Ponomariow: Putin zobaczył pełny rozkład elit. Zrobi czystki
Nie wierzę, że mieliśmy do czynienia z realnym puczem. Putinowi zależało, żeby pokazać wszystkim, że jeśli nie on będzie u władzy, to może do niej dojść ktoś taki jak Prigożyn. Z dwojga złego lepszy ma być Putin, niż bandyta i terrorysta, więc lepiej, aby Zachód nie podejmował prób usunięcia Putina - uważa Ilja Ponomariow.
Tatiana Kolesnychenko: Dwa dni świat wyczekiwał, aż prezydent Rosji zareaguje na zbrojny bunt Prigożyna. I stało się. W poniedziałek późnym wieczorem Putin wygłosił, jak to określił Pieskow, "przemówienie decydujące o losie Rosji". Słuchał pan tego?
Ilja Ponamariow*: Słuchałem. Wprawiło mnie to nieco w konsternację, bo nie wiem, co w nim było "ważącego o losach Rosji". Choć był to raczej zbiór haseł, to jednak wyłaniała się z tego pewna zapowiedź, jakie kroki dalej będzie podejmować władza w Rosji.
Zanim opowie pan o następnych krokach, logicznym pytaniem byłoby: A kto dziś w Rosji jest władzą? Próbując zrozumieć to, co się wydarzyło, analitycy wyprodukowali masę wersji, które często się wykluczają. Mam wrażenie, że wśród rosyjskich dziennikarzy i politologów dominuje przekonanie, że była to próba przyjęcia władzy, ale nie przez Prigożyna, tylko otoczenie Putina. Najprawdopodobniej tzw. siłowików z Nikołajem Patruszewem, szefem FSB na czele. I ta próba wcale niekoniecznie zakończyła się niepowodzeniem.
Rosyjscy dziennikarze cierpią na ciężki przypadek uzależnienia od teorii spiskowych i pełną niewiarę w to, że ktoś oprócz Putina, może przyjąć inicjatywę w Rosji. To bardzo smutne, ponieważ rzutuje to również na kondycję opozycji i rozwiązuje reżimowi ręce.
Trzeba rozumieć, że w Rosji nie ma żadnego FSB. Federalna Służba Bezpieczeństwa to faktycznie Putin, on nią zarządza, on podejmuje wszystkie ważące decyzje. Dlatego mówienie o tym, że FSB prowadzi własną grę, jest niedorzeczne.
Jak to? Przecież Patruszew był jednym z głównych jastrzębi, którzy przekonywali Putina do napaści na Ukrainę, a potem naciskali na wprowadzenie stanu wojennego w Rosji i jeszcze większej eskalacji. Nawet jako ewentualnego następcę Putina typowano syna Patruszewa, Andrieja.
Patruszew dzisiaj nie jest w stanie prowadzić samodzielnej gry i knuć przeciwko Putinowi. Może przebudzi się ze swojego letargu, ale dopiero, kiedy Putina już nie będzie przy władzy.
FSB nie jest jedyną służbą w Rosji. I gdybym miał obstawiać, że dojdzie do jakiegoś spisku, to prędzej stałoby się to w Federalnej Służbie Ochrony [służba odpowiedzialna za ochronę prezydenta i najwyższych urzędników oraz części budynków państwowych – red.]. Bo FSO już od dawna funkcjonuje według własnych zasad. Podobnie z resztą jak Rosgwardia, ale na pewno nie w FSB.
Oprócz tego, gdyby Prigożyn rzeczywiście postanowił wziąć Moskwę, nie potrzebowałby mieć kogoś za plecami. Jest samodzielnym graczem. Wielokrotnie pokazywał, że jest człowiekiem odważnym, zdecydowanym i skłonnym do ryzyka, a nawet awanturnictwa. Jako jeden z niewielu rosyjskich dowódców nie chował się na tyłach, tylko ciągle był na froncie.
Więc po co był ten "marsz sprawiedliwości" zbrodniarzy wojennych?
Trzeba rozumieć, kim jest Prigożyn. Podobnie jak Putin wywodzi się z Petersburga, łączy ich wiele lat współpracy i osobliwego zaufania. Jest jedną z najbliższych osób w putinowskim otoczeniu. Częścią jego establishmentu. Dlatego nie mam wątpliwości, że Putin od początku wiedział o tym, co się wydarzy.
Zresztą przygotowania do tego "buntu" trwały od miesięcy na oczach wszystkich. Wiele osób, łącznie ze mną o tym pisało, mówiło, ostrzegało. Napięcie teatralnie rosło i w końcu musiało się coś wydarzyć.
Choć ja obstawiałem, że stanie się to na tle jakiejś militarnej porażki. Ale Prigożyn ewidentnie nie zakładał, że dojdzie do Moskwy i wybrał na "pucz" czas, który dla rosyjskiego wojska był najbardziej bezpieczny. To tylko jeszcze raz umacnia mnie w przekonaniu, że wszystkie te wydarzenia miały scenariusz ustawiony przez Kreml.
Dla Putina standardowy model zachowania w sytuacjach kryzysowych to zniknąć. Zrobił tak kiedy zatonął okręt podwodny Kursk. Kiedy był atak terrorystyczny na szkołę w Biesłanie. Kiedy miał miejsce zamach na teatr na Dubrowce.
W każdym z tych przypadków Putin brał tygodniową pauzę, zanim coś powiedział. A tym razem Putin od razu pojawił się na ekranach, co było bezprecedensowe. Więc władze były zainteresowane, żeby opowiedzieć, że coś się dzieje.
A jednak główni propagandyści odezwali się dopiero po 12 godzinach…
Bo nie mieli wytycznych. Sołowjow albo Simonian nie wiedzieli, co mają mówić. Ale już oficjalne służby informacyjne od początku pracowały na pełnych obrotach. Więc musiały otrzymywać zalecenia, co i jak opowiadać.
I Rosjanie zobaczyli w tym obrazku to, co cały świat: uzbrojone wyrzutnie rakietowe, ciężki sprzęt wojskowy i kolumnę najemników, która bez przeszkód zajmuje miasta jedno po drugim i nie napotykając żadnego oporu, zmierza do Moskwy.
I tu jest problem z analizowaniem sytuacji w Rosji. To pani widzi najemników, rozgrywki i spiski. A zwykli Rosjanie widzą wrogów. Czają się na zewnątrz i jak się okazuje również wewnątrz kraju. Kto stawia im opór, zapobiegając rozlewowi krwi? Odpowiedź jest prosta: Władimir Władimirowicz.
Teraz wszystko będzie zależało od tego, jak zagra na tych emocjach propaganda. Putina będzie przedstawiać jako wybawcę.
Nadal może nim być, okazując taką słabość jak amnestia dla buntowników?
Trzeba rozumieć, że popularność Prigożyna w społeczeństwie nie jest przypadkowa. W oczach Rosjan wyglądał trochę jak Robin Hood. Owszem, stosunek do bandytów jest negatywny, ale tylko do momentu, w którym trafiają do budynku sądu. Będąc w "systemie", postrzegani są niemal jak ofiary, bo wielu Rosjan w ten czy inny sposób zderzyła się z niesprawiedliwością ze strony państwa.
Więc Prigożyn, dając więźniom szansę na odkupienie win, poprzez przelewanie na froncie krwi za Rosję, wręcz wyrósł na bohatera. Dlatego amnestia dla wagnerowców też zostanie odebrana pozytywnie. Ludzie sobie to wytłumaczą: "Przecież oni nie wiedzieli, tylko wykonywali rozkazy". Tak samo zresztą w Rosji tratuje się żołnierzy, którzy popełniają zbrodnie wojenne.
Co do Prigożyna, to on wycofując się w połowie marszu, stracił cały swój kapitał polityczny. Przeszedł drogę od bohatera do zdrajcy. Wszystkie jego osiągnięcia właśnie się wyzerowały. Teraz po prostu zniknie z widoku. Już od momentu, kiedy zakończyła się jego walka w Bachmucie, robił wszystko, żeby wyjechać do Afryki.
Myślę, że w końcu go tam wypuszczą. Nadal będzie zarabiać pieniądze i dobrze prosperować.
Co miałby na tym zyskać Kreml? Wydaje się, że głównym przegranym w tej sytuacji jest właśnie Putin. Całe 23 lata jego rządów były budowane na micie, że jest gwarantem stabilności i siły. Teraz jest nagim królem.
Putin widzi, że rozmowy o zmianie władzy już przeszły w praktyczną sferę. Zarówno w Rosji, jak i na Zachodzie. Więc jemu zależało, żeby pokazać wszystkim, że jeśli nie on będzie u władzy, to może do niej dojść ktoś taki jak Prigożyn.
Z dwojga złego lepszy ma być Putin niż bandyta i terrorysta, więc lepiej, aby Zachód nie podejmował prób usunięcia Putina.
Z kolei wewnątrz Rosji Putin chciał sprawdzić lojalność elit. Zobaczyć kto go wesprze, a kto ucieknie.
I zobaczył, że nikt nie wystąpił w jego obronie oprócz gubernatorów…
Putin zobaczył pełny rozkład elit. Ktoś się chował, ktoś nabrał wody w usta. Oligarchowie uciekli. Drapaka dał nawet wicepremier Denis Manturow, który jest częściowo odpowiedzialny za przemysł zbrojeniowy. To dość wyraźnie pokazuje poziom rozkładu. Podsumowując: ludzi lojalnych okazało się bardzo mało.
A Dmitrij Miedwiediew? Nie było go podczas poniedziałkowego spotkania Putina z siłowikami. Według rosyjskich mediów jest teraz w Omanie.
Miedwiediew, z tego, co mi wiadomo, zorganizował ewakuację swojej rodziny, ale sam zostawał w Rosji. Jego zachowanie raczej świadczyło, że jest akurat nieliczną częścią zaufanego kręgu.
Co dalej będzie z Siergiejem Szojgu? Spekulowano, że ma zostać odwołany, ale pokazał się na wspominanym spotkaniu w Kremlu.
Myślę, że los Szojgu już jest przesądzony, bo wykazał się słabością i brakiem kompetencji. Więc pytanie nie "czy" zostanie zastąpiony, tylko "kiedy". Ale w tej sytuacji nie podejmę się prognozowania, kiedy to się stanie. Z jednej strony wydarzyło się coś wyjątkowego, ale z drugiej Putin bardzo nie lubi podejmować kadrowych decyzji w popłochu albo pod presją, żeby nie stwarzać precedensu.
Dziennikarze Irina Borogan i Andriej Sołdatow, wybitni znawcy historii rosyjskich służb specjalnych, analizując dla portalu Meduza pucz Prigożyna, doszli do takiego wniosku: "Struktury siłowe, którym Putin powierzył ochronę siebie i swojego reżimu wyciągnęły z tej sytuacji ważną lekcję: lepiej nie mieszać się w konflikty wynikające w najbliższym kręgu Putina". Więc wrócę do pytania o służby. Jak będzie dalej funkcjonować Putin bez tej bazy?
Rzeczywiście służby wykazały się pełną niezdolnością do działań. Ale nie jest to przełomowe odkrycie. Andriej i Irina są znakomitymi dziennikarzami i myślę, że doskonale wiedzą, że tak dzieje się zawsze. W każdej kryzysowej sytuacji znikają. A my mówimy jak w próżnię, że miliony siłowików jest tylko iluzją.
Co zrobi z tym Putin?
Czystkę. Wielkie sprzątanie w elitach i władzy. Było to jednym z głównych celów całego tego zamieszania.
Myślę, że już niebawem wszyscy się zdziwimy efektom tego "puczu". I jest to coś, co może być mocno popierane przez naród. Ot, zdrajcy wszczęli pucz, wszyscy pouciekali, ale tylko Putin został na miejscu i zatrzymał bandytów. Nadal więc jest gwarantem stabilności i bezpieczeństwa. Co więcej, jest zwycięzcą.
Co z tego, że cały świat zobaczył coś zupełnie innego? Putin ma w nosie elity krajowe i międzynarodowe. Nieważne, co oni myślą teraz. Ważne, żeby siedzieli cicho. A z tej sytuacji przesłanie jest jedno: pucz nie ma sensu, bo nawet najbardziej zbrojna formacja w Rosji nic nie wskórała. Putin i tak wszystkich ograł. A teraz tych, którzy nie zdali egzaminu, czekają represje.
Jak będą wyglądały? Ludzie zaczną wypadać z okien? Truć się herbatą z nowiczokiem?
Putin to nie Stalin. Nie będzie masowych aresztowań albo rozstrzeliwań. Będą zwolnienia, kadrowe przetasowania, szukanie nowych lojalnych elit.
Jak pan ocenia reakcję rosyjskiej opozycji na pucz? Chodorkowski wręcz nawoływał, aby wspierać marsz Prigożyna. Współpracownicy Nawalnego też nie kryli entuzjazmu. Jakby fakt, że Prigożyn jest odpowiedzialny za zabójstwa tysięcy Ukraińców, nie miał już znaczenia.
Myślę, że rosyjska opozycja w tej sytuacji przejawiła swoją prawdziwą naturę. Oni nie wierzą we własne siły i dlatego są gotowi podłączyć się pod każdego. Mogą oferować Zachodowi swoje usługi jako pośrednicy między rosyjskim społeczeństwem i światem, ale nie są gotowi podjąć się prawdziwej walki o władzę.
Dla mnie jest to tylko kolejny dowód, że jedyna realna alternatywa dla zmiany reżimu w Rosji formuje się dzisiaj w Ukrainie wśród Legionu "Wolność Rosji", i w Polsce w postaci Zjazdu Deputowanych Ludowych Rosji [ZDLR – zrzesza część rosyjskiej opozycji, którzy dwukrotnie spotykali się w podwarszawskiej Jabłonnie - red.] .
Mówi pan, że Prigożyn wyjedzie do Afryki, ale na razie wszystko wskazuje, że zamierza wybudować obóz dla swoich najemników w białoruskich Osipowiczach, 200 km od granicy z Ukrainą. Czy w Kijowie, gdzie teraz pan mieszka jest to odbierane jako nowe zagrożenie?
Nie słyszałem, żeby to było odbierane jako poważne zagrożenie. Wagnerowcy bardzo długo walczyli, żeby wyjść z Bachmutu. Udało im się to i wdawać się w kolejny taki projekt nie ma sensu. Na razie Białoruś jest punktem przeładunkowym, z którego będą mogli przenieść się do Afryki.
Ale jeśli chodzi o Polskę, to nie banalizowałbym znaczenia pojawienia się bazy wagnerowców na Białorusi. Każde wzmocnienie takiego nieprzewidywalnego sąsiada jak Łukaszenka jest niebezpieczne. To tylko pokazuje, że to, co zaczął Prigożyn, należy doprowadzić do końca. Tylko tym razem mają to być adekwatne i prozachodnie siły.
Wierzę, że wcześniej czy później tę rolę odegra Legion "Wolność Rosji".
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski
***
Ilja Ponomariow – urodził się w Moskwie, obecnie mieszka w Kijowie. Jest związany z Legionem "Wolność Rosji", delegat Kongresu Deputowanych Ludowych, zrzeszającego część rosyjskiej opozycji. W wieku 16 lat założył własną firmę, oferującą usługi informatyczne. Był jednym z liderów antysystemowego, młodzieżowego Frontu Lewicy.
W latach 1998–2001 pracował w koncernie naftowym Jukos. W późniejszych latach angażował się w działalność polityczną. W 2003 roku został dyrektorem Centrum Informacyjno-Technologicznego Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej, następnie dołączył do opozycyjnej Sprawiedliwej Rosji.
W 2007 roku został posłem do Dumy Państwowej. W 2012 roku brał udział w antyprezydenckich protestach. W 2014 roku jako jedyny zagłosował przeciw włączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej. Głosowanie przekreśliło jego karierę polityczną i zmusiło do emigracji. W Rosji jest uznawany za zdrajcę i ścigany za rzekome malwersacje.
Ponomariow ma ukraińskie obywatelstwo. Po inwazji na pełną skalę założył agencję informacyjną "Utrofiewralia" (lutowy poranek).