Kuby jest ona zakazana, w pięciu - bezwzględnie, nawet w przypadku gwałtu albo w sytuacji zagrożenia życia kobiety (czytaj więcej)
.

Poprzez setki tysięcy gwałconych dziewczynek i kobiet. We własnych domach, w czasie podróży przez Meksyk ku ziemi obiecanej - Stanom Zjednoczonym, a nawet przez żołnierzy amerykańskich, którzy w machistowskim otoczeniu czują się szczególnie bezkarni. Wystarczy wspomnieć o oskarżeniu wysunięte w lutym br. przez wspólną komisję rządu i FARC pod adresem personelu baz USA w Kolumbii o zgwałcenie 54 młodych kobiet w latach 2003-2007.

Po pobocza dróg i autostrad, rynsztoki w centrach miast albo opustoszałe budynki głównie w Gwatemali, Meksyku, Salwadorze, gdzie znajdowane są zwłoki tysięcy ofiar kobietobójstwa - zbrodni, której ofiarą pada się tylko dlatego, że jest się kobietą.

Prostego podsumowania każdej tragedii z osobna i jednocześnie wszystkich razem dokonała niedawno oenzetowska sprawozdawczyni ds. kobiet Raszida Mandżu. Odnosząc się do sytuacji w Ameryce Łacińskiej, stwierdziła po prostu: "Dlaczego mężczyźni pozwalają sobie na przemoc wobec kobiet? Bo mogą".

Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (164)