Polki na pokładzie samolotu w Mińsku. "Bliscy zadzwonili i powiedzieli, że został porwany"
Wśród pasażerów samolotu, który w niedzielę został zmuszony przez białoruskie służby do awaryjnego lądowania w Mińsku, była m.in. rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach. - Jesteśmy otoczeni przez milicję, straż graniczną. Absolutnie żadnej informacji. Dopiero bliscy powiedzieli nam przez telefon, jaka naprawdę jest przyczyna zawrócenia tego samolotu - relacjonowała w rozmowie z WP.
24.05.2021 14:40
W niedzielę samolot linii lotniczych Ryanair lecący z Aten do Wilna został zmuszony do awaryjnego lądowania na lotnisku w Mińsku. Akcję przeprowadziły białoruskie władze po to, by zatrzymać i aresztować białoruskiego opozycjonistę Ramana Pratasiewicza.
Polki na pokładzie samolotu Ryanair w Mińsku. Relacja rektor suwalskiej PWSZ
Na pokładzie samolotu, którego siłą sprowadzono na białoruskie lotnisko, znajdowali się obywatele Polski. Wśród ich - rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach oraz inni pracownicy tej placówki. W rozmowie z Wirtualną Polską rektor suwalskiej uczelni dokładnie opisała przebieg całego zdarzenia.
- Tuż przed wylądowaniem na lotnisku w Wilnie - według naszych obliczeń mieliśmy jakieś 10-15 minut do lądowania - samolot nagle wykonał drastyczny ruch zawrócenia pod dużym kątem. Po tym manewrze pilot przekazał, że musimy zawrócić i lądować na lotnisku w Mińsku dla bezpieczeństwa pasażerów. Miało to potrwać 20 minut. Załoga samolotu zachowywała się dosyć nerwowo, biegali, usadzali pasażerów, kazali zapinać pasy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach, dr Marta Wiszniewska.
Polki na pokładzie samolotu Ryanair w Mińsku. "Byłyśmy przekonane, że spadamy"
Podkreśla, że sytuacja panująca na pokładzie była "wyjątkowo ekstremalna".
Rektor suwalskiej uczelni podróżowała wymienionym samolotem w ramach projektu Erasmus. Na pokładzie maszyny obecne były także trzy inne osoby zatrudnione w PWSZ. - Jedna z naszych koleżanek bardzo mocno to przeżyła, była bardzo wystraszona. Załoga nie reagowała - wspomina.
- Do samego lądowania byłyśmy przekonane, że jest awaria techniczna samolotu, ponieważ po tym manewrze pilot, nakierowując się na płytę mińskiego lotniska, wykonywał gwałtowne ruchy. Byłyśmy przekonane, że spadamy - opowiada dr Wiszniewska. - W momencie, kiedy samolot zszedł na bardzo niski pułap w okolicy pól i lasów widziałam, jak boczną drogą nadjeżdżają cztery pojazdy straży pożarnej. Byłam przekonana, że się po prostu rozbijemy, a oni będą gasić pożar maszyny - dodaje.
"Niesamowity strach, wewnętrzna panika i niemy krzyk"
Rektor dodaje również, że wbrew doniesieniom o zamieszaniu, które na pokładzie samolotu miała wywołać przesłanka o ładunku wybuchowym, żadna taka informacja ze strony załogi nie pojawiła się. - Jedynie taka, że dla bezpieczeństwa technicznego musimy zawrócić i wylądować na lotnisku w Mińsku - precyzuje. - Wszyscy patrzyliśmy na siebie wystraszonym wzrokiem. Nie mieliśmy żadnych wieści, nawet nie można było dyskutować o tym, co się dzieje. Nie wiedzieliśmy, czy sięgać po kamizelki ratunkowe - kontynuuje.
- Niesamowity strach, wewnętrzna panika i niemy krzyk. Takie myśli towarzyszyły mi na pokładzie samolotu - mówi rektor Marta Wiszniewska. Dodaje jednak, że po wylądowaniu w Mińsku sytuacja wcale się nie ustabilizowała. Pasażerom nie udzielano informacji o tym, dlaczego zatrzymano samolot. Podróżujący nie wiedzieli też, co dalej się z nimi stanie.
"Nie działał internet. Bliscy nam powiedzieli, że samolot został porwany"
- Widzieliśmy tylko, że jeden z pasażerów (Raman Pratasiewicz - red.) został wyprowadzony przez milicję. Nie działał nam internet. Zadzwonili do nas nasi bliscy i to oni powiedzieli nam, że samolot został porwany. Dopiero bliscy powiedzieli nam przez telefon, jaka naprawdę jest przyczyna zawrócenia tego samolotu – relacjonuje doktor nauk o bezpieczeństwie.
Rektor suwalskiej szkoły wspomina również, że od momentu wprowadzenia pasażerów do kanału tranzytowego strona białoruska nie udzielała im żadnych informacji. - Jesteśmy otoczeni przez milicję, straż graniczną. Absolutnie żadnej informacji - nadmienia.
Świadek zdarzenia opisuje również, że po wylądowaniu samolotu, pojawił się komunikat o nakazie pozostania na miejscach z zapiętymi pasami. Na płycie lotniskowej obecni byli już białoruscy żołnierze i antyterroryści oraz służby celne z psami. Następnie padła komenda skierowana do pasażerów: mają wychodzić z maszyny przednim i tylnym wyjściem, po pięć osób. W dalszej kolejności natomiast mieli położyć swoje bagaże na płycie lotniska, wówczas zostały one sprawdzone przez psy. - Trwało to około dwóch godzin. Później kazano nam wsiąść do autobusów, które dowiozły nas do terminalu tranzytowego - relacjonuje nasza rozmówczyni.
- Wszyscy zostali sprowadzeni do terminalu tranzytowego, gdzie pilnowała nas białoruska straż graniczna. Od godziny 13.00 do godziny 19.00 - czyli przez 6 godzin - nie wolno nam było pod żadnym pozorem opuszczać tego obszaru - zaznacza.
"Konsul w ogóle nie mógł się z nami skontaktować"
- Było to stosunkowo małe pomieszczenie, nie każdy mógł usiąść na krześle. Ludzie siedzieli na podłogach, na bagażach. O naszej sytuacji poinformowaliśmy polskiego konsula. Konsul w ogóle nie mógł się z nami skontaktować. Strona białoruska telefonicznie też nie udzielała żadnych wyjaśnień. Wśród pasażerów zaczęły krążyć plotki: ktoś miał dostać informację, że będziemy tam siedzieć kilka dni - kontynuuje. Dopiero przed godziną 19 rektor PWSZ w Suwałkach oraz inni pasażerowi otrzymali wiadomość, że wszyscy Polacy dostaną zgodę na wejście do samolotu, który zostanie skierowany do Wilna.
- Pierwszy SMS od Ryanair przyszedł o 16.30. Napisano, że za chwilę będziemy wylatywać. Minęło kolejnych kilka godzin. W końcu białoruscy celnicy kazali nam odszukiwać się na liście pasażerów. Kiedy znaleźliśmy się już w samolocie, ten jeździł dookoła płyty lotniskowej przez prawie półtorej godziny, zanim dostał pozwolenia na start - uściśla rektor.
Mińsk. Aresztowanie Ramana Pratasiewicza
O tym, że na pokładzie samolotu przebywał aresztowany chwilę po lądowaniu Raman Pratasiewicz, nikt z pasażerów nie wiedział. - Koleżanki, które ze mną podróżowały, widziały czterech milicjantów bądź żołnierzy, którzy prowadzili pana Pratasiewicza - mówi dr Wiszniewska. Według relacji jej współpracownic, obecna na pokładzie samolotu partnerka Ramana Pratasiewicza przedstawiała się jako osoba z białoruskim obywatelstwem. Kobieta prawdopodobnie została na Białorusi, ponieważ nie było jej na pokładzie samolotu w drodze do Wilna.
Białoruś. Polski samolot Ryanair zmuszony do lądowania awaryjnego w Mińsku
Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, samolot, który był przetrzymywany na mińskim lotnisku, należy do zarejestrowanej w Polsce spółki Ryanair Sun. Fakt ten potwierdził w rozmowie z nami prezes spółki, Michał Kaczmarzyk. Ryanair Sun to spółka-córka tanich irlandzkich linii lotniczych Ryanair.
Samolot z pozostałymi pasażerami na pokładzie został z powrotem odesłany z Mińska do miejsca docelowego, czyli do Wilna, około godz. 19.30.
W reakcji na to, co wydarzyło się w Mińsku, kilka krajów UE zabroniło już swoim samolotom latać nad Białorusią - w tym Polska. Na ten temat wypowiadał się w programie "Tłit WP" wiceszef Ministerstwa Spraw Zaranicznych, Paweł Jabłoński. - Kierujemy działania o charakterze sankcyjnym w stosunku do reżimu białoruskiego, ale też działania wspierające białoruskie społeczeństwo obywatelskie - mówił.
Raman Pratasiewicz. Kim jest?
Zatrzymany i aresztowany przez białoruskie służby na mińskim lotnisku Raman Pratasiewicz jest byłym aktywistą politycznym, obecnie opozycyjnym dziennikarzem i założycielem m.in. niezależnego kanału na Telegramie Nexta_EN.
Jako pierwszy o awaryjnym lądowaniu samolotu w Mińsku poinformował serwis onliner.by. Na początku samolot miał podejść do lądowania w Mińsku z powodu komunikatów o rzekomym ładunku wybuchowym na pokładzie. Okazało się jednak, że był to fałszywy alarm.
Źródło: Wiadomości WP