Polacy w Hiszpanii: Ostrzeżenia przyszły późno. Wiele osób nie zdążyło uciec
Polacy mieszkający w Hiszpanii przekazali WP, że pierwsze ostrzeżenia przed powodzią otrzymali dopiero we wtorek wieczorem, gdy miasta znajdowały się już pod wodą. - Widzieliśmy rodziców, którzy nieśli na rękach swoje dzieci. Niektórzy nie zdążyli nic zabrać. Każdy ratował swoje życie. To była walka o każdą minutę, żeby zdążyć uciec, przeżyć - mówi Katarzyna Dobrzańska.
Burze najmocniej doświadczyły region południowo-wschodniej Hiszpanii, a konkretnie prowincje Walencja, Albacete i Malaga. Rząd powołał komitet kryzysowy do monitorowania skutków burz, które według hiszpańskich służb meteorologicznych mają trwać do końca weekendu. Z najnowszych informacji wynika, że na skutek załamania pogody zginęło 95 osób, a los dziesiątek pozostaje nieznany. Zablokowane drogi i zawalone mosty utrudniają dotarcie ratowników do niektórych obszarów.
Obecna dramatyczna sytuacja jest skutkiem zjawiska atmosferycznego, określanego w Hiszpanii jako DANA (hiszp. depresion aislada en niveles altos, izolowana depresja wysokiego poziomu). Dochodzi do niego, gdy zimne powietrzne napotyka nad Morzem Śródziemnym ciepłe i wilgotne, tworząc niestabilność atmosferyczną, a w konsekwencji ekstremalne zjawiska pogodowe, takie jak burze, tornada i powodzie.
Liczne nagrania zamieszczone w mediach społecznościowych pokazują, jak fala powodziowa z niesamowitą siłą zabiera wszystko na swojej drodze, zrywa mosty i porywa samochody na ulicach. Inne wideo pokazują ludzi trzymających się drzew, aby uniknąć porwania przez wodę. O te dramatyczne obrazy zapytaliśmy mieszkających w Hiszpanii Polaków.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Program wart setki miliardów. Co opozycja obiecała Polakom?
"To mogą być setki ofiar. Ostrzeżenia przyszły na ostatnią chwilę"
Na grupach facebookowych zrzeszających Polaków w Hiszpanii nie brakuje dyskusji na temat ostatnich wydarzeń. Wiele osób wini Obronę Cywilną za zbyt późne poinformowanie o nadchodzących burzach. Zarzuca się także ekipom ratunkowym działanie na "niewystarczającą skalę".
Pani Agata Zajdel na co dzień mieszka pod Malagą. Z jej relacji wynika, że ostrzeżenia zostały wydane, gdy większość dróg została odcięta przez rzeki. - Setki osób utknęło we wtorek na trasie, bo drogi były już odcięte, a dostęp do nich zablokowany. Alerty przyszły jak już woda się przelewała przez mosty - opisuje.
Jak podkreśla pani Agata, najtrudniejsza sytuacja panuje w regionie Walencji, gdzie fala powodziowa niszczyła wszystko, co spotkała na swojej drodze. - Gdy woda zaczęła opadać, to ulice odsłoniły stertę samochodów, śmieci, mebli. To wygląda jak po apokalipsie - relacjonuje.
Udało nam się również porozmawiać z panią Katarzyną Dobrzańską, która z rodziną mieszka 20 km od Walencji. Nasza rozmówczyni także podkreśla, że zbyt późne alerty doprowadziły do zaginięcia i śmierci wielu osób.
- Wiele osób nie zdążyło się ewakuować, szczególnie osoby starsze, niepełnosprawne czy chore zostały w swoich domach. Nie mieli szans na ucieczkę - relacjonuje. - Widzieliśmy rodziców, którzy nieśli na rękach swoje dzieci. Niektórzy nie zdążyli nic zabrać. Każdy ratował swoje życie. To była walka o każdą minutę, żeby zdążyć uciec, przeżyć - podsumowuje.
Jak tłumaczy mieszkanka regionu Walencja, pierwsze ostrzeżenie przyszło do niej dopiero o godzinie 20:10 we wtorek, gdy miasto znajdowało się już częściowo pod wodą. Wtedy wraz z rodziną przenieśli się na najwyższe piętro bloku, gdzie czekali na pomoc. Ta jednak nie nadchodziła.
- Dopiero po nocy zauważyliśmy straż pożarną, która przeniosła nas w inne, bezpieczne miejsce. Po dwóch dniach wróciliśmy do mieszkania. Zniszczenia są niewielkie, ale mieszkamy na drugim piętrze, poniżej u sąsiadów woda wyrządziła ogromne szkody - opisuje.
Pani Katarzyna zwraca też uwagę, że obecny prezydent regionu Walencja Carlos Mazón podjął wcześniej decyzję o likwidacji Jednostki Ratunkowej Walencji (UVE), twierdząc, że jest podejrzana i nieskuteczna.
UVE została utworzona przez poprzedni, lewicowy rząd, aby reagować na sytuacje kryzysowe związane z pogodą, takie jak powodzie czy pożary lasów. - Dlatego też służby działały teraz wolno, skład jednostek ratunkowych był ograniczony i na pewno nie wystarczał do skali tego, co się wydarzyło - zaznacza.
Jak informują hiszpańskie media, odpowiedzialnością za spóźnione ostrzeżenia przed burzami szef MSW Fernando Grande-Marlaska obarczył w czwartek władze wspólnoty autonomicznej Walencja. Według niego było to obowiązkiem władz regionalnych, tak jak w poprzednich sytuacjach kryzysowych.
Żywioł w Hiszpanii nie odpuszcza
W akcjach ratunkowych w Hiszpanii bierze udział ponad 1000 żołnierzy ze specjalnych jednostek do tego typu zadań. Resort obrony zdecydował o wysłaniu dodatkowych oddziałów do miejscowości Letur w prowincji Albacete, jednej z najbardziej doświadczonych przez powodzie.
Jak informują służby meteorologiczne, burze mają potrwać do czwartku. W środę przenoszą się nad północno-wschodnią część kraju. Katalonia ogłosiła czerwony alert pogodowy, a w Aragonii już zaczęły się powodzie. Front ma opuścić Hiszpanię dopiero między sobotą a niedzielą.
Czytaj też: