PiS "decentralizuje" kampanię i "wycofuje" prezesa. Partia ma jeden cel, pokazują to badania
PiS zdecydowało w ostatnim czasie o ograniczeniu aktywności Jarosława Kaczyńskiego, by nie mobilizować wyborców koalicji rządzącej. Taki jest plan Nowogrodzkiej: obniżać emocje i sprawić, by frekwencja w wyborach samorządowych była jak najniższa.
Z wewnętrznych badań, o których opowiedzieli nam politycy PiS, wynika, że wysoka frekwencja działa na korzyść Koalicji Obywatelskiej. I może przesądzić o jej zwycięstwie.
Jak dowiadujemy się w centrali PiS, niemal pewne jest, że partia zachowa władzę w co najmniej jednym sejmiku - na Podkarpaciu. Resztę może stracić, choć nastroje przy Nowogrodzkiej są lepsze niż jeszcze kilka tygodni temu. - Idziemy z KO łeb w łeb - twierdzi w nieoficjalnej rozmowie ważny polityk PiS.
Według naszej wiedzy analizy zamawiane przez partię wskazują, że im niższa frekwencja, tym większe szanse, że formacja Kaczyńskiego wygra - nawet minimalnie - wybory z rządzącymi. Chodzi oczywiście o wynik procentowy na poziomie sejmików.
- To będzie tylko symbol - bo stracimy kilka sejmików - ale ważny. Zarówno nasi wyborcy, jak i nasi przeciwnicy, muszą wiedzieć, że nie znikamy, że trzeba się z nami liczyć, że jesteśmy wciąż bardzo mocni - twierdzi rozmówca z partii Kaczyńskiego.
Przyznaje, że celowe było ograniczenie aktywności samego prezesa PiS. - Prezes wystąpi na końcówce kampanii, ale pojawiał się w ostatnim czasie faktycznie sporadycznie. Sam o tym zdecydował. Zamysł jest taki, żeby "zdecentralizować" kampanię. I skupić się na kampaniach w terenie - tłumaczy źródło Wirtualnej Polski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlatego też m.in. PiS właściwie odpuściło angażowanie się w obronę ziobrystów, za których wzięły się służby i prokuratura. Partia nie chciała popełnić błędów sprzed kilku tygodni, gdy straciła na awanturnictwie wokół byłych szefów CBA - Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego. Politycy PiS niechętnie, ale przyznają, że strategia bycia "totalną opozycją" nie jest dobrze przyjmowana przez Polaków.
- A już fatalne dla nas, naprawdę destrukcyjne, było rozdmuchanie konfliktu przez ziobrystów wokół polityki Morawieckiego. Nasi wyborcy nie rozumieli, po co się kłócimy, zamiast konsolidować się przeciwko rządowi i rozliczać, punktować, wytykać, wychodzić do przodu z nowymi pomysłami - przyznaje polityk PiS.
- Znacznie lepiej wypominać nierealizowane obietnice Tuska i zestawiać je z twardymi danymi z naszych rządów. Robi to Mateusz Morawiecki, robi to Beata Szydło. Taki był plan i go realizujemy. Opowiadamy o tym ludziom na bezpośrednich spotkaniach - dodaje jeden z rozmówców.
Tusk ma jeden cel. To nie tylko odbicie PiS-owi sejmików
Rozmówcy z partii tłumaczą, że radykalizacja przekazu im szkodzi. Wie o tym Donald Tusk i za każdym razem przedstawia ludzi PiS jako "czyste zło", które raz na zawsze trzeba pozbawić wpływu na władzę - na każdym szczeblu.
Wedle naszych informacji lider KO ma świadomość, że taki właśnie przekaz może zmobilizować zwolenników obecnie rządzących. - Utrzymanie frekwencji z wyborów parlamentarnych jest niemożliwe, to był fenomen. Ale walczymy o przynajmniej 60-65 proc. frekwencji. Im wyższa, tym lepiej dla nas. Naprawdę liczy się dosłownie każdy głos - przekonuje nas rozmówca z koalicji.
Dla samego Donalda Tuska - jak słyszymy - kluczowe jest nie tylko "wyrwanie" PiS-owi kilku sejmików, ale procentowy wynik, który wskaże pierwsze od dekady zwycięstwo Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością.
- Wystarczy, że my będziemy mieli 31 proc., a oni 30. A najlepiej, gdyby zjechali pod 30. Wtedy dostaną takiego "gwoździa", że przed wyborami europejskimi już się nie podniosą. Wystarczy ich "dobić" - mówił nam brutalnie kilka dni temu poseł Platformy.
Jak wynika z najnowszego sondażu IBRiS dla Polsatu, Prawo i Sprawiedliwość oraz Koalicja Obywatelska idą łeb w łeb. Dzieli je jedynie 0,1 pkt proc. Stopniało za to poparcie dla Trzeciej Drogi.
- Paradoksalnie o naszym sukcesie mogą przesądzić wyborcy Trzeciej Drogi z wyborów w październiku. A właściwie byli zwolennicy Polski 2050. Wiemy, że wielu ludzi się od nich odwróciło. Szymonowi naprawdę zaszkodziło jego zaangażowanie w sprawę aborcji. Część jego wyborców zagłosuje na KO. Pytanie, ilu w ogóle nie pójdzie do wyborów - wyjaśnia polityk KO.
I podkreśla: - Kluczowe - znowu - będą głosy kobiet. To one są najważniejsze.
OKO.press, omawiając wyniki sondażu, zwraca uwagę na fakt, że w wyborach parlamentarnych wzięła udział bardzo duża grupa młodych kobiet - w wieku 18-29 lat. Odsetek uczestnictwa w wyborach w tej grupie sięgał 70,9 proc. i był wyższy, niż wśród grupy najstarszych wyborców powyżej 60 lat (66,5 proc.).
Z sondażu Ipsos wynika, że ta sytuacja nie powtórzy się w wyborach samorządowych. 40 proc. wyborczyń w wieku 18-39 lat zdecydowanie deklaruje wolę głosowania, wśród kobiet powyżej 60 lat - 56 proc.
Politycy KO liczą jednak, że i tym razem ich zwolennicy ich nie zawiodą. - Jeśli wygramy 7 kwietnia, wygramy też w czerwcu. Weźmiemy to metodą rozpędu - kwituje polityk KO.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl