Piątka dla zwierząt. Policyjne uprawnienia dla animalsów. Wejście do domu mimo sprzeciwu właściciela
Podczas swoich interwencji animalsi będą mogli wchodzić do prywatnych domów, mieszkań i gospodarstw bez zgody ich właścicieli, a nawet pomimo ich sprzeciwu. Zapewni im to asysta policji. Tak daleko idące uprawnienia dla aktywistów organizacji prozwierzęcych budzą wątpliwości prawników.
Policja, wchodząc do prywatnego domu i dokonując przeszukania, musi mieć zgodę sądu lub prokuratora, a w razie wejścia i interwencji "na legitymację" wymagane jest formalne zatwierdzenie takiej czynności. Projekt nowej ustawy o ochronie zwierząt daje podobne uprawnienia wolontariuszom i pracownikom organizacji, które za cel statutowy obrały ochronę zwierząt.
- Jeśli ta zmiana stanie się prawem, animalsi będą mogli wejść do domu każdego Kowalskiego. Jak zechcą, będą mogli odebrać kota Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wystarczy widzimisię aktywisty i pretekst, że kot jest źle odżywiany przez właściciela i stał się otłuszczony - mówi Wirtualnej Polsce Robert Wyrostkiewicz, redaktor naczelny "Świata Rolnika" i członek Fundacji Polska Ziemia.
- Krytykuję ten zapis projektu ustawy, bo sądzę, że powstaną dziesiątki nowych organizacji mających w celach ochronę zwierząt. Kto by nie chciał mieć uprawnień takich jak policja. Już teraz mnożą się doniesienia o samozwańczych inspektorach ochrony zwierząt, którzy nachodzą hodowle drogich psów rasowych. Odbierają zwierzęta, by następnie sprzedać je w ramach adopcji - dodaje.
Animalsi jak policja. Wejście do domu mimo sprzeciwu właściciela
Nie milkną echa projektu zmian w ustawie o ochronie zwierząt. Burza medialna powstała wokół zakazu hodowli zwierząt futerkowych przykryła inną ważną zmianę. Chodzi o zwiększenie kompetencji organizacji społecznych i prawo podejmowania interwencji na prywatnym terenie, nawet bez zgody właściciela.
"(...) przedstawicielowi organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, w asyście policjanta lub strażnika gminnego, przysługuje prawo wejścia na teren nieruchomości, na której przebywa zwierzę, bez zgody lub pomimo sprzeciwu jej właściciela" - czytamy w ustawie.
Wątpliwości wokół tak sformułowanego przepisu mają niektórzy prawnicy. Odebranie zwierzęcia często wiąże się nie tylko koniecznością wejścia na posesję, ale także jej przeszukaniem. W przypadku sprzeciwu właściciela nieruchomości oznacza naruszenie jego własności.
- Na dokonanie takiej czynności uprawnione służby potrzebują zgody prokuratora lub sądu. W sytuacji, gdy konieczne jest niezwłoczne działanie i wejście na cudzą posesję odbywa się "na legitymację", wymagane jest zatwierdzenie takiej czynności już po jej dokonaniu - wyjaśnia mec. Mariusz Stelmach, adwokat ze Szczecina i autor internetowych poradników o Kodeksie postępowania karnego.
- Nowelizacja wydaje się słuszna, bo ma na celu ułatwienie podejmowania niezwłocznych interwencji w przypadku zagrożenia życia zwierząt. Z drugiej strony takie rozwiązanie może rodzić wątpliwości w zakresie ochrony prawa własności oraz obawy o nadużywanie takiego uprawnienia. Zwłaszcza wówczas, gdy faktycznie będzie dochodzić np. do przeszukania nieruchomości, mimo iż przepis mówi tylko o prawie wejścia na nią - dodaje adwokat.
Zakaz hodowli zwierząt futerkowych. "Prezydent zachowuje się tak, jak chce prezes"
Blaski i cienie interwencji animalsów
Inicjator projektu ustawy Michał Moskal, szef Forum Młodych PiS, przekonywał, że organizacje prozwierzęce powinny dostać większe uprawnienia, aby ich interwencje mogły być szybsze i maksymalnie skutecznie. Sami animalsi podawali, że przeprowadzają około 13 tys. akcji rocznie.
Jeden z przeciwników rozszerzenia praw organizacji prozwierzęcych opublikował w internecie fragment wyroku w sprawie odebrania mężczyźnie psa o imieniu Madox. Jak się okazało, tłem interwencji były "porachunki rodzinne" rozwiedzionych rodziców. Była żona nasłała aktywistów na męża, ponieważ jej dzieci nadal chciały go odwiedzać i bawić się z psem. Madox został odebrany, a jego właściciel dopiero w sądzie udowodnił, że nie znęcał się nad psem.
Jeszcze w kwietniu minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski proponował zmianę przepisów, tyle że idącą w odwrotnym kierunku. Chciał zakazać organizacjom prozwierzęcym prawa do interwencyjnego odbierania zwierząt. Powołał się na liczne skargi od rolników, którzy utracili rzekomo źle traktowane zwierzęta po interwencjach samozwańczych "strażników zwierząt". Osoby te, nie mając wykształcenia weterynaryjnego, odbierały rolnikom konie, krowy, świnie i kozy strasząc konsekwencjami za złe warunki hodowli. Przy czym część zarekwirowanego inwentarza trafiała od razu do rzeźni.
- Właściciele zwierząt są jedyną grupą społeczną, których własność może zostać zabrana przez innych obywateli, a nie przez przedstawicieli państwa. Jest to rzecz kuriozalna - mówił dziennikarzom Ardanowski. - Są skargi, które wprost określają, że jest to dochodowy biznes dla tych organizacji, niemający nic wspólnego z faktyczną ochroną zwierząt - zaznaczył.