Platforma zrobiła sprytny ruch z prawyborami prezydenckimi [OPINIA]
Prawybory prezydenckie to sprytny ruch ze strony KO i bardzo korzystny dla tej partii sposób na rozpoczęcie prekampanii prezydenckiej. Im więcej media będą im poświęcać uwagę, tym mniej będą go miały, by pytać o kłopoty rządu, tarcia w koalicji, ciężko idące rozliczenia z PiS, problemy gospodarcze, czy te w polityce międzynarodowej - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Jak w sobotę ogłosiły władze partii, kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta wyłonią prawybory, w głosowaniu elektronicznym wybiorą go wszyscy aktywni działacze nie tylko PO, ale też mniejszych partii, tworzących z nią Koalicję Obywatelską: Zielonych, Inicjatywy Polskiej, Nowoczesnej. Głosowanie ma potrwać do końca listopada, tak by wszystko było jasne do początku grudnia, gdy KO ma oficjalnie i uroczyście ogłosić swojego kandydata.
Komentując najkrócej tę polityczną decyzję: to sprytny ruch ze strony KO i bardzo korzystny dla tej partii sposób na rozpoczęcie prekampanii prezydenckiej. I to z aż trzech powodów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zarzuty wobec Macierewicza. Fogiel: ja w grę Platformy nie będę grać
Promocja i odwrócenie uwagi
Po pierwsze, prawybory będą doskonałą promocją dla partii i odwróceniem uwagi od problemów tworzonego przez nią rządu. Co bowiem będzie dominowało w przekazie medialnym w najbliższych tygodniach? Prawybory w KO, Sikorski i Trzaskowski. Silnie spersonalizowane pojedynki rozpoznawalnych polityków budzą przecież największe zainteresowanie opinii publicznej i podążających za jej preferencjami mediów.
Czekają nas więc teraz sylwetki obu kandydatów w tygodnikach, dziennikach i na witrynach portali, telewizyjne i radiowe wywiady, wypowiedzi analityków spekulujących, kto ma większe szanse i kontrolowane przecieki o tym, kto z kluczowych liderów KO popiera szefa MSZ, a kto prezydenta Warszawy. Z tego trendu wyłamią się co prawda media bliskie PiS – medialne imperia braci Karnowskich i Sakiewicza – ale w nich i tak KO na żaden przychylny przekaz nie może liczyć, a wyborcy znajdujący się w zasięgu tej partii raczej szukają informacji i publicystyki politycznej w innych miejscach niż Telewizja Republika albo tygodnik "Sieci".
Wszystko to będzie służyło całej KO, niezależnie od tego, kto wygra to wewnętrzne starcie. Partia zyska mnóstwo czasu w mediach. Każdy z kandydatów, promując siebie, będzie jednocześnie promował przekaz całej formacji.
Im więcej media będą poświęcały uwagi prawyborom, tym mniej będą go miały, by pytać o kłopoty rządu, tarcia w koalicji, ciężko idące rozliczenia z PiS, problemy gospodarcze, czy te w polityce międzynarodowej.
Kłopot dla PiS
Po drugie, sytuacja z prawyborami jest kłopotliwa dla PiS. Partia Kaczyńskiego wyraźnie nie chce podjąć decyzji co do swojego kandydata bez wiedzy, kto będzie jego głównym konkurentem. Czeka więc na decyzję KO. Im dłużej PiS będzie czekać, tym mniej czasu mieć będzie, by powtórzyć manewr, jaki wykonała z Andrzejem Dudą w 2015. Bo trzeba po prostu sporo czasu, by przedstawić praktycznie nieznanego kandydata opinii publicznej i zbudować go w jej oczach, jako figurę prezydenckiego formatu.
Kandydatura Dudy w 2015 roku została ogłoszona już 11.11., od razu ruszyła też bardzo profesjonalnie przygotowana kampania wizerunkowa przyszłego prezydenta. Jeśli, czekając na kandydata KO, PiS ogłosi swojego w grudniu, a nawet w styczniu 2025, to może nie być czasu, by przedstawić potencjalnym wyborcom takie postaci jak Tobiasz Bocheński czy Marcin Przydacz. A są to osoby znacznie mniej znane, niż Duda był w 2015. Przeciętnemu wyborcy przyszły prezydent mógł się co prawda mylić z szefem "Solidarności" Piotrem Dudą, ale elektorat PiS kojarzył go choćby jako prezydenckiego ministra Lecha Kaczyńskiego, bardzo aktywnego po Smoleńsku. Im dłużej PiS będzie zwlekać z decyzją, tym bardziej prawdopodobne stanie się, że będzie musiało sięgnąć po już znanych kandydatów – np. Mateusza Morawieckiego albo Przemysława Czarnka – ze wszystkimi ich obciążeniami.
PO, organizując prawybory, pokazuje się też jako formacja nie tylko wewnętrznie demokratyczna, ale też szanująca zdanie swoich mikrokoalicjantów. Na tym tle niejasny proces wyboru kandydata na prezydenta w PiS nie wygląda dobrze. Z jednej strony mamy oddanie kluczowej decyzji partyjnemu aktywowi, z drugiej proces będący wypadkową walk frakcyjnych na Nowogrodzkiej, badań sondażowych i podejmowanych na podstawie znanych tylko jemu samemu kryteriów decyzji prezesa Kaczyńskiego.
Najlepszy sposób, by komuś powiedzieć "nie"
W ostatnich dniach, gdy prezydenckie ambicje zarówno Sikorskiego, jak i Trzaskowskiego stały się w pełni wyraźne, przed Platformą stanął nowy problem: jak dokonać wyboru tak, by publicznie nie obrazić przegranego pretendenta, by nie osłabić go politycznie ze szkodą dla partii, by przegrany był w stanie zaangażować się we właściwą prezydencką kampanię, wspierając nominata partii. Prawybory pozwalają rozwiązać ten problem. To najprostszy i najbardziej politycznie elegancki sposób, by komuś z dwójki Sikorski-Trzaskowski powiedzieć "nie".
Trudno bowiem polemizować z demokratyczną decyzją całej partii. Jeśli nie chce się sobie zaszkodzić, trzeba się jej poddać z honorem, nie obrażając na partyjnych kolegów. Gdyby z kolei decyzję na temat kandydat podjął jednoosobowo Tusk albo zarząd Platformy, przegrany miałby się na kogo obrazić, ktoś musiałby zapłacić za tę decyzję polityczną cenę.
Faworytem będzie Trzaskowski
Kto będzie faworytem? Zdecydowanie prezydent Warszawy. To on na posiedzeniu władz partii w sobotę rano wystąpił z pomysłem prawyborów, co zrodziło spekulacje, że Trzaskowski już policzył szable.
Prezydentowi Warszawy na pewno sprzyja rozszerzenie prawyborów na mikrokoalicjantów KO. Zieloni, Inicjatywa Polska, a do pewnego stopnia także Nowoczesna to formacje bliższe bardziej liberalnemu skrzydłu Platformy, Sikorski – pełniący przecież urząd ministra obrony w rządach PiS – sytuuje się raczej na prawym skrzydle partii.
Sikorskiemu może z kolei sprzyjać przekonanie, że w niepewnej sytuacji międzynarodowej potrzebny jest prezydent ze sporą wiedzą w dziedzinie obronności i spraw międzynarodowych, ktoś umiejący twardo negocjować z takimi przywódcami jak Trump. Sikorski jest bez wątpienia politykiem o "twardszym" wizerunku od Trzaskowskiego, a jego kompetencje w obszarze bezpieczeństwa i polityki międzynarodowej są trudne do podważenia.
Ale także Trzaskowski ma przecież kompetencje w obszarze polityki międzynarodowej – zwłaszcza europejskiej – które trzeba po prostu przypomnieć wyborcom. Kwestie bezpieczeństwa można do czasu rozpoczęcia kampanii nadrobić. Prezydent Warszawy lepiej też wypada w sondażach, nie ma tak dużego negatywnego elektoratu i może w mniejszym stopniu zmobilizować w drugiej turze elektorat PiS.
Niezależnie od oceny kompetencji Trzaskowskiego i Sikorskiego jako ewentualnego prezydenta, niezależnie od osobistych sympatii działaczy KO, uczestnicy prawyborów kierować się będą głównie jednym kryterium: kto ma największe szanse wygrać w 2025 roku? Bo KO wie doskonale, że klęska w wyborach prezydenckich mogłaby oznaczać nawet załamanie się całego projektu politycznego, jaki zaczął się 15 października 2023 roku. Będzie więc wielkim zaskoczeniem, jeśli nie wybiorą Trzaskowskiego jako najbezpieczniejszej opcji.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek