Potop. Najgorsze się zaczęło, gdy opadła woda
W brunatnej wodzie pływają zbutwiałe meble i plastikowe butelki. Ciężka woń stęchlizny nie daje złapać tchu. Oleksandr zastyga w bezruchu. Szuka wzrokiem czegoś, co jeszcze można uratować. W końcu sięga pod sufit i wykręca żarówki. Są pełne wody. – Pokażę je żonie. Ona nie wierzy, że naszego domu już nie ma.
Żarówki
Woda zaatakowała znienacka niczym Rosja. Pierwszego dnia jeszcze się czaiła w korycie rzeki. Ale w nocy zaczęła cicho podpełzać od strony ogródka, żeby nad ranem przypuścić szturm na domy.
W pierwszej chwili 78-letni Oleksandr rzucił się ratować majątek, ale szybko zrozumiał, że w tym starciu nie ma szans. Woda uzbrojona w porywisty prąd parła do góry i jednocześnie w bok. Pochłaniała wszystko, co napotkała na drodze.
Oleksandr wycofał się w górę ulicy. Mógł tylko biernie patrzeć, jak żywioł zajmuje malowniczą dolinę rzeki Ingulec, jak wypełnia ją brunatną wodą, jak pod taflą w końcu znika i jego dom.
Bitwa została przegrana, ale Oleksandr wie, że woda w końcu opadnie z sił. Cierpliwie wyczekuje. Każdego dnia oznacza na przydrożnym słupie jej poziom.
Teraz znowu stoi na środku jezdni. Ubrany w wodery, wyposażony w grabie, wchodzi do wody coraz głębiej.
Stąpa ostrożnie, odgarnia przed sobą zasieki z pływających trzcin, stawia opór prądowi niosącemu znad rozlewiska odór mułu i rozkładających się ryb.
Kiedy dociera na miejsce, drzwi wejściowe są otwarte na oścież. Ale w środku domu już nic nie przypomina. Pędzone wiatrem fale uderzają o mury. Gęsty zapach stęchlizny nie daje złapać tchu. Pomalowane na biało i niebiesko ściany pokrywa warstwa lepkiego brudu. Kawał sufitu skapitulował i runął na podłogę. Drewniane meble pływają wśród plastikowych butelek i fermentującej słomy.
Oleksandr zastyga w bezruchu. Ocenia straty: nic nie ocalało. Lustruje wzrokiem pokój, szuka czegoś, co mógłby uratować. W końcu sięga pod sufit, wykręca z żyrandola żarówki. Są pełne wody.
- Pokażę je żonie. Ona nie wierzy, że domu już nie ma.
Orchidee
- Nikt nie wierzył, że woda dotrze aż tutaj. A potem było już za późno na ratunek – mówi Tetiana.
Wczesnym rankiem 6 czerwca razem z mężem szykują się do pracy. W telewizji leci wydanie specjalne. Prowadzący mówią o nadciągającej katastrofie, która na długo, jeśli nie na zawsze, zmieni południe Ukrainy:
"Około godziny 02:50 rosyjskie siły okupacyjne wysadziły tamę Kachowskiej Elektrowni Wodnej. W najbliższych godzinach woda może dotrzeć do 80 miejscowości w obwodzie chersońskim, w tym również do miasta Chersoń. Rozpoczęła się natychmiastowa ewakuacja ludności".
Tetiana czuje, jak ze złości ściska się jej żołądek.
- Nie zabili wszystkich podczas okupacji, to teraz próbują utopić – sączy przez zęby.
W jej głowie natychmiast wracają wspomnienia. W marcu 2022 roku Rosjanie zajęli pobliską Snihuriwkę i utrzymywali ją aż do listopada. Dziewięć miesięcy pod okupacją, ostrzały, ciągły strach.
Koło dziewiątej rano woda dociera do Chersonia i podtapia najniżej położone dzielnice. W telewizji pokazują ewakuację ludzi i zwierząt. Ale o możliwym podtopieniu w obwodzie mikołajowskim nikt nie wspomina.
Tetiana zerka przez okno, z którego rozpościera się widok na dolinę i spokojnie meandrującą rzekę Ingulec.
- Nie ma powodów, by się martwić – myśli.
W końcu z Afanasijewki do Dniepru jest prawie pięćdziesiąt kilometrów. Woda raczej tak daleko nie dojdzie.
Dzień toczy się normalnym rytmem. We wsi nikt nie panikuje. Tylko jedna rodzina w pośpiechu wynosi z domu majątek i odjeżdża. Reszta się z nich śmieje: "dziwolągi", "panikarze".
Pod wieczór poziom wody w rzece wyraźnie się podnosi, ale Tetiana i mąż spokojnie idą spać. Kiedy budzą się rano, z zewnątrz dochodzi ogłuszający trzask, jakby za ich oknem nagle pojawił się potężny wodospad.
Rzeka Ingulec zmieniła bieg pod naporem wody z Dniepru. Już pochłonęła dolinę, a teraz "pożera" wszystkie trzy mosty łączące Afanasijewkę z lądem. Jeden z nich znosi prądem, pozostałe dwa stają się nieprzyjezdne.
Woda okrążyła wieś od każdej strony, wzięła ją w oblężenie, a teraz wdziera się po kolei do wszystkich domów położonych w dole.
Tetiana nie wierzy, że to się dzieje naprawdę. W panice biega po domu. Co ratować? Co zostawić?
Za późno, by wynosić meble. Nie uratują kanapy w salonie ani biurka w pokoju córki. Ładują do samochodu najdroższy sprzęt elektroniczny. Najpierw lodówkę. Potem wracają po telewizor i pralkę. Za nią wciąż spłacają raty.
Woda już wlewa się przez próg, wsiąka w ściany. Tetiana w popłochu wyciąga z szafy ubrania. Coś spada do wody, coś trafia do worka. Już nawet nie patrzy co, bo czasu jest coraz mniej.
Ostatni raz wchodzi do domu, kiedy woda sięga już prawie do pasa. Zauważa na parapecie dwie donice z orchideami, które z takim namaszczeniem hodowała. Chwyta je, wybiega z domu.
Domuś
Już w kilka godzin po wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce w Ukrainie zaczyna się wielka mobilizacja. Służby ratownicze i wolontariusze wyruszają do podtopionych miejscowości. Z Kijowa, Dnipro, Odessy nadciągają kolumny samochodów z pomocą humanitarną. Ludzie z całego kraju wiozą łodzie, motorówki, pontony.
Niemal przy każdym zatopionym moście pojawiają się przeprawy. Na "wyspy" płynie woda pitna, jedzenie, ubrania. Z powrotem zabierają ludzi, jadących do pracy, lekarza, na zakupy.
Do podtopionej Nowowasyliwki zabiera nas Eugeniusz, ochotnik z kijowskiej obrony terytorialnej. Biała łódź pontonowa z silnikiem spalinowym podskakuje po rozfalowanym rozlewisku, omija korony drzew, wystających nad powierzchnią. Wzrok wszystkich utkwiony w wodę, w której mogą dryfować zmyte wodą plastikowe miny.
Przy drugim brzegu, inny wolontariusz pomaga nam dobić do suchego lądu. Ładą "kopiejką" podrzuca pod radę wiejską.
W środku gromadzi się spory tłum. Jedni czekają w kolejce na "humanitarkę". Inni ładują telefony przy generatorze – jedynym źródle prądu w całej wsi.
- W naszej wsi mieszka 386 ludzi. 126 domów ucierpiało wskutek podtopienia, z czego 57 zatopiło całkowicie. Nie mamy prądu i wody pitnej, bo studnie są zanieczyszczone na lata. Ale ludzie nie chcą się ewakuować. Przeprowadzają się do krewnych i sąsiadów, część schroniła się w wiejskiej szkole. Chcą być w pobliżu, kiedy woda zacznie się cofać - mówi Wita Bardzisz, starosta Nowowasyliwki.
Igorowi puszczają nerwy. Przed chwilą po raz pierwszy wszedł do swojego zatopionego domu. Teraz, stojąc pod schodami rady wiejskiej, krzyczy z wściekłością, bo lokalne władze nie uprzedziły ludzi o nadciągającej katastrofie.
- Wstaliśmy o piątej nad ranem i sami zrozumieliśmy, że musimy się ewakuować. Woda już wypełniła całą dolinę. Zanim wywieźliśmy mamę, która mieszka jeszcze niżej od nas, woda już była na podwórku. Nic nie zdążyliśmy uratować.
Ulica, przy której mieszkała rodzina Igora, wciąż jest zalana. Igor nie ma woderów.
- Jest mi już wszystko jedno - macha ręką. Zdejmuje przy samochodzie spodnie i brnie przez wodę. Mija stado gęsi, płynących ulicą.
W domu woda sięga do kolana. Na środku pokoju pływają płachty linoleum, ze ścian zwisają odklejone tapety.
- Tu był pokój córki, a tu syna – oprowadza Igor. - Dom już nie nadaje się do zamieszkania. Można go tylko zburzyć i wybudować nowy.
Zatopioną ulicą niesie się zawodzenie. Luba, sąsiadka Igora, po raz pierwszy wróciła do domu. Teraz przedziera się przez wodę, cała dygocząc.
- Zobaczyłam mój domuś – łka. - Wszystko zniszczone. Meble, sprzęt, ubrania. Ratowałam gospodarstwo, krowy, świnie, ptactwo. Nic nie zdążyłam zabrać. 40 lat mojej ciężkiej pracy, a wszyscy we wsi wiedzą, że harowałam jak mrówka i zostałam bez niczego. Gdzie mamy się teraz podziać z małymi dziećmi?
Gdzieś za linią zatopionych domów przepływa motorówka ratowników. "Uwaga, uwaga! Trwa ewakuacja" – nadają przez megafon.
Twarz Luby znowu wykrzywia się w grymasie.
Jej sąsiadka Nadija miała jeszcze mniej szczęścia. Tego dnia, kiedy zaatakowała woda, pokłóciła się z córką. Dwa dni nie było z nią kontaktu. W końcu zięć zorganizował łódkę, podpłynął na podwórka. Ciało Nadiji unosiło się w wodzie, przyklejone do ściany domu.
Czysta kartka
Woda wycofuje się powoli. Wpełza z powrotem do koryta rzeki, pozostawiając po sobie grubą warstwę mułu, truchła utopionych zwierząt i zrujnowane domy.
Podwórko Tetiany jest całe usłane trzciną i plastikowymi śmieciami. Z dywanów w środku domu sączy się woda. Małe brązowe żabki przeskakują pomiędzy nogami.
- Dom jeszcze stoi, ale to tylko kwestia czasu, aż ściany się zawalą.
Jak większość domów w okolicznych wsiach, dom Tetiany też został zbudowany przed drugą wojną światową. Wtedy jako głównego budulca używano kamieni, słomy i gliny.
W wodzie glina się rozpuściła, zaczęła wyciekać spod opadających tynków. Na ścianach i suficie widać pajęczynę pęknięć.
- Całe życie remontowałam ten dom. Urządzałam go, chciałam, żeby kiedyś należał do córki. Zostały z niego same kości. Mam ochotę dorzucić tu trzciny, podpalić wszystko, a potem odwrócić się i pójść przed siebie. Po prostu zniknąć. Ale jak mając 50 lat i 1600 hrywien [ok. 200 zł – red.] pensji można zacząć życie z czystą kartą?
Miny
- Kiedyś to była piękna wieś. Każdy domek zadbany, płotem otoczony, drzewka pobielone, rabatki kwiatami zasadzone. Mieliśmy trzy place zabaw, ciągłe było słychać śmiech dzieci – wspomina Tetiana Fomina.
Teraz Błahodatiwka dzieli się na dwie części: tę zniszczoną ostrzałem i tę, którą dobiła woda. Na płotach nielicznych zamieszkałych domów wiszą dywany. Miały schnąć, ale nadal gniją na ulewnym deszczu.
Kiedy zaczęła się rosyjska okupacja, Tetiana zabrała syna i wyjechała. Mąż odmówił. Został pilnować domu i gospodarstwa. Wytrzymał do sierpnia. Ukraińskie wojsko podchodziło coraz bliżej. Rosjanie odpowiadali nieustającym ostrzałem.
Jurij wypędził krowy i puścił je wolno. Na łąkach za wsią miały większe szanse na przeżycie.
Kiedy po wyzwoleniu wrócili do domu, czuli ulgę. Połowa wsi została zrównana z ziemią. A w ich dom trafił tylko jeden pocisk. Zniszczył dach, ogień strawił przedpokój, ale dom nadal stał.
Tetiana i Wołodymyr odszukali część krów, która nie wyleciała na minach przy rzeczce. Sprzedali je, a za pieniądze naprawili dach.
- Mieliśmy wtedy poczucie, że nic gorszego już nas nie spotka. Pracy nie było, ale na wiosnę zasadziliśmy ogródek. Mając własne ziemniaki, marchewki, buraki i kury jakoś dalibyśmy sobie radę.
Ogródek wciąż stoi w wodzie. Ziemia, zanieczyszczona mułem i prawdopodobnie również chemikaliami, jeszcze przez wiele lat nie będzie nadawała się do uprawy. A i wchodzić tam strach. Rosjanie naszpikowali minami pola otaczające rzekę Ingulec. Były tam wszystko: miny przeciwpiechotne, przeciwpancerne, plastikowe, drewniane… Woda je zmyła, podstępnie zamaskowała warstwą mułu.
Dopóki grunt jest mokry i grząski, detonacja może nastąpić nawet przy nacisku obok. Z kolei kiedy zacznie wysychać, od nacisku twardniejącej ziemi miny zaczną wybuchać samoistnie.
Rozminowanie zacznie się dopiero, kiedy woda opadnie. Taką nadzieję mają ludzie, ale saperzy nie czarują – odnalezienie wszystkich min może potrwać lata.
Karma
Tatiana wynosi z domu wiadro pełne gruzu, odpadającego ze ścian. Opróżnia je do przyczepy stojącej na środku zalanego podwórka.
- Przez cały dzień dźwigam, wyrzucam rzeczy, które kiedyś były rodzinnymi pamiątkami, wymiatam padłe ryby spod mebli. Wieczorem padam z nóg i film się urywa. Tylko tak potrafię zasnąć.
Ulga trwa krótko. Kiedy rano Tetiana otwiera oczy, w jej głowie natychmiast pojawia się myśl: "Jak przetrwać zimę?"
Bo ona przyjdzie bardzo szybko, a w miejscu, gdzie kiedyś stał piec, teraz zieje wielka dziura. Woda go wypłukała, dostała się też do kotła parowego. System ogrzewania nie istnieje.
- Chcę płakać, ale nie mam już łez. Nie bardzo wiem, jak mamy żyć dalej. Wierzę, że czeka ich to samo. Nie życzę Rosjanom gwałtów i zabitych dzieci, ale karmy nie oszukasz. Tak samo, jak my, pewnego dnia stracą wszystko – mówi Tetiana.
***
Wysadzenie tamy w Nowej Kachowce jest uznawane przez ekologów za ekobójstwo (ang. ecocide) - ciężką zbrodnię przeciw ekosystemowi i środowisku naturalnemu Ukrainy. Jest to największa katastrofa humanitarna i ekologiczna od 1986 roku, kiedy w Czarnobylu doszło do wybuchu jednego z reaktorów jądrowych.
Obecnie bez dostępu do wody pitnej pozostaje ok. 700 tys. ludzi. W części regionów, jak w obwodzie dniepropietrowskim, studnie wyschły, w innych zostały zanieczyszczone.
Woda mogła zatopić magazyny z chemikaliami, a także cmentarzyska zwierząt gospodarskich, w tym zarażonych wąglikiem. Istnieje wysokie ryzyko wybuchu epidemii chorób zakaźnych.
Powódź spowodowana wysadzeniem tamy może doprowadzić do zmiany ekosystemu na południu Ukrainy i wyginięcia rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Będzie też miała ciężkie skutki ekonomiczne, ponieważ zbiornik w Nowej Kachowce był przede wszystkim stworzony do zasilania w wodę pól. Bez dostępu do wody rolnictwo w południowych częściach kraju przestanie istnieć.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zdjęcia: Maciej Stanik