Polskie władze łagodzą napięcia z Ukrainą. "Tragedia w Przewodowie nas nie podzieli"

Część przedstawicieli polskich władz obawiała się, że wybuch ukraińskiej przeciwlotniczej rakiety w Przewodowie wywoła napięcia między władzami Polski i Ukrainy. Wedle naszych informacji, rządzący przez ostatnie kilkanaście godzin prowadzili intensywne działania dyplomatyczne, by doprowadzić do załagodzenia sytuacji. - I to się udało - przekonują nasi informatorzy. Wcześniej jednak politycy rządu Zjednoczonej Prawicy nie kryli swojego krytycyzmu wobec postawy władz ukraińskich. Mimo pełnego zrozumienia dla krzywdy, jakiej niewinna Ukraina doznaje ze strony rosyjskiego agresora.

Andrzej Duda w Kijowie
Andrzej Duda w Kijowie
Źródło zdjęć: © Kancelaria Prezydenta | Jakub Szymczuk
Michał Wróblewski

Fakt 1: gdyby nie bestialski atak Rosji na Ukrainę, do tragedii w Przewodowie by nie doszło. Za incydent moralną odpowiedzialność ponosi wyłącznie Kreml i armia rosyjska.

Fakt 2: polskie władze nie obwiniają armii Ukrainy za to, że na skutek obrony koniecznej przed zmasowanym atakiem Rosjan, część ukraińskiej rakiety obrony przeciwlotniczej S-300, użytej przez naszych sąsiadów, spadła na terytorium Polski, zabijając dwóch naszych rodaków.

Zełenski łagodzi przekaz. Intensywne działania Polski i USA

Tragiczne wydarzenia w Przewodowie mogły doprowadzić do poważnych napięć na linii Polska - Ukraina - Stany Zjednoczone.

Niedługo po eksplozji, która zabiła dwóch Polaków - 15 listopada po godz. 15.00 - polskie i amerykańskie władze otrzymały informacje, że na terytorium polski spadła przeciwlotnicza rakieta użyta przez armię ukraińską.

Faktu tego nie podawano jednak do publicznej wiadomości. Zrobiono to kilkanaście godzin później. Wcześniej przestrzeń publiczną i medialną - zarówno w Polsce, jak i na świecie - zdominowały nieoficjalne doniesienia o tym, że to rakiety wystrzelone przez Rosję uderzyły w terytorium naszego kraju. Okazało się to nieprawdą.

O rakietach wystrzelonych przez Rosjan od początku mówiła jednak strona ukraińska. Wołodymyr Zełenski przekonywał, że "nie ma wątpliwości, że to nie była nasza [czyli Ukrainy - przyp. red.] rakieta". Dodawał, że jeśli polskie i amerykańskie władze twierdzą inaczej, powinny przedstawić na to dowody. Doradcy prezydenta Ukrainy i członkowie ukraińskiego rządu wtórowali swojemu przywódcy i przekonywali, że sami mają dowody na "ślad rosyjski".

Dowodów tych jednak Ukraińcy dotąd nie przedstawili. Ba, nasi sąsiedzi szli w zaparte. Minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba stwierdził, że "Rosja promuje teorię spiskową, mówiącą, że to ukraiński pocisk obrony przeciwrakietowej miał spaść na polskie terytorium". Pośrednio szef ukraińskiego MSZ zasugerował więc, że "teorię spiskową"... powielają polskie i amerykańskie władze.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.

Sytuacja stawała się coraz bardziej kłopotliwa, bo mieliśmy do czynienia ze słowem przeciwko słowu. Polski prezydent - opierając się m.in. na informacjach z Białego Domu - stwierdził publicznie, że tragedia w Przewodowie była "nieszczęśliwym wypadkiem", wywołanym uderzeniem rakiety użytej przez stronę ukraińską, a nie "intencjonalnym atakiem Rosjan". - Ukraina broniła się, co oczywiste i zrozumiałe, także wystrzeliwując rakiety, których zadaniem było strącenie rakiet rosyjskich - podkreślił Andrzej Duda.

To samo przekazał światowej opinii publicznej prezydent USA Joe Biden, który podważył twierdzenia przywódcy Ukrainy.

Taki stan rzeczy, gdy zupełnie inne fakty przedstawiają strony amerykańska i polska, a inne - strona ukraińska, mógł coraz bardziej dezorientować światową opinię publiczną i działać na korzyść Kremla.

Dlatego też - jak wynika z naszych informacji - Polacy i Amerykanie przez ostatnie kilkanaście godzin prowadzili intensywne działania dyplomatyczne, by wpłynąć na postawę władz Ukrainy i skorygowanie przekazu.

Działania te - jak przekonują nasi rozmówcy z obozu władzy - przyniosły pozytywny skutek. Wołodymyr Zełenski złagodził swój przekaz i stwierdził, że "najważniejsze jest, by przeprowadzić dochodzenie". Przyznał, że "nie wie, co wydarzyło się tym razem". - Nie jesteśmy pewni na sto procent - zadeklarował w wywiadzie podczas Bloomberg New Economy Forum w Singapurze prezydent Ukrainy. Podkreślił, że "Ukraińcy są wdzięczni, że nie jesteśmy obwiniani, ponieważ walczymy z rosyjskimi rakietami, broniąc naszego terytorium".

Nerwy na wodzy

Jak wynika z naszych rozmów, przedstawiciele polskich władz - zarówno z kancelarii prezydenta, jak i premiera - z satysfakcją przyjmują to, że Wołodymyr Zełenski łagodzi przekaz dotyczący wybuchu rakiety na terytorium Polski.

Wcześniej jednak - jak usłyszeliśmy od kilku naszych rozmówców z obozu władzy - sytuacja była mocno napięta, a rządzący w Polsce mieli być "zaskoczeni" bardzo emocjonalnym stanowiskiem władz Ukrainy i krytycznie nastawieni do ostrego przekazu prezydenta tego kraju, który podważał ustalenia przekazane przez amerykańskie i polskie służby.

Wcześniej część przedstawicieli polskich władz była zaskoczona tym, że władze Ukrainy tak daleko zabrnęły w przekonywaniu, że to nie ukraińska rakieta - w wyniku błędu i na skutek obrony przed atakiem Rosjan - spadła na terytorium Polski. - Nasi przyjaciele z Ukrainy szkodzili nie nam, tylko sobie. Swojej sprawie. Podważali do siebie zaufanie, wprawiali w zakłopotanie swoich największych sojuszników, szli w zaparte, mając świadomość, że nie mają racji. To dezorientowało opinię publiczną na Zachodzie i mogło wpłynąć na zmniejszenie poparcia dla Ukrainy, również wśród polskich obywateli. Kreml, któremu przecież zależy na skłócaniu Zachodu i odseparowaniu go od wojny w Ukrainie, cynicznie to wykorzystywał - mówi nam jeden z przedstawicieli obozu władzy.

Inny rozmówca dodaje: - Liczyliśmy na to, że prezydent Zełenski wycofa się w miarę możliwości w zręczny sposób ze swojego twardego stanowiska. Tak też się stało. Rozumiemy, że to Ukraina jest stroną atakowaną i jej przekaz jest bardziej emocjonalny. Niemniej trzeba trzymać się faktów i nie dać się ponosić emocjom w sprawach tak newralgicznych. Bo można odnieść skutek odwrotny do zamierzonego.

Jeszcze inny polityk PiS w rozmowie z WP stwierdził, że tak doświadczony przywódca, jak prezydent Ukrainy, w sprawie tak wrażliwej (wszak zginęli polscy obywatele), dotyczącej sojuszniczego kraju, "powinien powstrzymać się od kategorycznych ocen". - My się powstrzymaliśmy, zachowaliśmy się w pełni profesjonalnie, przekazu pilnowaliśmy z chirurgiczną precyzją i zareagowaliśmy na chłodno. A podkreślam: zginęli nasi rodacy. W takich okolicznościach wymagana była najwyższa ostrożność w formułowaniu ocen - usłyszeliśmy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.

Podobne odczucia mają politycy polskiej opozycji. - Ja bym doradzał prezydentowi Zełenskiemu odpuścić, bo łatwo się zagalopować, każdemu się zdarza, ale chyba tego typu argumentu nie wygra, bo zdaje się, że NATO po prostu ma twarde dowody - przyznał w "Kropce nad i" szef MSZ Radosław Sikorski.

Polska murem z Ukrainą

Mimo tych przejściowych napięć przedstawiciele polskich władz zapewniają, że stoją murem za Ukrainą i jej przywódcami. - Nasi przyjaciele mogą liczyć na naszą bezustanną pomoc. Robimy wszystko, by wspierać Ukraińców w dawaniu odporu rosyjskim agresorom. Tragedia w Przewodowie nas nie podzieli - mówi nam jeden z wysokich urzędników państwowych.

W czwartek 17 listopada podczas wizyty w Przewodowie prezydent Andrzej Duda tłumaczył naszych przyjaciół z Ukrainy. - To dla nich ogromnie trudna sytuacja, są wielkie emocje, wielki stres - powiedziała głowa polskiego państwa.

Jak stwierdził prezydent Duda: - Rosja wystrzeliła kilkaset rakiet, Ukraina się broniła i stało się to, co się stało. To też nasza wspólna tragedia.

W ten sam dzień głos zabrał rzecznik polskiego rządu. Powtórzył to, o czym od wczoraj mówią władze Polski i USA. - Zgromadzone materiały przez polskie służby i służby sojusznicze wskazują, że powodem eksplozji rakiety na wschodzie naszego kraju były działania obronne Ukrainy przeciwko działaniom ofensywnym Rosji - powiedział minister Piotr Müller. Jak dodał, "15 listopada Rosja, która przeprowadziła zmasowany atak rakietowy na terytorium Ukrainy, doprowadziła do sytuacji, w której siły przeciwlotnicze ukraińskie musiały podjąć działania obronne".

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie