Polska drugą Turcją? Przepowiednia Kaczyńskiego zaczyna się sprawdzać
Polska miała być już drugą Japonią, Irlandią czy Koreą Południową. Ale biorąc pod uwagę kierunek wprowadzanych przez rząd zmian, najbliżej nam może być do innego modelu: Turcji.
Taki kierunek zmian politycznych w Polsce zapowiadał już trzy lata temu ówczesny lider PiS Jarosław Kaczyński.
- Trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja. O niej mówi się, że to poważne państwo - mówił polityk, dodając, że ten rodzaj wielkości, jaką ma Turcja "jest do zdobycia", ale potrzeba do tego "najpierw zmiany władzy, a potem przebudowy polskich elit".
Słowa te padły w 2014, kiedy Turcja była innym krajem niż jest dzisiaj. Ale nawet dziś, rok po puczu i następujących po nim gigantycznych czystkach, masowych represjach i wprowadzeniu praktycznie dyktatorskiej władzy prezydenta, polskie władze nie straciły podziwu dla tureckiego modelu.
Dał nam przykład Erdogan?
Wyrażenie solidarności z zamordystyczną Turcją, w której czystki obejmujące każdą sferę życia publicznego trwają do dziś może szokować. Ale być może nie powinno, bo choć sytuację w obu krajach dzieli przepaść, to w miarę postępu reform obecnej władzy można dostrzec coraz większe paralele między celami i metodami władców niepodzielnie rządzących w Polsce i w Turcji.
Erdogan jest u władzy od 15 lat; i choć na Zachodzie na początku był uważany za demokratycznego reformatora i modernizatora, to autorytarny kierunek jego polityki był widoczny od dawna. Jeszcze kiedy był merem Stambułu mówił, że "demokracja jest jedynie środkiem, nie celem". Ale prawdziwy marsz ku temu, czym jego reżim jest dzisiaj, zaczął w 2007 roku po aferze "Ergenekonu". "Ergenekon" miał być rzekomym spiskiem (dowody na jego istnienie były w dużej mierze sfałszowane) sekularystycznych elit mającym na celu obalenie Erdogana. Od tej pory szef AKP ze szczególnym wigorem poświęcił się "przebudowie elit". Zamiast postkomunistycznego "układu" zwalczane było "głębokie państwo", utożsamiane ze zwolennikami świeckiego ustroju Turcji. Kiedy zaś nowe, sprzymierzone elity związane z ruchem kaznodziei Fethullaha Gulena popadły w niełaskę - bo zaczęły prześwietlać korupcję Erdogana i jego rodziny - także i one zostały wyczyszczone.
Walka Erdogana z systemem toczyła się w trzech głównych obszarach: wojsku, wymiarze sprawidliwości i w mediach. Afera "Ergenekonu", a potem inny rzekomy spisek wojskowych, operacja "młot pneumatyczny" dały pretekst do czystek w armii, dokończonych w pełni po nieudanym puczu w zeszłym roku.
Sądownictwo włącznie z Trybunałem Konstytucyjnym, zostało częściowo podporządkowane najpierw za pomocą zmiany konstytucji, a potem reformami Najwyższej Rady Sędziów i Prokuratorów (HSYK), odpowiednika polskiej Krajowej Rady Sądownictwa. Reforma sądownictwa, mającego wcześniej (niezupełnie niezasłużoną) opinię upolitycznionego była częściowa, bo mimo "naprawy" turecki trybunał pozostał niepokorny i blokował niektóre posunięcia władzy. To zmieniło się jednak po ubiegłorocznym puczu, w następstwie którego - za sprawą decyzji władz HSYK - czystki objęły kilka tysięcy sędziów i prokuratorów, w tym dwóch sędziów Trybunału. W końcu kropkę nad i stanowiło wygrane (w podejrzanych okolicznościach) przez Erdogana kwietniowe referendum konstytucyjne, które de facto oddało sądy pod kontrolę prezydenta.
Stopniowo przejmowane były też media. Najpierw media publiczne stały się tubami partyjnego przekazu, potem zaczęły się aresztowania dziennikarzy i przejmowanie całych niezależnych ośrodków medialnych. Nieudany pucz usunął zaś wszelkie zahamowania: zamknięto ponad 20 stacji radiowych i telewizyjnych, w aresztach przebywa ponad 200 dziennikarzy.
Tęsknota za puczem
Trudno spodziewać się, by w Polsce sprawy potoczyły się w tak dramatyczny i drastyczny sposób. Kaczyński nie jest bombastycznym despotą pokroju Erdogana i odwołuje się do innych, cokolwiek łagodniejszych tradycji (sanacyjnych, a nie osmańskich), zaś opozycja nie jest w tak trudnej sytuacji jak w Turcji, gdzie panuje wojna i nieustanne zagrożenie terroryzmem. Ale logika działania PiS i AKP, a także ich motywacja - trwała przebudowa systemu i usuwanie jakichkolwiek przeszkód dla ich władzy - jest podobna.
Dlatego tym bardziej zastanawia niezwykłe upodobanie, z jakim media sympatyzujące z władzą używają słowa "pucz" opisując działania opozycji. Niektórzy idą nawet jeszcze dalej, mówiąc wręcz o zagrożeniu terrorystycznym. Ta erdoganowska retoryka teraz brzmi jedynie groteskowo, ale być może odzwierciedla ona pragnienia ekipy rządzącej; w końcu dla tureckiego prezydenta nieudolna próba puczu była błogosławieństwem.
Taka retoryka może być też samospełniającą się przepowiednią. Bo w miarę jak wraz z sądami usuwane są kolejne przeszkody dla władzy PiS, zmniejsza się pole manewru dla przeciwników rządu. Odwoływanie się do instytucji unijnych okazało się wręcz przeciwskuteczne (bo naraża na zarzuty o Targowicę), demonstracje mają bardzo ograniczony efekt. Pozostają wybory - ale dopiero za dwa lata. A w tym czasie system może zostać tak "zreformowany" (np. poprzez zapowiadaną nacjonalizację mediów), że uczciwość wyborów nie musi wcale być pewnikiem. Tym bardziej, że wprowadzane przez PiS zmiany mają sens tylko przy założeniu, że nigdy nie straci władzy. W takiej sytuacji, za kilka lat, wcale nie jest trudno wyobrazić sobie opozycyjnych desperatów gotowych do bardziej radykalnych działań.