Kręgosłup tureckiej armii przetrącony po próbie puczu. Polityczne czystki poważnie osłabiły regionalną potęgę
• Czystki w tureckiej armii stawiają pod znakiem zapytania poziom jej efektywności i zdolności operacyjnych
• Liczba generałów spadła aż o 40 procent. Miejsce odwołanych zajęli polityczni nominaci
• Z wojska usunięto najbardziej doświadczonych pilotów F-16, latających cystern i śmigłowców uderzeniowych
• Represje negatywnie odbijają się na działaniach tureckiej armii w północnej Syrii
• Dowódcy jednostek tureckich popełniają tam w boju wręcz szkolne błędy
• To wszystko oznacza degradację statusu tureckich sił zbrojnych, dotychczas uznawanych za regionalną potęgę
11.10.2016 | aktual.: 11.10.2016 11:28
Gdy późnym wieczorem 15 lipca 2016 roku kilka tysięcy żołnierzy ze zbuntowanych jednostek sił zbrojnych Turcji wyszło na ulice Ankary, Stambułu i innych miast kraju, świat wstrzymał oddech. Oto znowu, po raz kolejny w najnowszej historii Turcji, armia tego państwa zdecydowała się wkroczyć zbrojnie w sferę polityki i władzy cywilnej. Niezależnie od tego, jakie były faktyczne okoliczności tego puczu i rzeczywiste motywy jego inicjatorów, faktem bezsprzecznym pozostaje dzisiaj zakrojona na szeroką skalę fala czystek w tureckich siłach zbrojnych, będąca reakcją władz tego kraju na nieudaną próbę przewrotu. Zakres i zasięg represji wobec rzeczywistych i domniemanych zwolenników "puczystów" osiągnęły już rozmiary, które stawiają pod dużym znakiem zapytania poziom efektywności armii tureckiej i jej zdolności operacyjnych.
A przecież armia turecka - ze swoimi ok. 360 tysiącami żołnierzy w służbie czynnej - to największa siła zbrojna w regionie Lewantu, a także jedna z największych na całym Bliskim Wschodzie. Liczniejsze od Turcji wojsko posiada w tej części świata tylko Islamska Republika Iranu (ponad pół miliona żołnierzy) oraz Egipt (ok. 450 tys.). Pod względem liczebności armia turecka to także druga - po amerykańskiej - siła zbrojna w NATO.
Nawet jeśli uwzględnić nieuniknione mankamenty i niedociągnięcia w zakresie nasycenia sił tureckich nowoczesnym uzbrojeniem i wyposażeniem, to i tak armia Turcji bez wątpienia jest potęgą w skali regionu; siłą, z którą należy się poważnie liczyć w razie jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego z udziałem Ankary. No właśnie - ale czy określenie "jest" należy jeszcze, w świetle wydarzeń zachodzących w Turcji po nieudanym puczu, uznać za zasadne i aktualne? I czy masowe czystki, dokonywane w tureckich siłach zbrojnych, mogą wpłynąć negatywnie na ich skuteczność?
Skala czystek
Przed próbą przewrotu z połowy lipca w tureckiej armii (siłach lądowych, powietrznych i marynarce wojennej) służbę pełniło ok. 360 tys. żołnierzy, w tym m.in.: 325 generałów, 32 451 oficerów, ponad 67 tys. podoficerów, prawie 65 tys. specjalistów i żołnierzy kontraktowych oraz niemal 190 tys. poborowych. W sumie turecka armia składała się w 46 proc. z żołnierzy zawodowych, a w 54 proc. - z poborowych.
Nowe oficjalne dane statystyczne dotyczące sił zbrojnych Turcji (opublikowane - co ciekawe - dopiero w połowie września, a więc równo w dwa miesiące po próbie puczu) pokazują skalę zmian w składach etatowych armii, zwłaszcza w korpusie oficerskim i podoficerskim, które to zmiany są ewidentnie efektem czystek politycznych. Liczba generałów spadła do 206, a podoficerów - do 29 949. Oznacza to niemal 40-procentową redukcję stanowisk w korpusie generalskim oraz ok. 8-procentowy spadek liczby etatów wśród podoficerów. Należy jednak pamiętać, że wysokiej rangi oficerów - aresztowanych lub zwolnionych ze służby z przyczyn dyscyplinarnych - było znacznie więcej. W wielu przypadkach wakaty na ich stanowiskach zostały jednak szybko zapełnione poprzez promocje oficerów niższych stopni.
Sytuacja taka dotyczy ok. 35-40 generałów, których dotknęły pierwsze fale represji zaraz po nieudanym puczu. Ludzie ci pełnili służbę w rozwiniętych jednostkach liniowych, głównie 2 Armii stacjonującej we wschodniej i południowo-wschodniej części Turcji (a więc m.in. w tureckim Kurdystanie). Ich szybkie zastąpienie było dla władz w Ankarze kwestią najwyższej wagi. Doniesienia z Turcji wskazują, że etaty te objęli oficerowie (pułkownicy) awansowani i promowani wcześniej w armii za swe "proislamskie" poglądy i wierność hasłom głoszonym przez rządzącą Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.
Lotnictwo najbardziej poszkodowane
W ogólnym ujęciu, dymisje i aresztowania wśród najwyższych rangą oficerów sił zbrojnych Turcji dotknęły głównie generałów brygady (siły lądowe i powietrzne) oraz kontradmirałów (marynarka wojenna). W kategorii wyższych oficerów, represjonowanych po nieudanym puczu, najbardziej "poszkodowanym" rodzajem sił zbrojnych Turcji są jednak - paradoksalnie - siły powietrzne, a zwłaszcza segment pilotów bojowych. W tym również elita elit, czyli oficerowie pilotujący wielozadaniowe myśliwce F-16 - najważniejszy i najbardziej wartościowy strategicznie typ maszyn bojowych, będący na wyposażeniu TAF (Turkish Air Forces).
Ludzie ci w wielu przypadkach służyli w armii od kilkunastu lat (lub nawet dłużej) i dysponowali niebagatelnym doświadczeniem, zdobytym także w realnych warunkach bojowych (czego nie można powiedzieć o dużej części pilotów F-16 z większości europejskich państw NATO, dysponujących tymi samolotami, w tym np. Polski). Liczby mówią same za siebie - spośród ok. 600 tureckich pilotów wojskowych różnych specjalizacji, po próbie puczu zwolniono ze służby lub aresztowano ponad 280, a więc niemal połowę. Są także wśród nich liczni oficerowie, latający na F-16, w tym również i ci, którzy 24 listopada 2015 roku pilotowali myśliwce na pograniczu z Syrią i zestrzelili rosyjski bombowiec szturmowy Su-24, naruszający turecką przestrzeń powietrzną. Wówczas okrzyknięci przez media i władze w Ankarze narodowymi bohaterami i obrońcami ojczyzny, dzisiaj siedzą pod kluczem, oskarżeni o związki z puczystami.
Te zestawienia robią jeszcze większe wrażenie, jeśli spojrzeć na nie z innej strony. TAF dysponuje w sumie ok. 320 samolotami bojowymi, w tym 240 maszynami typu F-16 (to jedna z największych na świecie flot tych samolotów pod jednym znakiem narodowym). Przed puczem na jedną maszynę w inwentarzu TAF przypadało statystycznie niemal dwóch pilotów. Obecnie wskaźnik ten spadł do niepokojąco niskiej wartości 0,8 pilota na samolot, przy czym w segmencie F-16 jest to już nawet 0,6-0,7 pilota na maszynę (w zależności od tego, czy uwzględniamy oficerów szkoleniowych czy też nie).
Co to oznacza w praktyce? Że te same zadania i obowiązki służbowe, co przed 15 lipca, muszą być dzisiaj wykonywane przez niemal dwa razy mniejszą liczbę pilotów. A tych zadań i obowiązków dla pilotów tureckich sił powietrznych nie brakuje, zważywszy nie tylko na trwającą od lata 2015 roku operację "antyterrorystyczną" o kryptonimie "Męczennik Yalcin" (formalnie wymierzoną w tzw. Państwo Islamskie, a faktycznie - w kurdyjskich partyzantów z Partii Pracujących Kurdystanu, PKK), ale też i najnowszą akcję militarną "Tarcza Eufratu", prowadzoną od końca sierpnia na terytorium północnej Syrii.
Turecki sztab generalny, widząc skalę problemów stojących przed TAF, już szuka doraźnych rozwiązań mających nieco złagodzić skutki politycznej burzy, przewalającej się przez szeregi personelu sił powietrznych. Jedna z propozycji to wydłużenie okresu obowiązkowej służby dla oficerów SP, zwłaszcza pilotów, z obecnych 15 lat do 18. Rozważa się także zachęcenie do ponownego wstąpienia do służby tych, którzy już z niej odeszli, a spełniają jeszcze wymagania zdrowotne i kondycyjne. Na razie jednak zdolności operacyjne TAF, zwłaszcza w zakresie projekcji siły ofensywnej (segment myśliwców F-16) są znacznie (o ok. 30 proc.) mniejsze, niż przed 15 lipca br.
Uziemione latające cysterny i śmigłowce
Ale tureckie siły powietrzne mają również i inne problemy wywołane falą czystek wśród jej personelu. Już w kilka tygodni po nieudanym puczu aresztowano w bazie Incirlik ok. 30 pilotów latających na powietrznych cysternach typu KC-135R Stratotanker, a więc niemal wszystkich, służących w TAF w tym charakterze. Sytuacja ta spowodowała faktyczne "uziemienie" całego 10 Dywizjonu Tankowców, w którego skład wchodzi siedem Stratotankerów, co niemal natychmiast wpłynęło na poważne problemy operacyjne w działaniach sił powietrznych, zmuszając ich dowództwo do ograniczenia liczby i czasu trwania lotów bojowych, zwłaszcza samolotów F-16. Z doraźną pomocą przyszli po kilku tygodniach Amerykanie, których podniebne tankowce także stacjonują w Incirlik, wspierając działania koalicji przeciwko IS. Cała sytuacja jest jednak w dłuższej perspektywie wysoce niekorzystna dla działań TAF, zwłaszcza w obliczu trwającej operacji militarnej w Syrii.
Zdolności operacyjne armii tureckiej w tygodniach następujących po próbie puczu zostały poważnie nadszarpnięte także przez liczne aresztowania lub dymisje wśród pilotów śmigłowców W szczególności dotyczy to pilotów maszyn uderzeniowych (m.in. AH-1 Cobra i Super Cobra), które z racji specyfiki terenu i charakteru działań wojennych odgrywają kluczową rolę w operacjach sił tureckich w górzystym Kurdystanie. Liczne wakaty na stanowiskach pilotów tych śmigłowców - niemożliwe do uzupełnienia w krótkim czasie - już zdążyły znacząco ograniczyć działania armii wymierzone w partyzantkę PKK.
Jakby tego wszystkiego było mało, poważne represje dotknęły także tureckie siły specjalne. Co więcej, zakres czystek w tego typu formacjach należy uznać proporcjonalnie za jeden z największych w całych siłach zbrojnych Turcji. Ze służbą pożegnało się zwłaszcza wielu doświadczonych podoficerów i niższych rangą oficerów - dowódców oddziałów szczebla drużyny/sekcji i plutonu. Represje dosięgły jednak również zwykłych żołnierzy. Jednym z symboli klęski puczystów stała się wszak operacja jednostek wiernych rządowi, przeprowadzona 1 sierpnia w zachodniej prowincji Mugla, gdzie ukrywał się oddział komandosów, mający podczas przewrotu schwytać prezydenta Erdogana. To właśnie jednoznacznie antyrządowa rola, jaką duża część tureckich specjalsów odegrała podczas nieudanego puczu, sprawiła, że formacje te są poddawane obecnie tak ostrym represjom.
Nie ulega wątpliwości, że wskutek czystek i prześladowań, prowadzonych już na masową skalę, zdolności operacyjne i efektywność armii uległa poważnemu zmniejszeniu. Niezależne źródła tureckie szacują, że w większości przypadków armia będzie potrzebować co najmniej roku, aby w pełni odtworzyć efektywne stany osobowe w swych formacjach. Wyjątkiem są siły specjalne, które mogą na to potrzebować aż 1,5 roku, oraz siły powietrzne, w tym szczególnie korpus pilotów samolotów bojowych F-16, gdzie powrót do stanów kadrowych sprzed puczu może potrwać nawet dwa lata.
Operacja w Syrii
Władze w Ankarze, chcąc za wszelką cenę zminimalizować niekorzystne polityczne i propagandowe efekty czystek w szeregach wojska, zdecydowały się pod koniec sierpnia na rozpoczęcie otwartej operacji militarnej na terenie sąsiedniej Syrii. Na marginesie warto zauważyć, że bezpośrednie zaangażowanie wojskowe w ogarniętej wojną domową Syrii było marzeniem Erdogana i jego doradców już kilka lat temu, ale dotychczas taki krok skutecznie odradzali władzom doświadczeni oficerowie z tureckiego sztabu generalnego, doskonale zdający sobie sprawę z operacyjnych trudności i strategicznych implikacji takiego działania.
Jednak gdy większość tych oficerów odsunięto jednak od służby, zastępując ludźmi zawdzięczającymi swą szybką karierę w armii bliskim związkom z AKP, interwencja Ankary w Syrii stała się wreszcie możliwa. Operacja "Tarcza Eufratu" ma formalnie na celu zwalczanie Państwa Islamskiego, w rzeczywistości jednak chodzi głównie o zatrzymanie postępów syryjskich Kurdów z Rożawy i zapobieżenie utworzeniu przez nich zwartego terytorialnie podmiotu parapaństwowego w północnej Syrii.
Ważnym tłem tureckich działań stało się jednak także pokazanie własnym obywatelom, całemu regionowi i sojusznikom, że armia Republiki Turcji, choć zdziesiątkowana politycznymi czystkami, wciąż jest sprawna i może skutecznie działać ofensywnie na dowolnym teatrze operacyjnym. Na pierwszy rzut oka tak to faktycznie wygląda, zwłaszcza, że machina propagandowa Ankary działa skutecznie, a odpowiednio spreparowane materiały "informacyjne" z północnej Syrii wyglądają wiarygodnie i zdają się wskazywać na porażającą skuteczność tureckich sił interwencyjnych. Bliższa analiza pokazuje już jednak, że "Tarcza Eufratu" to bardziej polityczny PR i propagandowa hucpa niż faktyczne sukcesy militarne.
Od końca sierpnia Turcy wprowadzili do Syrii łącznie ekwiwalent ledwie jednej brygady pancernej (ok. 80-100 czołgów), wspieranej przez niewielki kontyngent sił specjalnych, artylerię (dyslokowaną jednak po tureckiej stronie granicy) i lotnictwo. Nastąpiło to w kilku rzutach, co też jest symptomatyczne, pokazuje bowiem niemożność wydzielenia jednej, zwartej jednostki armii i rzucenia jej do boju na określonym teatrze działań. Rolę osłaniającej tureckie czołgi piechoty spełniają partyzanci z Wolnej Armii Syryjskiej (FAS), choć - jak się okazuje - wiele z grup syryjskich uczestniczących w "Tarczy Eufratu" nie ma i nigdy nie miało żadnych związków z FAS, bliżej im za to do tzw. umiarkowanych islamistów.
Nieoficjalne informacje napływające z Turcji sugerują, że turecki korpus interwencyjny w Syrii trapiony jest przez całkowicie nieoczekiwane problemy logistyczne i organizacyjne. Szwankuje jednak nie tylko zaopatrzenie, ale też łączność, a zwłaszcza komunikacja w czasie rzeczywistym z własną artylerią i samolotami, mającymi wykonywać misje bliskiego wsparcia powietrznego. Miary kłopotów dopełniać też mają zaskakująco duże straty osobowe wśród personelu zaangażowanego w operację - oficjalnie to na razie tylko dwóch poległych żołnierzy, nieoficjalnie jednak mówi się, że w Syrii stracić życie miało już co najmniej 20 Turków, w większości członków załóg czołgów wysłanych do walki przeciwko doświadczonemu przeciwnikowi (ISIS i syryjscy Kurdowie z YPG, Ludowych Sił Ochrony) bez należytej osłony własnej piechoty.
Od 24 sierpnia (początek operacji) do 7 października Turcy mieli stracić już co najmniej dziewięć czołgów typu M-60A3. Oczywiście są to dane z niezależnych źródeł - oficjalnie nie ma żadnych strat w sprzęcie, choć internet pełen jest filmów ukazujących tureckie czołgi płonące niczym pochodnie lub eksplodujące w wyniku trafienia kierowanymi rakietami przeciwpancernymi, odpalanymi przez bojowników YPG lub islamistów z kalifatu. Filmy te obnażają przy okazji niekompetencję dowódców jednostek tureckich, którzy popełniają w boju wręcz szkolne błędy - jak np. grupowanie czołgów, bez osłony piechoty i wsparcia powietrznego, na odkrytym ku pozycjom wroga zboczu wzgórza, niczym cele na wiejskiej strzelnicy. Swym życiem płacą za to zwykli żołnierze, w większości pochodzący z poboru.
Poglądy zamiast kwalifikacji
Z drugiej strony, te same niezależne źródła tureckie donoszą, że operacja syryjska w znaczący sposób wzmocniła jednak morale armii tureckiej, poważnie w ostatnich tygodniach podkopane, i wpłynęła na polepszenie nastrojów wśród żołnierzy - tak kadry oficerskiej, jak i szeregowych. Podaje się przykłady oficerów, którzy rezygnowali z urlopów i na ochotnika zgłaszali się na misję w Syrii - formalnie "dla ojczyzny", ale w rzeczywistości zapewne po to, aby własnym czynem przekreślić jakiekolwiek, realne bądź wyimaginowane, podejrzenia o związki z puczystami.
Oznaczałoby to jednak, że Turcja właśnie dołączyła do grona państw, w których o promocji, awansie i karierze w siłach zbrojnych nie decydują osobiste kwalifikacje, wiedza i doświadczenie, ale poglądy religijne i stopień politycznej lojalności wobec władz państwa. Tym samym tureckie siły zbrojne, jeszcze do niedawna będące autentyczną regionalną potęgą, zdolną kreować rzeczywistość we własnym kraju i jego otoczeniu, obecnie mają wszelkie szanse przekształcić się w jedną z licznych na Bliskim Wchodzie armii, które - choć nominalnie silne - kierowane są jednak głównie strachem przed politycznymi represjami ze strony władz państwa.
W tym sensie czystki i prześladowania, przelewające się wciąż przez szeregi tureckich sił zbrojnych (ostatnia fala aresztowań miała miejsce 5 października), mają na celu radykalne przebudowanie ich politycznego i ideowego profilu, zdruzgotanie starego esprit de corps, którego nadrzędną istotą było stanie na straży świeckiego charakteru państwa. To, co obserwujemy właśnie w Turcji, to zatem końcowy etap procesu rozmontowywania ostatniego zabezpieczenia - wprowadzonego niegdyś w życie przez ojca założyciela tureckiej republiki Kemala Ataturka - przed ponownym przekształceniem się kraju w satrapię, kierującą się w swych działaniach imperialnymi i religijnymi celami.
Turcja, która wyłoni się z tego zamieszania, nie będzie już taką, jaką znaliśmy dotychczas. I raczej nie należy oczekiwać, że będzie lepsza.