Polonia: rząd Tuska też nas opuścił
Kilka dni temu Jarosław Kaczyński skrytykował rząd Donalda Tuska za nienależytą opiekę nad Polakami przebywającymi za granicą, a w konsekwencji tego - nad dziećmi, których rodzice pracują poza krajem. Wirtualna Polska zapytała swoich korespondentów o to, czy mieszkający w ich krajach rodacy będą głosowali na polskich kandydatów do Parlamentu Europejskiego oraz czy czują się opuszczeni przez rząd Donalda Tuska.
22.05.2009 | aktual.: 22.05.2009 19:08
Agnieszka Iwulski
Polscy kandydaci do Parlamentu Europejskiego nie powinni liczyć na głosy rodaków mieszkających we Francji. Jeśli otrzymają poparcie to tylko od niewielkiej ilości głosujących, Polaków, którzy mieszkają tu od niedawna i nie są jeszcze zdecydowani na pozostanie we Francji na stałe. Natomiast ci, którzy mieszkają tu od dawna nie odczuwają potrzeby głosowania na polskich kandydatów. Jedna z najstarszych emigracji, jaką tworzą Polacy we Francji, czuje się opuszczona i zaniedbywana przez kolejne polskie władze.
Polacy mieszkający w północno-wschodniej Francji, tak stara Polonia jak i ta najnowsza odczuwają permanentny brak zainteresowania ze strony polskiego rządu. Jeszcze kilka lat temu w Lotaryngii działało wiele polskich szkół, częściowo dotowanych przez polski rząd. Teraz nauka języka polskiego odbywa się dzięki wolontariuszom poświęcającym swój wolny czas w sobotnie popołudnia. Utrzymują szkoły z własnych środków finansowych lub dzięki asocjacjom działającym przy polskich parafiach. Dotowane zaś przez rząd są liczne szkoły na wschodzie. W ubiegłym roku zlikwidowany został Polski Konsulat w Strasburgu. Polaków zamieszkałych w rejonie północno-wschodniej Francji obsługuje teraz oddalony o ponad 200 km, Polski Konsulat w Lille. Są to pewne oszczędności finansowe dla polskich władz, powodujące w efekcie duże utrudnienia dla zamieszkałych tu rodaków.
Śledząc media, na temat Polonii francuskiej nie mówi się nic a Rząd Polski nie wspiera nawet tych, którzy stawiają tu pierwsze kroki. Mogą liczyć tylko na siebie lub na pomoc Polaków mieszkających tu dłużej. Polscy kandydaci do Europarlamentu ze wszystkich ugrupowań politycznych nawet nie szukają wśród tutejszej, dosyć licznej Polonii, poparcia i głosów w zbliżających się wyborach. Są tam, gdzie Polaków jest najwięcej i których problemami interesują się na bieżąco. W poprzednich wyborach do Europarlamentu Polonia francuska również nie odegrała wielkiej roli. Do urn poszli nieliczni chociażby ze względu na odległości jakie trzeba było pokonać w celu oddania głosu.
Poza telewizją Polonia nie zorganizowano żadnej kampanii wyborczej. Nikt nie zadbał o zorganizowanie punktów wyborczych chociażby w większych aglomeracjach. Głosowanie odbywało się w miastach, w których znajdują się Polskie Konsulaty. Brak znajomości kandydatów oraz odległość od miejsca głosowania nie wywołała wśród Polonii francuskiej zbyt wielkiego zainteresowania i euforii w poprzednich wyborach do Europarlamentu. Udział Polaków w tegorocznym głosowaniu na polskich przedstawicieli zapowiada się podobnie. W Lotaryngii żaden z kandydatów nie zapowiedział jak do tej pory spotkania z liczną tutejszą Polonią. Być może potencjalni eurodeputowani szukać będą poparcia w Paryżu, wśród najliczniejszej grupy Polaków zamieszkałej we Francji.
Sylwia Skorstad
Większość Polaków mieszkających w Norwegii zgadza się z Jarosławiem Kaczyńskim, choć nie wszyscy uważają, że akurat PiS ma najlepsze pomysły na poprawienie sytuacji migrantów.
Magdalena, urzędniczka z Oslo uważa, że polskie placówki dyplomatyczne to pokazowe instytucje, w których nie można bezpłatnie otrzymać pomocy. - Myślę, że Jarosław Kaczyński ma racje, rząd polski umył ręce w naszej sprawie. Polak za granicą musi radzić sobie sam, a jedyna pomoc, jaką może otrzymać w konsulacie/ambasadzie jest odpłatna. Polskie placówki dyplomatyczne to instytucje na pokaz: wystawa, kwiatek i jakiś raut, a tam, gdzie trzeba włożyć dużo pracy, aby uzyskać rezultat po wielu latach, polskich dyplomatów nie widać.
Inna sprawa, również bardzo bolesna dla Polaków za granica i ich rodzin w kraju, to podejście do tragedii takich jak w Drammen. Kiedy giną turyści w Grenoble, robi się wielki szum, prezydent Kaczyński ogłasza żałobę narodowa, a o zmarłych w Drammen nie wspomina się. Czyżby dlatego, że wyjechali za chlebem i stanowią dowód porażki ekonomicznej polskich rządów? Gdybym mogła zadać jedno pytanie obecnemu prezydentowi, to właśnie to. Może prezes Jarosław Kaczyński zrobi to za mnie?
Krzysztof, od kilku lat z powodu trybu pracy prowadzący gospodarstwa domowe w Polsce i Norwegii uważa, że w interesie Polski leży dofinansowywanie polskich szkół, stowarzyszeń i organizacji za granicą: - Jak rząd może pomóc dzieciom pozostającym pod opieką dziadków? Dać im darmowe bilety do Anglii? Zafundować wakacje z rodzicami? Nie mam pomysłu, a czy Jarosław Kaczyński taki ma? Wątpię. Dbanie o Polaków poza granicami, o czym zapominają nasze rządy, pozwala mieć nadzieja ich powrót. Dziecko, które nie nauczy się języka polskiego w UK, może zapomnieć o życiu w Polsce. Dlatego dla dobra Polski rząd powinien inwestować za granicą w polskie szkoły, stowarzyszenia, kluby itd. Emigranci to są najlepsi kapitaliści, sami wiedzą jak zadbać o siebie, swoje rodziny, swoją przyszłość. Nauczyli się, jak zamiast narzekać, wziąć sprawy w swoje ręce. Jest to potężna siła, która może kiedyś wrócić do Polski i pomóc w jej rozwoju.
Jerzy z Trondheim zarzuca rządowi polskiemu, że o polskość migrantów dba mniej niż rząd norweski: - Rząd udaje, że nic nie wie o tym, jak wiele pieniędzy napływa z zagranicy do Polski dzięki nam. Chyba większość osób pracuje, ile się tylko da i żyje w spartańskich warunkach, tylko po to, aby przesłać do kraju jak najwięcej. Buduje się za to domy, utrzymuje cale rodziny. To czysty zysk - obywatel zamiast korzystać ze świadczeń socjalnych, przekazuje do kraju wszystkie oszczędności. Rząd przyzwyczajony do łatwych pieniędzy, nie jest zainteresowany robieniem czegokolwiek dla emigracji zarobkowej. Pieniądze napływające z zagranicy są traktowane jako owoc wzrostu gospodarczego.
Co mamy w Trondheim, trzecim co do wielkości w mieście w Norwegii? Kilka lekcji polskiego, gdzie uczęszczają dzieci w rożnym wieku. Aby wziąć udział w wyborach, musimy jechać do Oslo lub Bergen. Konsulat honorowy, pozbawiony osoby mówiącej po polsku. Nie mamy nawet polskiego księdza na stale. Można śmiało powiedzieć, ze o nasza polskość bardziej dba rząd norweski niż polski.
Monika Zakrzewska
Polacy we Włoszech, jeżeli wykazują zainteresowanie i potrzebę kontaktu, mają dostęp do: instytucji polskich we Włoszech propagujących kulturę polską, poradni, szkół czy też w końcu instytucji reprezentujących Polskę poza jej granicami, w postaci Ambasady Rzeczpospolitej polskiej i konsulatów rozsianych po całych Włoszech służących pomocą w miarę ich możliwości. Problem tkwi jednak w tym, iż tego typu działania jak dostęp do polskiej literatury, czy do możliwości nauki ojczystego języka, możliwość z korzystania z porady prawnika czy lekarza specjalisty, często jest niemożliwy z braku informacji, bądź z braku funduszy na organizację tego typu inicjatyw w aglomeracjach włoskich skupiających Polaków we Włoszech. W tej kwestii na pewno można byłoby zrobić więcej. Wiązałoby się to z udostępnieniem funduszy na tego typu cele, czyli organizacja punktów informacyjnych, poradni czy też propagowanie polskości poprzez szereg szkół i przedszkoli polskich. W kwestii problemów na miarę tragedii Polaków przetrzymywanych w
obozach pracy, rząd na pewno mógłby usprawnić współpracę między polską a włoską policją. Doprowadzić do bliższej współpracy wiążącej się z szybszym przekazywaniem informacji, szybszym działaniem organów ścigania.
Jednak problem niewolniczej pracy obywateli Polski we Włoszech, wiąże się z faktem, iż w niektórych rejonach Polski sytuacja jest tak fatalna, że ludzie godzą się na wyzysk, więc w tym przypadku jest to kwestia również problemów wewnętrznych rządu polskiego.
Z pewnością można byłoby, a nawet należałoby polepszyć sytuację polskich studentów pragnących kontynuować naukę na włoskich uczelniach, którzy gubią się w meandrach włoskich zasad, różnic programowych i biurokracji. To kończy się najczęściej niestety nie dalszym rozwojem naukowym, a cofaniem wstecz, by nadrobić tak zwane różnice programowe. Problem potwierdzenia ważności dyplomów polskich uczelni wyższych, odbija się tutaj również jak bumerang i utrudnia życie młodym polskim magistrom pragnącym kontynuować karierę naukową czy też zawodową w danej dyscyplinie.
Należy wspomnieć również o trudnościach związanych z prawem do głosowania w wyborach administracyjnych i do parlamentu Unii Europejskiej przez obywateli Polski, przebywających na terenie Włoch. Możliwość korzystania przez obywateli Polski z możliwości głosowania poza granicami własnego kraju powinna być nagłaśniana w mediach z tej prostej przyczyny, iż często Polacy nie znając swoich praw, nie mogą sobie rościć prawa do nich.
Włoska biurokracja, która utrudnia życie naszym obywatelom we wszelakich aspektach życia, utrudniając normalne funkcjonowanie we Włoszech, na pewno powinna być zaktualizowana i ujednolicona. Natomiast wszelkiego typu kwestie dokumentów umożliwiających stały pobyt we Włoszech czy też kwestie podatkowe, powinny być uproszczone, ujednolicone, a proces ich otrzymywania zautomatyzowany, do takiego stopnia, by stać się czymś normalnym i oczywistym, a nie batalią o legalne funkcjonowanie i o korzystanie z praw obywatelskich.
Kwestia umów rządu polskiego i włoskiego w sprawie kontraktów o pracę i emerytur, na pewno powinny być wyjaśnione, gdyż spędzają sen z powiek wielu Polakom pracującym obecnie we Włoszech.
Tych kilka kwestii wymienionych powyżej, ulepszonych przez Rząd polski drogą umów partnerskich i rozmów miedzy Włochami a Polską, mogłoby wpłynąć na istotną poprawę życia Polaków przebywających we Włoszech, a zarazem pozwolić im wierzyć, iż mimo że przebywają na obczyźnie, rząd polski ich wspiera ułatwiając im życie na obczyźnie i daje pewność, iż mogą w pełni korzystać z przywilejów płynących z bycia obywatelem Unii Europejskiej.
Kinga Jankowska
Czy jako Polacy mieszkający za granicą czujecie się opuszczeni przez rząd? Czy myślicie, że troska prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, aby "Polacy za granicą byli objęci opieką" to tylko gra przedwyborcza czy rzeczywista potrzeba? Takie pytania zadałam Polakom, których oprócz tego, że wszyscy mieszkają w Hiszpanii, w zasadzie nic ich nie łączy.
- A w czym niby ma mi pomagać polski rząd czy inne polskie instytucje? - mówi mieszkająca w Hiszpanii od kilku lat, Helena Cichowicz.
Helena uważa, że jeśli mieszka za granicą, bo tak sama zadecydowała, to nie widzi powodu, aby rząd polski miał się nią opiekować. Jest zadowolona z możliwości swobodnego poruszania się po Europie i z możliwości pracy za granicą. Nie planuje powrotu do Polski w ciągu najbliższych lat, a jeśli będzie miała dzieci, na pewno sama zadba o to, aby poznały dobrze polską historię i kulturę. - Jeśli chodzi o znajomość kultury polskiej, języka ojczystego przez nasze dzieci, to znaczy polskie dzieci mieszkające za granicą, to uważam, że największą rolę odgrywa dom rodzinny i atmosfera, jaka w nim panuje - mówi Marek Bilicki (mieszka z żoną i 12-letnim synem, na stałe w Hiszpanii od 2000 roku).
Syn Marka rozpoczął swoją edukację w Hiszpanii i tutaj ją kontynuuje. Uczy się bardzo dobrze i nie chodzi na żadne dodatkowe zajęcia do polskiej szkoły, bo taka w ich miasteczku nie istnieje. Marek uważa jednak, że nie odczuwają tego braku.
Z pewnością, gdyby mieszkali w Barcelonie czy innym wielkim mieście, gdzie działają stowarzyszenia i szkoły polskie, to korzystaliby z takiej możliwości, szczególnie, kiedy syn był młodszy.
Marek sądzi, że takie nagłe zainteresowanie Polakami mieszkającymi za granicą i nawoływanie do bliżej nieokreślonej pomocy dla nich, jest posunięciem propagandowym i elementem gry politycznej. Polacy są coraz bardziej świadomi i zdają sobie sprawę, co zależy od nich, a czego można oczekiwać od rządu. Słowo "opieka" kojarzy się bardziej z odległymi czasami PRL-u.
- Jako reprezentantka Szkoły Polskiej stykam się z różnymi problemami związanymi z jej działaniem i miałabym kilka uwag, choć nie sądzę, aby należało je kierować do rządu polskiego, a raczej do odpowiednich polskich, instytucji - mówi reprezentująca Szkołę Polską w Barcelonie, Ewa Hojna.
Pani Ewa uważa, iż tego typu polonijne działanie, jakim jest polska placówka oświatowa, powinno wzbudzać większe zainteresowanie w ojczyźnie. Teraz jest już zdecydowanie lepiej, bo od roku część kosztów, a mianowicie opłatę za lokal, pokrywa Konsulat Polski. Z ust pani Ewy pada nawet stwierdzenie, że jest to sytuacja idealna, ale, jak zaraz dodaje, niepewna.
Właśnie to wrażenie niepewności, braku stabilizacji jest największym problemem przy prowadzeniu placówki. Krążą słuchy, że Konsulat może się wycofać z refundacji, a to byłaby prawdziwa katastrofa.
Na jaką jeszcze pomoc może liczyć polska szkoła za granicą? Pani Ewa jest bardzo szczęśliwa, że Ministerstwo Edukacji Narodowej wysupłało fundusze i od pół roku szkoła w Barcelonie dostaje polską prasę dziecięcą, a mianowicie "Misia" i "Świerszczyk".
- Rząd naszego biednego kraju nigdy nie dbał i nie będzie dbał o obywateli, tak samo, jak Polak od Polaka, czy to w kraju, czy za granicą. Polacy wręcz uwielbiają być uciskani, poniewierani i zastraszani. W czasie pokoju, kiedy mamy wreszcie okazję do rozwoju, wybieramy na przywódców oszołomów, którzy z braku zewnętrznego wroga, dzielą społeczeństwo na wrogie frakcje, aby trwało to polskie piekiełko - mówi Krzysztof, biznesmen od lat mieszkający w Madrycie.
Witold Horoch
Reakcje na krytykę Prawa i Sprawiedliwości wobec bezczynności rządu Tuska są w Niemczech mieszane. Wielu Polaków tutaj zgadza się z diagnozą ale są i tacy, którzy nie do końca rozumieją zarzuty.
- To raczej politycznie rozgrywana sprawa, bo polska mniejszość za granicą od zawsze czuje się zdana wyłącznie na siebie – mówi pani Krystyna, mieszkanka Drezna od 35 lat.
W powszechnej opinii rząd Donalda Tuska jest tylko kolejnym z wielu, który nie interesuje się polską mniejszością na świecie. - To pierwszy rząd w historii, który podniósł rękę na polskie placówki za granicą - z rozgoryczeniem mówi o zamknięciu Konsulatu polskiego w Lipsku Ania, studentka z Elbląga w Zittau przy granicy z Polską. - Obecnie aby załatwić sprawy urzędowe czy choćby zagłosować muszę się wybrać aż do Berlina - narzeka.
Krytyczne opinie zbiera polski rząd także za podejście do słynnego polsko-niemieckiego problemu Jugendamtów. Ta kwestia nie spotkała się z należytą reakcją najwyższych przedstawicieli polskiego państwa, jak to miało miejsce ze strony innych krajów, choć chodzi o dyskryminację Polaków w małżeństwach mieszanych z Niemcami. W walce z tym zjawiskiem zaangażowanych było wyłącznie kilku europosłów z Polski.
Ale nie wszyscy są zgodni w krytyce rządu.
- Po okresie władzy obu braci Kaczyńskich nic gorszego już nas tu raczej nie spotka. Wspomnienie o nich w niemieckim towarzystwie zawsze budziło wesołość – to opinia Magdy, która we Frankfurcie nad Menem skończyła ekonomię a obecnie pracuje w firmie MAN. - Także rozwiązywanie problemów niemieckiej Polonii nie należało do sukcesów tamtego rządu - dodaje.