PiS podnosi stawkę, ale tę partię i tak przegra
To nie jest zamach stanu, to kompletna nieudolność PiS w budowaniu komunikacji i pokaz arogancji obozu władzy. Każda godzina i dzień kryzysu w Sejmie, który PiS wywołał na własne życzenie, tylko podnosi stawkę gry, którą PiS może tylko przegrać. Propagandowa osłona mediów publicznych nie wystarczy.
16.12.2016 | aktual.: 16.12.2016 21:32
W skrócie: marszałek Sejmu Marek Kuchciński (PiS) chce wprowadzić radykalne ograniczenia w dostępie dziennikarzy do Sejmu. W praktyce miałoby to oznaczać, że od początku 2017 r. dziennikarze nie będą mogli nagrywać i swobodnie rozmawiać z politykami w budynku Sejmu. Każda redakcja mogłaby mieć zaledwie dwóch stałych korespondentów pracujących na zmianę. Reszta dziennikarzy zostałaby skoszarowana na peryferiach Sejmu, by w Centrum Medialnym oglądać transmisje na telewizorze. Nie można byłoby też pokazywać sali obrad, ani utrwalać obrad komisji.
To nie pierwsze ograniczenie dla dziennikarzy, ale nigdy nie miało być ono aż rak radykalne. Opór środowiska żurnalistów jest niemal odruchowy. Mimo że brzmi to górnolotnie i patetycznie, to swobodny - ale z poszanowaniem konstytucyjnej powagi tego miejsca - dostęp dziennikarzy do Sejmu jest w interesie wszystkich obywateli, którym leży na sercu dobro polskiej demokracji.
Pójście na bezpośrednie zwarcie, żeby nie powiedzieć wojenkę, przez Jarosława Kaczyńskiego i Marka Kuchcińskiego z mediami jest absolutnie bezsensowe. Upór w dążeniu do wymieceniu dziennikarzy z tego gmachu nie jest uzasadniony walką o żadną istotną korzyść dla PiS. Nie ma powodu, dla którego PiS miałoby się teraz zachowywać jak piloci kamikadze - zwłaszcza, że w tej formacji jest wielu prawych, uczciwych ludzi, którzy widzą bezsens obierania samobójczego kursu.
O ile w proteście dziennikarzy jest autentyzm, to w okupowaniu mównicy na sali plenarnej Sejmu przez opozycję - wyrachowanie i kalkulacja swojego interesu. Naiwnością byłoby sądzić, że PO, Nowoczesna, PSL działają zupełnie spontanicznie. Mówienie o zamachu stanu - nawet pełzającym - jest na wyrost. To arogancja, zachłyśnięcie się władzą i próba rozwiązania jednego z dużych - choć nie najważniejszych - problemów PiS: niezborną komunikację. Trafnie, choć z właściwą sobie przesadą, zdiagnozował to sam Jarosław Kaczyński. Jednak ordynowane właśnie rozwiązanie jest, mówiąc językiem prezesa PiS, zupełnie kontrskuteczne.
PiS bez potrzeby otwiera właśnie kolejny front - front walki z mediami, a na pewno z ich dominującą częścią. Starając się nałożyć kaganiec mediom i dziennikarzom pracującym w Sejmie, PiS może wywołać reakcję organizacji międzynarodowych. A te bez pełnej wiedzy będą powtarzać najprostsze mantry o "zagrożeniu demokracji" bądź już o jej upadku w Polsce. PiS będzie też ze szkoda dla siebie mobilizować ulicę - na nią nie wyjdą dwa miliony ludzi jak chciałby tego Lech Wałęsa, ani nawet 200 tys. PiS jednak stopniowo mobilizuje - jak mówił Grzegorz Schetyna - i ulicę, i zagranicę. Wierchuszka PiS upojona samodzielną władzą zaczyna wpisywać się w scenariusz, który chciała realizować "opozycja totalna".
Niemądre byłoby sądzić, że dziś obserwujemy przełom, bo media są pełne oburzenia na obóz władzy. PiS ponosi porażkę, ale póki co głównie symboliczną. Jeśli jednak PiS będzie kontynuować kurs i jeszcze nabierać prędkości na nim, to za trzy lata może się okazać, że faktycznie partia rządząca była prowadzona przez pilota kamikadze. Dziś nie ma jeszcze podstaw, by tak tak mówić.