ŚwiatPodwójna gra arabskich sojuszników Zachodu. Czy bez nich można pokonać IS?

Podwójna gra arabskich sojuszników Zachodu. Czy bez nich można pokonać IS?

Zachód uważa ich za sojuszników w walce z Państwem Islamskim, ale eksperci nie mają złudzeń - te państwa prowadzą podwójną grę. Choć bowiem niektóre kraje arabskie są w koalicji anty-IS, to nie kalifat spędza ich przywódcom sen z powiek. Co więcej, ich indolencja sprawia, że IS jedynie rośnie w siłę. Ale czy bez ich wsparcia można pokonać dżihadystów?

Podwójna gra arabskich sojuszników Zachodu. Czy bez nich można pokonać IS?
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Alan Wilson
Małgorzata Gorol

19.11.2015 | aktual.: 19.11.2015 10:42

Międzynarodowa koalicja anty-IS pod wodzą USA prowadzi naloty na samozwańczy kalifat dżihadystów w Syrii i Iraku od ponad roku. W październiku wojnę islamistom wypowiedziała także Rosja, która wysłała swoje lotnictwo na Bliski Wschód. Mimo to kalifat trwa, a jego "żołnierze" co rusz dają o sobie dotkliwie znać - atakiem na turystów w Tunezji, bombą na pokładzie rosyjskiego samolotu czy ostatnio krwawą serią w Paryżu. A to sprawia, że coraz krytyczniej patrzy się na całą strategię Zachodu walki z IS. A także na jego… sojuszników.

Formalnie państwa arabskie, takie jak Arabia Saudyjska, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Katar czy Jordanią, są częścią koalicji walczącej z dżihadystami. Problem w tym, że faktyczny udział tych krajów w bombardowaniach na cele IS jest znikomy, a główny ich ciężar spoczywa na amerykańskich barkach.

- Skala zaangażowania militarnego (państw arabskich - red.) w operacje przeciw Państwu Islamskiemu jest symboliczna. Najlepiej widać to, gdy porówna się intensywność nalotów prowadzonych przez Arabię Saudyjską w Jemenie, gdzie pierwszego dnia operacji zaangażowanych było 80 saudyjskich maszyn, z atakami na cele Daesz (arabski akronim IS), gdy wysyła się 6-10 maszyn, nie więcej. Bahrajn i ZEA wysyłają ich 2 do 4 - mówi Wirtualnej Polsce Rafał Ciastoń, analityk Fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego Amicus Europae. Ale nie wszystko, bo - oddając sprawiedliwość - i wiele krajów zachodnich nie kwapi się do szerokich akcji powietrznych. Jednak państwa Zatoki Perskiej są oskarżane też o to, że nie robią wszystkiego, co powinny, by powstrzymać napływ ludzi i pieniędzy z własnych terenów do Państwa Islamskiego. Już w 2009 r. sekretarz stanu USA Hillary Clinton skarżyła się w poufnej dyplomatycznej nocie, że "darczyńcy z Arabii Saudyjskie stanowią najbardziej istotne źródło finansowanie dla sunnickich grup
terrorystycznych na całym świecie". Rok później notkę ujawniło WikiLeaks.

Ostatnio ostrych słów państwom arabskim nie szczędził były dyplomata i swego czasu doradca s. Bliskiego Wschodu amerykańskiego prezydenta Jimmy’ego Cartera, Marc Ginsberg. Krótko po atakach w Paryżu serwis Huffington Post opublikował jego komentarz o znaczącym tytule: "Agonia Francji - hańba krajów arabskich". Ginsberg oskarża sunnickie władze Arabii Saudyjskiej, ale również Tunezji, Maroka, Turcji czy Pakistanu o to, że nie powstrzymują radykałów przed zasilaniem szeregów IS. A kraje Zatoki Perskiej, głównie Rijad , Dohę i Kuwejt o przymykanie oczu na transfery funduszy, które wpadają do kieszeni dżihadystów. Były dyplomata, który jest dziś komentatorem politycznym, pisze wprost, że jest to "nie do przyjęcia".

Czy także polscy eksperci uważają, że rola państwa arabskich w walce z IS jest dwuznaczna? - Zdecydowanie podzielam ten pogląd - ocenia krótko Wojciech Szewko, ekspert ds. Bliskiego Wschodu. - Państwa arabskie nie uniemożliwiają napływu pośrednio broni i ludzi do Państwa Islamskiego. Ich rola jest mocno dwuznaczna - dodaje Rafał Ciastoń.

Priorytety

Nie jest zresztą tajemnicą, dlaczego tak się dzieje - Zachód i jego arabscy sojusznicy inaczej postrzegają największe dla nich zagrożenia. Dla USA i Europy to IS, które planuje zamachy terrorystyczne na ich cele i ludność. Dla Arabii Saudyjskiej - największego i najsilniejszego z arabskich koalicjantów - głównym zagrożeniem jest z kolei szyicki Iran i jego regionalni sprzymierzeńcy, jak przywódca Syrii Baszar al-Asad czy jemeńscy rebelianci Huti.

- Dla Arabii Saudyjskiej czy Kataru Daesz to w pewnej mierze sojusznik w prowadzonej proxy war (wojnie zastępczej - red.) z Iranem. Sunnicki kalifat, zwalczając alawicki reżim czy walcząc z szyickim rządem w Iraku, absorbuje siły irańskie - mówi Ciastoń, dodając, że dla Rijadu i Teheranu to "geopolityczna rozgrywka o supremację w regionie, którą można nazwać zderzeniem wewnątrz cywilizacji", między islamem sunnickiem a szyickim.

Obaj eksperci nie widzą szans, by arabscy alianci Zachodu zmienili swoje priorytety. - Państwa regionu, pomimo nacisków USA, nie tylko nie zmieniają, ale również usztywniają swoje stanowisko. Przykład: rozbieżności podczas rozmów wiedeńskich między stanowiskiem USA i KSA (Królestwa Arabii Saudyjskiej) oraz rozbieżności między USA i Turcją - tłumaczy Szewko.

A to może kiepsko wróżyć także ewentualnym lądowym operacją przeciw IS, bo same ataki powietrzne nie wystarczyłyby do pokonania dżihadystów. W irackim Sindżarze amerykańskie lotnictwo wsparło oddziały peszmergów - miasto udało się odbić. To pokazuję siłę takiej współpracy. Żadne z państw Zachodu - nie bez powodu - nie jest jednak chętne do wysłania swoich oddziałów na Bliski Wschód. Według Marca Ginsberga to nie na USA czy Francji powinien zresztą spoczywać ten obowiązek. W swoim komentarzu podkreśla on, że trzon sił lądowych przeciw IS powinny tworzyć państwa arabskie. Ale taki scenariusz wydaje się mało realny obu polskim ekspertom.

Wojciech Szewko zauważa, że wojsko saudyjskiego królestwa "nie potrafi poradzić sobie w Jemenie" i "nie wiadomo, jak zachowa się wobec IS". Ekspert dodaje, że nie ma pewności, czy "część nie przejdzie na drugą stronę".

Z kolei Rafał Ciastoń uważa, że Zachód być może będzie musiał szukać jakiejś formy porozumienia z Damaszkiem. - Do momentu, w którym uda się zniszczyć bądź osłabić Państwo Islamskie, reżim Asada będzie musiał istnieć i powoli Zachód do tego przekonania dojdzie - mówi ekspert. Jak dodaje, to właśnie kraje zachodnie będą musiały zmienić swoje priorytety: "najpierw rozprawa z Państwem Islamskim, a dopiero potem myślenie, co dalej z Syrią".

Rewizja sojuszy?

Skoro więc sojusznicy Zachodu z Bliskiego Wschodu prowadzą własną rozgrywkę, pozostaje pytanie, czy możliwe jest pokonanie dżihadystów bez ich pomocy?

- Możliwe, ale wymagałoby to ścisłego embarga na dostawy broni do Syrii i Iraku, czyli de facto wprowadzenia embarga i/lub międzynarodowych sankcji wobec tych państw, z których udowodni się przepływy na terytorium IS lub ewentualne finansowanie operacji IS za granicą. To oznaczałoby konieczność rewizji niektórych sojuszy USA - co jest teoretycznie możliwe, choć mało prawdopodobne - ocenia Szewko.

Także Ciastoń podkreśla, że należałoby uderzyć w źródła finansów dżihadystów - od nielegalnego handlu ropą naftową ze złóż opanowanych przez IS po transfery funduszy z krajów Zatoki Perskiej, które wspierają grupy rebelianckie, a w konsekwencji trafiają też do IS. A co ekspert myśli o nałożeniu sankcji i embarga na własnych sojuszników? - Jeśli ci sojusznicy prowadzą podwójną grę, to tak - mówi Ciastoń.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (78)