PiS zapowiada nową konstytucję. Polaków czeka wielkie referendum w tej sprawie?
• W Polsce ponownie rozgorzała dyskusja na temat zmiany konstytucji
• To temat zastępczy i próba rozmydlania twardego stanowiska opozycji - mówi WP Julia Pitera
• Ustawa zasadnicza z 1997 wymaga zmian, ale nie teraz. Była pisana przeciwko mnie - przekonuje WP Lech Wałęsa
• Pod koniec kadencji Sejmu może nas czekać referendum w tej sprawie - analizuje dr Grzegorz Balawajder
• W przeszłości zmianę ustawy zasadniczej z 1997 roku planował m.in. Donald Tusk
04.05.2016 | aktual.: 04.05.2016 20:10
Po obchodach 225. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja w Polsce znów rozgorzała dyskusja na temat konieczności zmiany obecnej ustawy zasadniczej. Publiczną debatę wywołały wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego oraz prezydenta Andrzeja Dudy. - Konstytucja 3 maja przewidywała swoją weryfikację co 20 lat. W przyszłym roku minie 20 lat od uchwalenia konstytucji. Czy to nie dobry moment do podjęcia prac nad nową ustawą zasadniczą? - zastanawiał się w specjalnym wystąpieniu wygłoszonym 2 maja w Sejmie prezes PiS.
Tymczasem prezydent podczas uroczystości rocznicowych przyznał, że "konstytucja z 1997 roku jest dokumentem czasu przejściowego i trzeba go naprawić". - Należy się pochylić nad konstytucją, dokonać wnikliwej jej oceny i przygotować nowe rozwiązanie, ale przygotować je nie tylko w gabinetach, przygotować je także w debacie z suwerenem, jakim jest polskie społeczeństwo, reprezentowane poprzez wiele organizacji, związków zawodowych, organizacji pozarządowych, posłów, senatorów - przekonywał Andrzej Duda.
O potrzebie uchwalenia nowej konstytucji mówi się od dawna. Konieczność jej napisania widzieli m.in. Lech Wałęsa czy Donald Tusk. Jak wyglądały poprzednie koncepcje zmiany ustawy zasadniczej?
Konstytucja pisana przeciw Wałęsie
W 1992 roku przedłużające się prace projektowe nad nową konstytucją doprowadziły do przyjęcia tymczasowej regulacji prawnej w postaci tzw. "Małej Konstytucji". Dawała ona szerokie prerogatywy ówczesnemu prezydentowi - Lechowi Wałęsie. W myśl przepisów to on powoływał rząd, po uzyskaniu wotum zaufania w Sejmie. Głowa państwa miała również m.in. możliwość skrócenia kadencji parlamentu, gdy ten uchwalił wotum nieufności dla premiera i nie powołał nowego.
Ograniczenie prerogatyw prezydenta nastąpiło po przyjęciu konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku. Wprowadzono wówczas ustrój parlamentarno-gabinetowy, ale z naciskiem na uprawnienia Sejmu i rządu, w tym premiera. W zakresie prawodawstwa rolę prezydenta sprowadzono właściwie do podpisywania ustaw. Twórcy ustawy zasadniczej byli jednak niekonsekwentni i z jednej strony zapewnili wyłanianie głowy państwa w wyborach powszechnych, a z drugiej nadali jej uprawnienia cechujące prezydenta wybieranego przez Zgromadzenie Narodowe. W rezultacie prezydent posiada obecnie mandat społeczny, którego nie może wykorzystać ze względu na symboliczne kompetencje. To z kolei rodziło i rodzi nadal wiele konfliktów.
Zmiany wprowadzone w 1997 roku nie spodobały się m.in. Lechowi Wałęsie. - Wszyscy już zapomnieli, że konstytucja, która obecnie obowiązuje, była pisana przeciwko mnie. Za jej pomocą Aleksander Kwaśniewski i jego środowisko chcieli ograniczyć możliwości mojego działania i skomplikować drugą kadencję prezydentury, o którą się wówczas ubiegałem. Chciałem by jeszcze raz, na 5 lub 10 lat, wprowadzono system prezydencki z dekretami włącznie - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską były prezydent, który przyznaje, że wymaga ona zmiany, ale nie w obecnych realiach politycznych.
Podobnie sprawę pisania konstytucji z 1997 roku widzi dr Grzegorz Balawajder z Instytutu Politologii Uniwersytetu Opolskiego. - Mała Konstytucja była pisana pod kątem Lecha Wałęsy i zmieniała system w Polsce z parlamentarno-gabinetowego na prezydencki. Jednocześnie, pracując nad nową ustawą zasadniczą, zdano sobie sprawę, że prezydent ma zbyt duże prerogatywy i należy je ograniczyć. Brano przy tym poprawkę na fakt, że Lech Wałęsa może ponownie wygrać wybory - analizuje politolog.
Zapowiedzi Tuska czyli w stronę systemu kanclerskiego
Pierwszą istotną zapowiedź zmiany konstytucji z 1997 roku usłyszeliśmy z ust Donalda Tuska w listopadzie 2009 roku. Ówczesny Prezes Rady Ministrów zaproponował osłabienie roli prezydenta i skupienie władzy wykonawczej w rękach szefa rządu, wspieranego przez większość parlamentarną. W zamierzeniach głowa państwa miała być wybierana przez Zgromadzenie Narodowe, a liczebność obu izb parlamentu miała zostać zmniejszona. Weto prezydenta byłoby osłabione: do jego odrzucenia wystarczyłaby bezwzględna większość głosów w Sejmie. Nie miałby też możliwości posłania do Trybunału Konstytucyjnego ustawy ratyfikującej umowę międzynarodową, ani odwlekania podpisania takiej ustawy przyjętej przez Sejm. Według projektu to nie prezydent, ale premier miał wskazywać kandydata na szefa Sztabu Generalnego, a głowa państwa by go jedynie mianowała.
Tusk tłumaczył konieczność przeprowadzenia zmian m.in. wyjątkowo słabymi relacjami z opozycją i prezydentem Lechem Kaczyńskim. - Moją porażką jest to, że polityka miłości okazała się mniej zaraźliwa niż świńska grypa. I nie wszystkich udało się nią zarazić. Funkcję opozycji przejął prezydent, największy dziennik zwany "rządowym" i do niedawna szef jednej z służb specjalnych - żalił się szef PO podczas debaty z ekspertami.
Kilka miesięcy później Donald Tusk zmienił jednak zdanie, tłumacząc, że zamiast rewolucji przeprowadzi jedynie retusz konstytucji. Lider rządu wycofał się m.in. z wybierania prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe czy pomysłu odebrania mu możliwości wetowania ustaw. Koniec końców Polacy nie doczekali się szumnie zapowiadanej zmiany konstytucji.
- Zmiana konstytucji musi się odbywać w warunkach spokoju. Nam nie było to wówczas dane. Oprócz zawirowań politycznych, zmagaliśmy się ze światowym kryzysem ekonomicznym. O zmianie ustawy zasadniczej mówiliśmy w kontekście tego, że Polska przymierzała się do przyjęcia euro. Gdyby nie kryzys ekonomiczny, to zapewne zrealizowalibyśmy projekt wejścia Polski do strefy euro, a wówczas konieczna byłaby zmiana konstytucji. Za tym mogłyby pójść prace nad całkowicie nową ustawą zasadniczą. Kryzys okazał się jednak tak dużym problemem, że do tego nie doszło. Wówczas naszą głowę zaprzątało to, jak zniwelować skutki zapaści, a nie zmiana konstytucji - tłumaczy w rozmowie z WP europoseł PO, a wówczas sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Julia Pitera.
W ocenie dr. Balawajdera duży wpływ na rezygnację ze zmiany konstytucji miał również wybór Bronisława Komorowskiego na prezydenta po tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego. - Wówczas ograniczanie prerogatyw głowy państwa wywodzącej się z innej opcji politycznej nie było już konieczne - mówi ekspert.
Kontrowersyjny projekt PiS z 2010 roku
Zupełnie inną koncepcję zmian w konstytucji zobaczyliśmy natomiast w projekcie PiS z 2010 roku, który przed wyborami został usunięty ze strony partii Jarosława Kaczyńskiego. Zakładał on daleko idące rozszerzenie prerogatyw prezydenta. W art. 94 zapisano na przykład, że "Prezydent Rzeczpospolitej może zarządzić skrócenie kadencji Sejmu w okresie 6 miesięcy od dnia objęcia urzędu, jeżeli od początku kadencji Sejmu upłynął co najmniej rok".
Głowa państwa mogłaby również odmówić również powołania premiera lub innego członka Rady Ministrów, "jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają ważne względy bezpieczeństwa państwa".
Posłowie PiS w kampanii wyborczej oraz po wyborach odcinali się od tego pomysłu, tłumacząc, że jest on już "nieaktualny". Jakie rozwiązania mógłby zatem zaproponować Jarosław Kaczyński oraz prezydent Andrzej Duda, gdyby rzeczywiście doszło do prac nad nową konstytucją?
Nieco światła na plany PiS w programie #dziejesienazywo rzucił minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin, który stwierdził: - Od nowej konstytucji oczekuję jasnego podziału kompetencji między prezydentem a rządem. Chciałbym też, by była ona cieńsza niż obecnie. To powinien być dokument zawierający pewne generalne zasady, nie wchodząc zbyt głęboko w szczegóły - tłumaczył.
Nowa ustawa zasadnicza - zdaniem Gowina - powinna być również uzupełniona o zasady obecności Polski w UE. - Nie uważamy, że państwa narodowe mają się roztapiać w jakimś nowym tworze, federacji europejskiej. Jesteśmy eurorealistami - zdecydowanie widzimy miejsce Polski w UE, Jarosław Kaczyński nie zostawił tutaj cienia wątpliwości. I skoro strategicznie chcemy być członkiem UE, ta sprawa musimy być uregulowana w konstytucji - oświadczył.
Dr Grzegorz Balawajder przewiduje, że PiS może mieć wizję stworzenia systemu kanclerskiego z mocną pozycją premiera, przy jednoczesnym wzmocnieniu funkcji prezydenta. - Być może wzięto by pod uwagę model francuski, gdzie władza wykonawcza jest silna zarówno w przypadku prezydenta, jak i premiera. Wiele zależy jednak od tego czy wywodzą się oni z tego samego obozu. Jeżeli tak, to główną rolę odgrywa prezydent. Jeżeli nie, to premier zajmuje się polityką wewnętrzną, natomiast prezydent zagraniczną - analizuje politolog.
Przymiarki do referendum?
W obecnej sytuacji politycznej zmiana konstytucji jest jednak bardzo mało prawdopodobna. PiS wprowadziło do Sejmu 235 posłów, dzięki czemu nie musi z nikim wchodzić w koalicję, ale wynik ten nie jest wystarczający, by zmienić ustawę zasadniczą. Do tego potrzebnych jest 307 posłów i 51 senatorów.
By realnie myśleć o zmianie konstytucji, partia Jarosława Kaczyńskiego musiałaby dojść do porozumienia z największym klubem opozycji - Platformą Obywatelską, a szanse na taki rozwój wydarzeń są praktycznie zerowe.
- Nie jesteśmy tym zainteresowani. Platforma Obywatelska jest natomiast bardzo zainteresowana zobaczeniem projektu nowej konstytucji przygotowanego przez PiS. Rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim prowadzone bez kart położonych na stół są bowiem pewnikiem tego, że człowiek chwilę później obudzi się w okolicznościach co najmniej nieprzyjemnych - mówi Julia Pitera i dodaje: - Mówienie o zmianie konstytucji przez PiS jest rozmydlaniem twardego stanowiska opozycji dotyczącego opublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego oraz zaprzysiężenia trzech legalnie wybranych sędziów. Partia Jarosława Kaczyńskiego przestraszyła się również reakcji obywateli na próby zmiany prawa aborcyjnego. Dlatego teraz wyciąga ten temat zastępczy.
O ile zmiana konstytucji w obecnych realiach jest praktycznie niemożliwa, o tyle ten temat może posłużyć PiS jako sprytny wybieg przed kolejnymi wyborami. W opinii dr. Balawajdera możemy być wówczas świadkami rozpisania wielkiego referendum w tej sprawie.
- Ono mogłoby być przygotowane pod koniec obecnej kadencji Sejmu. Wówczas partia Jarosława Kaczyńskiego będzie mogła tłumaczyć, że chciała zrobić więcej, ale konstytucja im na to nie pozwoliła. Opinia społeczna mogłaby posłużyć jako narzędzie nacisku na opozycję, gdyby okazało się, że Polacy są za zmianami. Wówczas można by powiedzieć, że PiS oddał się do dyspozycji narodu, a suweren się wypowiedział. Opozycja musiałaby się do tego dostosować - kończy ekspert.