Polacy, co wy wiecie o złej pogodzie?
Wiatr wiejący z prędkością 270 km/h, nawałnica niszcząca męską populację wyspy, fale wysokie na 27 metrów. Norwegowie również miewają spore problemy z pogodą, choć obecnie coraz rzadziej wichury i sztormy powodują ofiary w ludziach.
04.08.2009 | aktual.: 04.08.2009 13:51
Jeśli powiesz Norwegowi, że w Polsce szaleje akurat burza, a wiatr osiąga prędkość 100 km/h, najwyżej wzruszy ramionami. Gwałtowne zmiany pogody nie robią na nim dużego wrażenia. Każdy Norweg ma w rodzinie przynajmniej jedną osobę, która albo cudem przeżyła gwałtowny sztorm albo miała znajomego, który znajdował się w centrum nawałnicy. Wśród tysięcy wysp rozsianych wzdłuż linii brzegowej Norwegii nie znajdziesz ani jednej, której mieszkańcy nie znają kilku mrożących krew w żyłach opowieści o huraganach, jakie w ciągu ostatniego stulecia pustoszyły najbliższe otoczenie. Sądząc po nagromadzeniu tych historii, można przypuszczać, że sztormy stulecia przetaczają się przez norweskie wybrzeże rok w rok.
Ocalał tylko jeden
Kiedy nad dany region Norwegii nadciąga burza, sztorm lub huragan, ludzie mocują lepiej łodzie do pomostów, a rybacy będący akurat na morzu przywiązują do kutrów wszystko, co woda mogłaby zmyć z pokładu. Gdy pogoda się poprawia, nadchodzi czas, by przy kubku kawy opowiedzieć o tym, jakie to kiedyś huragany bywały.
Na wyspie Hepsøya w środkowej Norwegii żadna współczesna burza nie może się równać tej, która dotknęła mieszkańców w 1899 roku. Podobno feralnego dnia była ładna pogoda i wszyscy rybacy z wysp leżących w gminie Osen wybrali się na połów. W domu został tylko jeden, który twierdził, że nie podoba mu się kolor nieba, choć inni pukali się w czoła twierdząc, że to tylko poranna mgła zasnuwa błękit. W ciągu kilkunastu minut zerwał się tak silny wiatr, że przewrócił wszystkie znajdujące się na morzu kutry. Najciężej dotknięta została Hepsøya, na której po sztormie pozostali wyłącznie starcy, mali chłopcy, kobiety oraz rybak, który nie zdecydował się wyjść w morze. W ciągu jednego dnia zginęli prawie wszyscy dorośli mężczyźni.
Dwudziestosiedmiometrowa fala
Mieszkańcy wyspy Ramsøya najlepiej pamiętają burzę z 1949 roku. Przez Ramsøyę w ciągu dziesięcioleci przetoczyło się wiele nawałnic, ale żadnej innej nie wspomina się tak często ze względu na niezwykłość opowieści tych, którzy przeżyli. W latarni morskiej położonej na skale tuż obok wyspy mieszkała pięcioosobowa rodzina. Kiedy nadszedł sztorm, fale wybiły okienka znajdujące się na wysokości 27 metrów i do budynku zaczęła wdzierać się woda zalewając najniższe piętra. Rodzina, w tym siedmioletnia dziewczynka, przez kilka godzin walczyła o życie starając się wypuszczać zalewającą ich dom wodę. Otwierali drzwi wejściowe, kiedy fala się cofała i blokowali je, gdy uderzała w budynek.
Podczas tego samego sztormu cudem ocalał dziewiętnastolatek mieszkający na zachodnim skraju Ramsøyi. Podczas nawałnicy wyszedł z domu, by lepiej zabezpieczyć łódź znajdującą się w hangarze obok plaży. Właśnie w tym momencie olbrzymia fala porwała hangar i częściowo roztrzaskała o pobliską skałę. Chłopak przeżył uczepiony kurczowo dachu. Następnego dnia znaleziono go na brzegu wyspy oddalonej od Ramsøyi o ponad 40 kilometrów. Opowieść tym bardziej niezwykła, że dziewiętnastolatek jako dziecko stracił prawą rękę. Ocalał na falach wysokich na co najmniej 27 metrów (miarą dla mieszkańców były jedynie wybite na tej wysokości okna latarni), trzymając się resztek dachu jedną ręką.
Bezimienny huragan wszechczasów
Od 1995 roku wszystkie "ekstremalne zdarzenia pogodowe" w Norwegii mają swoja nazwę. Pierwszemu w roku nadaje się imię zaczynające się na literę A, kolejnemu na B, na przemian męskie i żeńskie. Najbardziej pamiętny huragan poprzedniego stulecia został jednak nazywany "noworocznym", bowiem uznano, że żadne imię nie powinno się kojarzyć z takim kataklizmem. W noc sylwestrową 1992 roku w północnozachodnie wybrzeże Norwegii uderzył najsilniejszy zmierzony huragan w historii tego kraju. Na jednej z platform znajdującej się na Morzu Północnym zanotowano prędkość wiatru przekraczającą skalę Beauforta i mieszczącą się w ostatniej kategorii pięciostopniowej skali siły huraganów Safiira-Simpsona. Wiatr wiał z prędkością 75 m/s (270 km/h), a kiedy uderzył w znajdujące się na wybrzeżu wyspy, w niektórych miejscach przekraczał prędkość 65 m/s. Ostatecznie został zaklasyfikowany, podobnie jak słynna Katrina, jako "trójka". Huragan zniszczył 34 tysiące budynków, a ubezpieczalnie kosztował w sumie 1,3 miliarda koron. Tylko
jedna osoba straciła życie w jego wyniku.
W ciągu każdego roku w Norwegii notuje się od kilku do kilkunastu ekstremalnych zdarzeń pogodowych. Nie dalej jak 20 listopada 2008 roku na wodach Trondheimsfjord przestały kursować promy, co zdarza się wyjątkowo rzadko. Setki osób pracujących w Trondheim codziennie dostaje się do pracy właśnie drogą morską, zatem zamknięcie drogi wodnej do miasta grozi kompletnym chaosem. Promy nie mogły jednak wypłynąć, bowiem wysokość fal na zwykle spokojnym fiordzie dochodziła do dwudziestu metrów. Sztorm, który otrzymał imię Vera, nie spowodował żadnych ofiar w ludziach.
Jakie globalne ocieplenie?
Jeśli powiesz Norwegowi, że klimat się zmienia na skutek globalnego ocieplenia, pewnie się roześmieje. Według mieszkańców norweskich wysp huragany, sztormy i burze zawsze były, są i będą. Niegdyś nie były ani słabsze, ani silniejsze niż teraz. Jedyne, co się zdaniem Norwegów zmieniło, to sposób, w jaki się do pogodowych kataklizmów przygotowujemy. W kraju, w którym zwykły hulać burze, trzeba bacznie śledzić prognozy pogody i traktować poważnie komunikaty o zagrożeniu.
Mówiąc o tym, że klimat w Polsce zmienia się na gorsze, warto pamiętać, że najsilniejszy wiatr zmierzono w Lublinie w roku 1931 (w wiekach poprzednich nie prowadzono regularnych pomiarów). W Warszawie najsilniejszy poryw wiatru (145 km/h) odnotowano w 1979 roku. Daleko mu było do najsilniejszego wiatru, jaki kiedykolwiek zmierzono na Ziemi – w amerykańskim stanie New Hampshire wiało z prędkością 371 km/h.
Od połowy XX wieku podczas burz i huraganów w Norwegii rzadko kto ginie. Do większości rybaków na czas docierają ostrzeżenia, zaś na lądzie mniejsze szkody czynią unoszone wiatrem przedmioty. Kluczem do niewielkiej liczby ofiar w stosunku do prędkości wiatru zdają się… silne, krępe drzewa. Ponieważ silne wiatry wieją często, drzewa muszą mieć bardziej rozbudowany system korzeniowy i nie rosną tak wysokie, jak w Polsce. Wyjątkowo rzadko ktoś zostaje zraniony przez walące się drzewo lub gałąź. Im silniej wieje, tym lepiej natura przygotowuje się na kolejne uderzenie wiatru. I tym można się pocieszać, gdy Instytut Meteorologii wydaje kolejne ostrzeżenie o nadchodzącej wichurze.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad