Po co głosować na PO?

Zła wiadomość: sondaże wskazują, że PO zdecydowanie wygra wybory do Parlamentu Europejskiego. Jeżeli narzekamy na niską frekwencję w nadchodzącym głosowaniu, to akurat przekonanie "czy się stoi, czy się leży, wygrana nam się należy” do reszty gasi ewentualny entuzjazm wyborczy. Po co glosować na PO, skoro i tak wygra? Po co glosować na nie–PO, jeżeli to i tak Platforma wygra? - pisze specjalnie dla Wirtualnej Polski Jan Wróbel, publicysta "Dziennika".

Po co głosować na PO?
Źródło zdjęć: © PAP

05.06.2009 | aktual.: 18.05.2010 18:35

Jak w piłkarskim porzekadle: piłka nożna to taki sport, w którym biega 22 panów, a na koniec wygrywają Niemcy! Tylko że w futbolu w istocie Niemcy wygrywają nie tak znowu często, dzięki czemu sport ten emocjonuje ludzi… Sondaż dający PO tak znaczna przewagę to jeszcze jeden kubeł letniej wody do letniej kampanii wyborczej – historia naszej demokracji pokazuje, że frekwencji służą tylko emocje wywołane ostrym konfliktem!

Jest to również zła wiadomość, ponieważ 42% głosów ma zgarnąć partia, która do tych wyborów się nie przyłożyła. Partia, mająca w swoich szeregach niemało intelektualistów i niemało fighterów, poszła na wybory z mdłym spotem, przezroczystym hasłem i lepkimi uśmiechami developerów udających polityków (albo odwrotnie). Owszem, pojęliśmy, że głosując na PO zrobimy psikusa prezydentowi Kaczyńskiemu i polskim stoczniowcom oraz że głosując na PO wzmocnimy „szanse Jerzego Buzka”. Jeżeli partia rządząca, partia ministrów (przypomnę – to panie i panowie inwestujący środki unijne) i marszałków samorządu terytorialnego (jak wyżej) nie umie wyjaśnić swojego zaangażowania w Europę inaczej, niż obiecując profesjonalizm i obronę polskich interesów, to ręce opadają… Mądrale od kampanii mogliby się nauczyć od PSL, który postawił, po chwili wahań, na jedno hasło, te o gwarancji za strony wybranych europosłów zwiększenia wysokości dopłat bezpośrednich dla rolników. Wiem, hasło branżowe, stąd PSL w tych prawie większościowych
wyborach pozostaje daleko za PO, ale tez euro wybory nie stanowią dla partii Waldemara Pawlaka żadnej szansy zgarnięcia dużej puli.

Z braku ognia kampanii własnej partii zdał sobie sprawę Donald Tusk. W ostatnim czasie widzimy jego rosnąca wyborczą aktywność. A nie tak miało być. Wybory do PO miały być sprawdzianem możliwości aparatu partii, a nie sprawdzianem popularności i charyzmy premiera. Jeszcze raz okazało się, że wciąż o wiarygodności i sile Platformy decydują Jarosław Kaczyński, Donald Tusk i Lech Kaczyński, w tej właśnie kolejności.

Udział w kampanii sympatycznego premiera nie zwiększył znacząco merytorycznego poziomu tego co, z dużą przesadą, nazywamy debatą. Zwiększył natomiast poziom optymizmu Polaków w sprawie kryzysowej przyszłości kraju. Niestety, premier i minister finansów – przyznajmy, że w ogniu walki z opozycją, która z wyrachowaniem temat kryzysu wyciągnęła przed wyborami – zagrali nam koncert przesadnego optymizmu. Zielony kolor na kultowej już mapce „kryzys w Europie czerwieni się ze wstydu widza prężnie rozwijający się kraj rozwiniętego kapitalizmu” symbolizuje kosztowny błąd ekipy rządowej. Przesłanie rządu: kryzys pokonany dzięki naszej mądrej polityce, jest nieprawdziwe. Nie dlatego, że ta polityka jest głupia. Po prostu dlatego, że wojna dopiero się rozkręca. Na podstawie danych z miesięcy styczeń – marzec 2009 wiele się nie da powiedzieć o przyszłości gospodarki Polski, może oprócz tego, że budżet musi zostać odchudzony lub cudownie dofinansowany. Zamiast powiedzieć „bitwa wygrana, szykujemy się do następnych”,
zaczęto nam wmawiać, że następnych bitew nie ma się już co bać. Być może takie gadanie opłaci się 7 czerwca, ale w dłuższej perspektywie rozbudzanie aspiracji społecznych, które nie zostaną spełnione, to przepis na kłopoty.

PO wygrywa. Czy PiS przegrywa? Tak. Nie dlatego, aby jego wynik zapowiadał się kompromitująco. Blisko ¼ głosów i duża przewaga nad kolejnymi drużynami to wynik dobry. Jednak dystans do PO, bardzo duży i bardzo trwały, wystawia opozycyjnej partii złe świadectwo. Jeżeli kryzys, Palikot, wpadki medialne (zauważyliście już chyba, że jedynym piarowym sukcesem doradców Tuska jest wmówienie nam, że Tusk ma dobry PR?) i budżet z baśni 1001 nocy nie pomogły opozycji, to znaczy, że opozycja ta osiągnęła w w oczach zbyt wielu Polaków status „niewybieralnej”. Z podobnym kłopotem borykała się w latach 80. brytyjska Partia Pracy – ze względu na swoja markę partii wściekłych była „niewybieralna” przez niezdecydowanych. Zmieniła lidera.

PiS, trzeba przyznać, przyłożył się bardziej, niż PO. Nie znaczy to, abyśmy dowiedzieli się z jego akcji, po co nam parlament europejski i co właściwie mogliby w nim zdziałać posłowie PiS. Podobnie jak Platforma, postawili na medialnego lidera, czyli prezydenta, chociaż wynik wyborczy tej operacji nie jest oszałamiający. Podobnie też, jak PO, zapłacą za swoją kampanię w przyszłości – kiedy w walce o wyborców centrum będą musieli udowadniać, że SA i byli „za Europą”. Bo z kampanii do europarlamentu wcale to jasno nie wynika.

Libertas… Otóż zaryzykuję niepopularny pogląd: w nieodległej przyszłości ruch oparty na podobnym założeniu jak Libertas odegra w Polsce duża rolę. Libertas jest jednocześnie eurosceptyczny i euroentuzjastyczny. Dzisiaj jeszcze brzmi to niespójnie, ale w istocie może być. Tylko liderów trzeba mieć na poziomie. Na razie polski Libertas to kanapa szukająca poparcia wśród przegranych. Czy pamiętacie jedna wyborczą inaugurację „Samoobrony”? 1993, 1,2%.

Jan Wróbel, publicysta "Dziennika", specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)