PublicystykaPocałunek śmierci Donalda Trumpa. Polska nie ma z czego się cieszyć

Pocałunek śmierci Donalda Trumpa. Polska nie ma z czego się cieszyć

Trump pochwalił Polskę i zganił Niemcy za zbyt prorosyjską politykę. Teoretycznie to nic lepszego powiedzieć nie mógł. Ale jego słowa ostatecznie mogą nam zaszkodzić.

Pocałunek śmierci Donalda Trumpa. Polska nie ma z czego się cieszyć
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | STEPHANIE LECOCQ
Oskar Górzyński

Tak ostrych słów wobec Niemiec co Donald Trump w środę w Brukseli, nie powiedział publicznie jeszcze chyba żaden przywódca - z Jarosławem Kaczyńskim włącznie.

- Niemcy są totalnie kontrolowani przez Rosję. Będą dostawać 60-70 procent swojej energii z Rosji i budują jeszcze nowy rurociąg. Powiedzcie mi, czy to nie jest nieprzyzwoite? - pytał Trump podczas śniadania z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem. A to tylko mały fragment z trwającej kilka minut tyrady, podczas której Trump kilkukrotnie powtórzył zarzut o tym, że Niemcy są "zakładnikiem" lub wręcz niewolnikiem Moskwy. Beształ Berlin za to, że chroniąc się przed Rosją i licząc na protekcję USA robią z nią wielkie interesy i zasilają jej budżet. Co więcej, zestawił postawę Niemiec z postawą Polski, chwaląc nasze plany by nie kupować więcej rosyjskiego gazu (a w domyśle: kupować amerykański).

Te słowa mogą być więc miodem na polskie uszy (a przynajmniej na uszy rządzących). Trump chwali nas i ostro krytykuje szkodliwą inicjatywę, przeciwko której Polska od lat protestuje. Co więcej, nawet mimo typowej dla Trumpa przesady, był to jeden z najbardziej jasnych, logicznych i słusznych wywodów tej prezydentury na tematy międzynarodowe. Jest z tym jednak jeden problem: niemal na pewno słowa Trumpa zamiast pomóc, tylko nam zaszkodzą. Nam - Polsce, nam - Europie, nam - Sojuszowi.

Przeczytaj również: Trump: Polska nie chce być zniewolona przez Rosję tak jak Niemcy

Nikt nie lubi Donalda

Dlaczego? Powód jest prosty. Donald Trump jest najgorzej ocenianym w Europie prezydentem USA w historii takich pomiarów. I nigdzie nie jest to bardziej widoczne niż w Niemczech. Krytyka Trumpa jest dla niemieckich polityków jednym z najłatwiejszych sposobów na zdobywanie politycznych punktów. Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej robiły to niemal wszystkie partie, niezależnie od ideologii. Trump jest bez wątpienia najbardziej znienawidzonym przywódcą obcego państwa. W rzeczy samej, badania pokazują, że nawet Putin cieszy się większym zaufaniem Niemców. To wszystko ma swoje oczywiste konsekwencje. Jeśli więc Trump tak ostro i w tak publiczny sposób krytykuje Nord Stream 2, tylko pomaga w jego realizacji. Bo nawet gdyby Angela Merkel chciała zablokować projekt, to będzie to teraz dla niej politycznie trudniejsze, nie łatwiejsze. Być może gdyby Trump zastosował inny - mniej publiczny i mniej grubiański - sposób presji, byłby bardziej skuteczny. Ale teraz, Merkel ulegając Trumpowi może tylko stracić, jeśli chodzi o krajowe podwórko. Owszem, w idealnym świecie, podejmując decyzję w tak strategicznych i ważnych sprawach jak NS2, kwestia popularności nie powinna mieć pierwszorzędnego znaczenia. Ale nie żyjemy w idealnym świecie.

Wszystko to sprawia, nawet kiedy argumenty Trumpa są trafne - jak w przypadku NS2 czy wydatków na obronę - jego toksyczna osobowość i groteskowy styl sprawiają też, że nawet jeśli jego argumenty są trafne, mogą być łatwo zbywane i bagatelizowane. Co znamienne, zapytana o komentarz do środowych słów Trumpa szefowa niemieckiego resortu obrony Ursula von der Leyen stwierdzyła tylko, że "nawet nie wie o co mu chodzi". Z kolei Merkel stwierdziła, że sama doświadczyła czasu, kiedy Niemcy były pod kontrolą Rosji, ale teraz cieszy się, że może podjemować własne decyzje. Niemieckim politykom nie powinni tak łatwo zbywać uzasadnionej krytyki swojej polityki wschodniej. Ale ponieważ mają do czynienia z politycznym klaunem, mogą to robić bezkarnie - a nawet zdobywać na tym punkty.

Gra na podziały

Postawa Trumpa ma i będzie miała konsekwencje znacznie wykraczające poza sprawy energetyczne i dotykają samego sojuszu. Głośno krytykując jednych (Niemcy) i chwaląc drugich (Polskę) Trump działa tylko na rzecz pogłębiania podziałów w Sojuszu. Jeśli dodamy do tego jego powtarzane co jakiś czas komentarze o tym, że NATO jest przestarzałe, nieuczciwe wobec USA, gorsze od NAFTY, a sojusznicy Ameryki są gorsi niż jej wrogowie, w rezultacie otrzymujemy przepis na całkowity chaos i dezintegrację Sojuszu. To z pewnością nie jest dla Polski dobre.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jednak wątpliwość: na ile szczere są słowa i intencje Trumpa, a na ile są tylko narzędziem do uderzenia w kraj i lidera, którego nie lubi. Ostatecznie, w ustach amerykańskiego prezydenta, oskarżanego o niewłaściwe kontakty z Rosją i nieustannie podkreślającego swoją sympatię dla Władimira Putina, krytyka zbyt daleko idącej współpracy z Rosją nie brzmi zbyt wiarygodnie. Czy swoją krytykę NS2 powtórzy, kiedy za kilka dni spotka się z rosyjskim prezydentem w Helsinkach? Jeśli nie, to może się okazać, że głównym środowej zawieruchy w Brukseli jest nie kto inny niż właśnie Putin.

Zobacz także: USA ostro sprzeciwia się promowaniu naturalnej metody karmienia piersią

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)