Po wizycie Xi Jinpinga w Warszawie. Polska w środku wielkiej chińskiej gry
• Chinom, chyba po raz pierwszy w ich długich dziejach, potrzebna jest Polska
• Dla nich najbardziej liczy się fakt, że leżymy w środku Europy
• A to w Starym Kontynencie Pekin widzi teraz najintratniejszego partnera
• Mamy być ważnym centrum komunikacyjnym i logistycznym nowego lądowego Jedwabnego Szlaku
• Dla Polski to wielka szansa, ale wiele zależy od tego, jak ją wykorzystamy
• Chiny to partner trudny i wyrachowany; cywilizacja o innym systemie wartości
W trakcie festiwalu piłkarskiego przez kilka godzin mieliśmy w Warszawie festiwal chiński. Do stolicy naszego państwa przybył charyzmatyczny przywódca Xi Jinping, głowa drugiego mocarstwa ekonomicznego na świecie.
To pierwsza taka wizyta chińskiego prezydenta w naszym kraju od 12 lat, więc wydarzenie raczej niespotykane. A przy tym ważne, bowiem przez te minione kilkanaście lat Chiny wspięły się na pozycję drugiej gospodarki świata, największego państwa handlującego na globie, posiadającego największe rezerwy walutowe. Co istotniejsze, w ambitnych koncepcjach właśnie Xi Jinpinga, chce ono przeprowadzić "wielki renesans chińskiego narodu" na scenie wewnętrznej, a na globalnej wychodzi z geostrategicznymi projektami Jednego Pasa i Jednego Szlaku. Chodzi o dwa nowe Jedwabne Szlaki, lądowy i morski, zmierzające z Chin ku Europie, czyli intratnemu partnerowi i źródle innowacji, tak teraz Chinom potrzebnych do własnego "renesansu".
Szukając synergii
Pod względem protokolarnym wizyta przebiegła wzorowo. Również jej treść może zadowalać: podpisano łącznie 40 umów, zarówno tych na szczeblu międzyrządowym (w tym podpisywanych przez polskich wicepremierów, rozwoju i nauki, oraz ministra finansów), jak też na poziomie przedsiębiorstw, firm czy instytucji. Wynika z nich, że chcemy kooperować w takich dziedzinach jak finanse, transport, logistyka, infrastruktura, energetyka, rolnictwo czy ochrona środowiska. Będziemy mieli również u siebie kolejne siedziby chińskich firm, a nasze uczelnie zacieśnią kontakty.
Co więcej, podniesiono rangę naszych stosunków ze "strategicznych", co uczyniono przed niemal pięcioma laty podczas wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego w ChRL, do rangi "rozwiniętych stosunków strategicznych", czyli najwyższych z możliwych - bowiem Chiny nie nawiązują formalnych aliansów. Ponadto wicepremier Mateusz Morawiecki, który osobiście podpisywał niektóre umowy (choć niegdyś zastrzegał, że raczej tego robić nie będzie) może być chyba ukontentowany tym, iż w planach współpracy dwustronnej postanowiono łączyć cele w ramach implementacji projektów Chińskiego Pasa i Szlaku oraz polskiego "Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju", a nawet szukać w nich "synergii".
Tym samym, ta współpraca ma być wielokierunkowa, wielobranżowa i zakrojona na dużą skalę. Problem w tym, że na razie nie jest. Chińskie inwestycje, które w ubiegłym roku przekroczyły na świecie sumę 40 mld dolarów (w tym ponad 23 mld w Europie), w Polsce sięgają ledwie 450 mln euro lub - według innych danych - 472 mln dolarów. Chińczycy już u nas są, ale chcą być obecni jeszcze bardziej.
Między Rosją a Niemcami
Dlaczego? Z tamtejszego punktu widzenia sprawa jest jasna: Polska leży między Rosją a Niemcami, w samym środku Europy, którą teraz w Pekinie wskazano jako najintratniejszego partnera, bo nowoczesnego i z innowacyjnym potencjałem, a to o technologie i innowacje, a nie o surowce czy źródła energetyczne, jak było do niedawna, teraz najbardziej Chińczycy zabiegają.
Potwierdza tę tezę sekwencja zdarzeń. Na tydzień przed pobytem chińskiego prezydenta w Polsce, w Pekinie przebywała - na regularnych konsultacjach międzyrządowych - kanclerz Angela Merkel. Podpisano 24 porozumienia i blisko sto kontraktów opiewających łącznie na ok. 15 mld dolarów. Natomiast tuż po zakończeniu tego tournée Xi Jinpinga - które przed Warszawą objęło Belgrad, a kończy się w Uzbekistanie - na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy ma być prezydent Władimir Putin, by podpisać kolejne porozumienia, mające na celu realizację niezwykle ambitnego projektu połączenia Moskwy i Pekinu chińskimi szybkimi kolejami (na razie chodzi o odcinek Moskwa - Kazań, który ma być budowany z chińskich kredytów).
W tym kontekście bardziej zrozumiałe staje się, dlaczego Chinom - bodaj po raz pierwszy w ich długich dziejach - potrzebna jest Polska, a współpraca z nią leży w ich interesie. Niemcy od dawna są najważniejszym chińskim partnerem w Europie i to do Berlina (a potem dalej, na zachód) ma zmierzać lądowy Jedwabny Szlak, który - jak widzimy - już zaczyna być prowadzony, a pewne projekty są implementowane. To dlatego w kwietniu 2015 r. tenże Xi Jinping zawitał do Mińska na Białorusi i tam też podpisał umowy na miliardy dolarów, sumy ogromne dla raczej niebogatego państwa, jak też umowy dotyczące wielkiego parku przemysłowego oraz rozbudowy sieci metro w białoruskiej stolicy.
Teraz, jak ustalono podczas wizyty w Warszawie, podobny "park logistyczno-technologiczny" będzie budowany w Łodzi, która w ogóle wyrasta na podstawowego partnera Chin w naszym kraju (port przeładunkowy w Gdańsku, który też podpisał z Chinami porozumienia, raczej nie będzie pod tym względem wielkim konkurentem). Stronie chińskiej chodzi o to, o czym otwarcie mówi: że Łódź ma być swego rodzaju centrum komunikacyjnym i logistycznym dla chińskich towarów, które właśnie stąd zmierzałyby w kierunku co najmniej dziesięciu ważniejszych europejskich miast. Od Berlina i Rotterdamu począwszy, na Pireusie - mającym odgrywać podobną rolę na morskim Jedwabnym Szlaku - skończywszy (stąd ta wizyta w Belgradzie, mającym stanowić "łącznik" między Łodzią a Pireusem i stąd już prowadzona budowa linii szybkich chińskich kolei łącząca stolicę Serbii z Budapesztem).
Trzeba mieć bowiem świadomość, że sieć Jednego Pasa i Szlaku jest rozpisana na wiele różnych odcinków, a szacunki dotyczące jej implementacji mówią nawet o sumach rzędu 6 do 8 bln dolarów! To nowa geostrategiczna rozgrywka w chińskim wydaniu, a my znaleźliśmy się w jej środku.
Nowe impulsy
Przy czym chodzi nie tylko o Polskę, ale również nasz region, albowiem to dokładnie tutaj, w Warszawie, przed czterema laty, poprzedni chiński premier Wen Jiabao ogłosił inny strategiczny plan, czyli współpracę z państwami Europy Środkowej i Wschodniej w ramach wykutej przez nich formuły "16+1". To w jej ramach odbywają się doroczne spotkania premierów i to w listopadzie ubiegłego roku, nieco łamiąc tę formułę, doszło do pierwszego spotkania prezydentów Andrzeja Dudy i Xi Jinpinga, którzy chyba przypadli sobie do gustu (a chiński przywódca nawet wybiera się na kolejny szczyt planowany jesienią w Rydze).
Jak dotychczas, poza wspomnianymi szybkimi chińskimi pociągami między Budapesztem a Belgradem, niewiele z tego wyszło, ale Chińczycy są konsekwentni i ostatnio postanowili dać w tej formule nowy impuls. Dowodem zarówno wizyta w Belgradzie, jak też niedawny pobyt chińskiego przywódcy w Pradze, gdzie jego gospodarz, czeski prezydent Milosz Zeman, dwoił się i troił by zadowolić chińskiego gościa (50 umów, w tym przekazanie czeskich linii lotniczych w ręce Chińczyków).
Co my na to? Chyba nie trzeba przekonywać, że współpraca z Chinami nie należała dotąd do naszych priorytetów, mówiąc najoględniej. Nie mamy ani strategii współpracy z Państwem Środka (podczas gdy oni - jak widać - jak najbardziej ją mają), ani porządnego ośrodka analitycznego, który by się Chinami, Azją czy wschodzącymi rynkami zajmował.
To dobrze, że akurat współpraca z Chinami w obecnej administracji trafiła w ręce osoby kompetentnej, wiceministra Radosława Domagalskiego-Łabędzkiego w ministerstwie rozwoju, który siedem lat spędził w Chinach jako biznesmen, więc zna je od podszewki. Ale nawet to nie wystarczy, by prowadzić współpracę i wymianę z Chinami na taką skalę, jaką oni nam proponują.
To nie św. Mikołaj
Tym bardziej, że to partner trudny, przebiegły, wyrachowany, liczący pieniądze, a nie święty Mikołaj z bajki, który sypie prezenty z worka. Ta wizyta, która przebiegła w dobrej atmosferze, wyraźnie potwierdza, że Polska ma szanse, ale jak je wykorzysta - to w dużej mierze zależy także od nas. W podpisanych umowach położono nacisk, by więcej do Chin eksportować, począwszy od jabłek i owoców, poprzez drób, po wieprzowinę (bo polskie mleko w proszku i wyroby mleczarskie już tam trafiają). Gdyby to się udało, mielibyśmy w przemyśle rolno-spożywczym podobny przełom, jaki dokonał się tuż po wejściu do Unii Europejskiej. Zdobylibyśmy kolejny wymagający, a przy tym ogromny i chłonny rynek. Tu jednak trzeba być konsekwentnym i wytrwałym. Chiny to bowiem nie kraj, lecz kontynent, a na dodatek cywilizacja rządząca się własnymi prawami i systemem wartości, nie do końca zbieżnymi z tymi, które u nas panują. Zbliżymy się?
Dane dotyczące wymiany handlowej i chińskich inwestycji w Europie jednoznacznie podkreślają, że w handlu najważniejsze dla strony chińskiej są Niemcy, a w inwestycjach trzy państwa: Włochy, Francja i Wielka Brytania, a wiec najwięksi na kontynencie. Teraz, jak podkreślają, chodzi im także o pogłębienie i poszerzenie współpracy z największym państwem w Europie Środkowej i Wschodniej. Pierwszy krok właśnie wykonano, ale pamiętajmy - i nie łudźmy się - to dopiero pierwszy krok. Wiele jeszcze trudności przed nami, podobnie jak egzamin woli - chcemy chińskie oferty przyjąć i negocjować je? Jeśli tak, to lepiej się do tej współpracy przygotujmy, bo oni najwyraźniej są już gotowi. .