Polska może nie dać rady reprezentować UE według oczekiwań?
Ogromne oczekiwania, ogromne trudności, ogromne wyzwania - tak najkrócej podsumować można rozpoczynającą się właśnie prezydencję Polski w UE. A na to wszystko nakładają się jeszcze emocje związane z wyborami prezydenckimi w Polsce, a także wrogość między prezydentem a rządem, która - to można powiedzieć bez ryzyka błędu - zaszkodzi wypełnianiu roli do jakiej Polska jest obecne powołana - pisze dla WP Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Prezydencja jeszcze się nie zaczęła, jeszcze nie zaczęliśmy wypełniać swojej roli, a emocje, o których mowa, już się ujawniły.
Premier Donald Tusk - jak donosiło RMF FM powołując się na brukselskich dyplomatów - miał zrezygnować ze zwołania nieformalnego szczytu Unii Europejskiej, byle tylko uniknąć witania przez prezydenta Andrzeja Dudę europejskich polityków.
Andrzej Duda dla odmiany zdecydował o tym, że nie pojawi się na w gali inaugurującej polską prezydencję w Radzie UE.
Oba te sygnały - choć oczywiście motywowane są polityką krajową - odczytywane są w tej chwili nie tylko w Moskwie, Mińsku, ale i w Budapeszcie czy Bratysławie, i to na ich podstawie prowadzona będzie polityka wobec Polski i wobec jej prezydencji w najbliższych miesiącach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ich cel będzie jeden: storpedować wszystkie plany Polski, a nasi politycy już teraz robią wiele, by naszym przeciwnikom w tym pomóc. Nie, nie dlatego, że są przez nich przekupieni, ale dlatego, że w naszym myśleniu politycznym liczy się tylko wewnętrzna gra, i to ona dyktuje kolejne posunięcia.
Jest to tym bardziej niebezpieczne, że Unia Europejska, której przewodnictwo obejmujemy, a szerzej nasza część świata, wkracza obecnie w bardzo trudny, prawdopodobnie kluczowy dla najbliższych dziesięcioleci czas.
Polska prezydencja w UE. Co dalej?
W najbliższych miesiącach rozstrzygać się będzie przyszłość (przynajmniej ta najbliższa) Ukrainy, podejmowane będą decyzje dotyczące powrotu (bądź jego braku) do "business as usual" w relacjach z Rosją, tworzyć się będzie nowe europejskie status quo, a swoją rolę będą próbować w nim kształtować Rosjanie, którzy mają pełną świadomość, że wybory w Niemczech i problemy polityczne we Francji są dla nich znakomitym czasem, by prowadzić - także za pomocą swoich sojuszników ze Słowacji czy Węgier - własną rozgrywkę.
Kryzys migracyjny, który wciąż trwa (a może zostać uruchomiony w większej skali, jeśli tylko Putin uzna, że mu się to z jakichś powodów opłaca), może jeszcze mocniej osłabić strefę Schengen, doprowadzić do dalszego wzmocnienia kontroli granicznych i kolejnych wyłączeń ruchu wewnątrz Europy.
Kryzys ten, a także kolejne zamachy (może ich kumulacja jest przypadkowa, a może wcale nie), jeszcze wzmocnią tendencje populistyczne w Zachodniej Europie (ze szczególnym wskazaniem na Niemcy, w których niebawem będą wybory), a to może doprowadzić do jeszcze większego rozchwiania politycznego w całej Europie.
Wielka koalicja Scholza i Merza, która - jak wynika z sondaży - może przejąć władzę po wyborach w Niemczech (nawet jeśli Scholz nie zostanie wice-kanclerzem, o czym zapewnia) będzie jeszcze mniej decyzyjna, a wzmocnieni (każdy zamach im służy) populiści z AfD i od Sahry Wagenknecht będą skutecznie - zgodnie z myśleniem Kremla - ograniczać pole działania nawet tego rządu.
W rozgrzanym już i tak europejskim kotle mieszać będzie także inni. To chociażby - grający już znacznie powyżej możliwości Węgier - Victor Orban, który - z polskiej perspektywy - prowadzi bardzo niebezpieczną grę, nie tylko wspierając Rosję. Szkodzi europejskiej jedności, która dla bezpieczeństwa naszego kraju jest kluczowa.
Innym zawodnikiem będzie Słowacja. Choć jej przywódców o szczególną sympatię dla Węgier trudno podejrzewać, też ruszyli tą samą drogą, i choć tu o grze geopolitycznej na skalę Orbana trudno mówić, to i tak jest ona kolejnym czynnikiem niestabilności w naszej części Europy. Czynnikiem, który - niezależnie od intencji Fico - Putin (ale i inni potężni geopolityczni stratedzy) będą grali.
I wreszcie, bo o tym też zapominać nie można, są też Stany Zjednoczone, które pod prezydentem Donaldem Trumpem stały się bardzo nieprzewidywalne. Obecne zapowiedzi sugerują, że celem prezydenta jest błyskawiczne - za cenę osłabienia Ukrainy i ustępstw terytorialnych - doprowadzenie do pokoju. To wiemy, ale konia z rzędem temu, kto wie, co zrobi Trump, gdy - co bardzo prawdopodobne - Putin powie mu "nie". Jaka będzie jego odpowiedź? Co się wydarzy?
Prezydencja Polski w trudnych czasach
Polska, szczególnie kiedy sprawuje prezydencję, musi być przygotowana na każdy scenariusz. A to oznacza, że musi wykorzystywać każdą drogę dotarcia do Trumpa. Tak się zaś składa, że także na skutek nieszczególnie profesjonalnych wypowiedzi Donalda Tuska na temat obecnego prezydenta elekta, lepsze kontakty ma obóz prawicy i prezydent Andrzej Duda. Jeśli więc trzeba będzie prowadzić jakieś rozmowy, to on może być skuteczniejszy.
Ale… no właśnie, i tu wracamy do początku tego tekstu, już wiadomo, że pozwolenie, by w polityce zagranicznej przeciwnik polityczny odniósł jakiekolwiek symboliczne choćby sukcesy, jest nie do zaakceptowania przez obie strony debaty politycznej.
Premier Donald Tusk już teraz nie starał się o to, by zorganizować nieformalny szczyt, bo to mogło przynieść kilka punktów Dudzie i PiS-owi, a skoro tak to trudno sobie wyobrazić, by w przyszłości zgodził się, by Duda - i to zdecydowanie bliżej wyborów prezydenckich - załatwiając coś z Trumpem, zdobył kilka punktów dla obozu prawicy. Liczy się przecież polityka krajowa.
Obóz prawicy (zarówno PiS, jak i mający częściowo inne interesy obóz prezydencki) też nie myśli inaczej. Ucieczka na Węgry posła Marcina Romanowskiego to niezwykle skuteczne narzędzie nacisku przyznane przez polskich polityków prawicowych Orbanowi (a kto wie, czy nie także Trumpowi).
Romanowski będzie teraz wyciągamy jak królik z kapelusza, jako dowód prześladowań w Polsce, gdy tylko polski rząd podejmować będzie jakiekolwiek działania, które nie spodobają się Węgrom. I aż trudno mi sobie wyobrazić, żeby PiS o tym nie wiedział, gdy zaczynał grać węgierską kartą. Dlaczego więc to zrobił? Bo polityka wewnętrzna jest w myśleniu polskich polityków ważniejsza niż zewnętrzna.
Owszem, to też trzeba przyznać, zdarzały się sytuacje, gdy w Polsce na moment zawieszano ostrą nawalankę. Tak było, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, a polska klasa polityczna zjednoczyła się we wsparciu dla niej i wymuszaniu na Zachodzie Europy podobnej postawy. Tyle że wtedy do wyborów było jeszcze sporo czasu, a teraz są one za progiem, a do tego zagrożenie było bardziej widoczne. Teraz, choć sytuacja jest dla Polski przynajmniej równie trudna, szans na taką zgodę nie ma.
I to mimo, że po pierwsze wszyscy mają świadomość, że ewentualne zawieszenie broni, jeśli do niego rzeczywiście dojdzie, służy Rosji, a nie Ukrainie i Europie Środkowej. Po drugie nastroje w Niemczech (ale i w części francuskiej klasy politycznej) stają się coraz bardziej prorosyjskie (co określa się tam mianem pokojowych). Po trzecie Europa, także naszej jej część, staje się coraz mniej zjednoczona, a Rosja coraz skuteczniej rozgrywa ambicje Węgier czy interesy Słowacji. A i Stany Zjednoczone, choć to one były przez dziesięciolecia gwarantem stabilności, teraz mogą przestać nim być.
W takiej sytuacji, jeśli polska prezydencja ma być rzeczywiście skuteczna w budowaniu bezpieczeństwa i wsparcia dla Ukrainy, nie można pozwolić, by polscy politycy byli rozgrywani politycznie przez inne mocarstwa. Ani by sami rozgrywali kluczowe tematy na potrzeby polityki wewnętrznej.
Jeśli tak się stanie, jeśli nie pójdziemy po rozum do głowy, to może łatwo okazać się, że wielkie oczekiwania wobec Polski się nie spełnią. Bardzo by tego nie chciał, by żyjemy naprawdę w trudnych czasach, i potrzebujemy dobrej skutecznej polityki. Także polityki unijnej. Czy jesteśmy w stanie ją prowadzić? Chciałbym powiedzieć, że z pewnością tak, ale to, co widzę napełnia mnie licznymi wątpliwościami.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski