Piotr Jacoń: Najbardziej boimy się tego społecznego rechotu

- Jak się żartuje z czyjegoś życia, to znaczy, że się tego życia nie traktuje poważnie. A gdy się nie traktuje drugiego człowieka poważnie, to odbiera się mu godność. To jest to, co ja ostatecznie czuję najmocniej. Ktoś odziera mnie z godności – mnie ojca transpłciowej córki – dlatego że wcześniej tymi "żartami" odbierana jest godność Wiktorii - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dziennikarz Piotr Jacoń.

Jarosław Kaczyński po raz kolejny uderza w osoby transpłciowe i LGBT
Jarosław Kaczyński po raz kolejny uderza w osoby transpłciowe i LGBT
Źródło zdjęć: © East News, PAP | Jakub Strzelczyk, Tomasz Gzell
Żaneta Gotowalska-Wróblewska

28.10.2022 | aktual.: 28.10.2022 20:16

Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski: "Wyobraźmy sobie, że ktoś z panów przychodzi do swojej pracy i mówi: 'Ja nie jestem Władysław, ja jestem Zosia'. I według tego, co nam zalecają z Zachodu, wszyscy powinni się temu podporządkować", "Ja bym to badał" - to tylko niektóre z homofobicznych i transfobicznych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Jak się pan czuje, jako ojciec transpłciowego dziecka, gdy słyszy takie słowa?

Piotr Jacoń*: Mam sprzeczne uczucia. Z jednej strony jest to rodzaj wściekłości na to, że takie słowa w ogóle padają w przestrzeni publicznej. Nie dość, że dzieje się to zupełnie bezkarnie, to na dodatek jest podbijane rechotem. Zbiorowym szyderstwem.

A z drugiej strony wyczuwam w sobie rodzaj narastającej obojętności. Owszem notuję, że prezes znów szydzi z osób, których tak wiele znam osobiście, a jedną z nich nawet kocham, ale ponieważ te frazy są jak refren, to działa to na mnie coraz słabiej. I tego obawiam się najbardziej.

Dlaczego to pana niepokoi?

Dlatego, że skoro ja obojętnieję – a mam przecież swoje osobiste, bardzo mocne doświadczenia związane z transpłciowością – to co dopiero muszą czuć – lub raczej nie czuć – ci, dla których te kwestie to czysta abstrakcja? Boję się, że jakaś część społeczeństwa nasiąka transfobią, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Po prostu, ot tak "mówi się o tych Władkach i Zosiach" – po co robić aferę? Przyzwolenie dla takiego myślenia mnie przeraża.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Język ma ogromne znaczenie. Od mowy nienawiści zaczyna się bardzo wiele tragedii.

Tylko najpierw w ogóle trzeba zdiagnozować, że coś mową nienawiści jest. Problem polega na tym, że ci rechoczący w swoim rozumieniu tylko dobrze się bawią, a więc niczego złego nie robią. I to jest ta pułapka – bo gdyby to było tak, że gramy w otwarte karty, że prezes w pełni świadomie i otwarcie używa mowy nienawiści, bo jego zdaniem nienawidzić trzeba tych i tych, byłoby inaczej. Tymczasem używa języka, który jest rechotliwo-potoczny, oswajając tym samym mowę nienawiści, homofobię i transfobię. To zło staje się przezroczyste. I na dodatek jest takie rozbawione.

Problem polega na tym, że jak się żartuje z czyjegoś życia, to znaczy, że się tego życia nie traktuje poważnie. A gdy się nie traktuje drugiego człowieka poważnie, to odbiera się mu godność. To jest to, co ja ostatecznie czuję najmocniej. Ktoś odziera mnie z godności – mnie ojca transpłciowej córki – dlatego że wcześniej tymi "żartami" odbierana jest godność Wiktorii.

Co powiedziałby pan Jarosławowi Kaczyńskiemu?

Prezesowi Kaczyńskiemu mam jedno do powiedzenia. Zawsze jest jakaś godzina dwunasta, szesnasta lub osiemnasta, w której to godzinie transpłciowa osoba decyduje się, by powiedzieć wreszcie swojemu najbliższemu otoczeniu, jak z nią naprawdę jest. Przed tą godziną wyoutowania dla wszystkich była jakąś Zosią lub Władkiem. Ale właśnie dała rozpaczliwy sygnał: nie mówcie tak już, to nie jest o mnie, kiedy tak mówicie to mnie to boli, bo to o życiu, które właściwie nie jest moim życiem.

Kiedy wybija godzina coming outu, to jest to też godzina strachu, lęku, niepewności. Ta osoba musi stanąć naga i bezbronna przed bliskimi. Nie wie, co się stanie, nie może przewidzieć tego, jaka będzie reakcja. Strach jest po tej stronie, ale po drugiej, rodzica też. Dowiaduję się czegoś, co mnie zaskakuje, czegoś, czego na początku nie jestem w stanie zrozumieć. Z tym zaskoczeniem i niewiedzą jestem w stanie sobie poradzić. Będę wiedział, więcej rozumiał i będę się mniej bał. Pozostanie jednak we mnie strach najpoważniejszy. Strach przed tym rechotem. My - rodziny transpłciowych osób - najbardziej boimy się tego społecznego rechotu.

Czy jest pan rozczarowany postawą Kościoła? Jego przedstawiciele używają języka homofobicznego, jak m.in. abp Marek Jędraszewski, mówiący o "tęczowej zarazie".

Znam księży, którzy potrafią lepiej zareagować, właściwiej o tym mówić. W mojej książce "My, trans" jest rozmowa z ks. prof. Andrzejem Szostkiem. Jesteśmy w stanie, różniąc się w spojrzeniu na Kościół, spotkać na poziomie godnościowym. Czy potrafi o tej godności drugiego człowieka mówić Kościół? Nie mam takiego poczucia. Formalnie jestem ciągle częścią tego Kościoła, ale już zdecydowanie obok. Niczego od niego nie oczekuję. Martwią mnie za to zasięgi Kościoła, który potrafi zrobić to, co prezes Kaczyński. To jest dla mnie największa bolączka. Instytucja, która powinna uczyć nas miłości i szacunku do drugiego człowieka, jest w stanie tak łatwo odzierać z tego szacunku. Smutny paradoks.

Czy w obliczu takich wypowiedzi, wierzy pan, że "tęczowy piątek" będzie codziennością, a rechot w końcu ucichnie?

Oddychamy homofobią i transfobią, która zawisa w powietrzu. Nie wiedzieć kiedy nasiąkamy tym wszystkim. Dlatego boję się tych z pozoru lekkich komunikatów. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo takie rzeczy zostają nam w głowie. Gdybym miał iść tylko z duchem dyskusji, duchem spotkań Jarosława Kaczyńskiego, odpowiedź byłaby bardzo pesymistyczna. Patrzę na to jednak inaczej.

Dla mnie Polska się zmienia. W każdej rodzinie, w której następuje jakiś rodzaj coming outu (proces samodzielnego ujawniania przed innymi ludźmi własnej orientacji seksualnej, tożsamości płciowej lub poglądów, właściwych dla mniejszości społeczeństwa - przyp. red.). W każdej z rodzin, tak zwanych zwyczajnych, polskich, katolickich, poukładanych, gdy nagle wybija któraś z tych godzin, kiedy mówi się o tym, jak ze mną jest naprawdę.

Staje się wtedy przed realnym wyzwaniem i prawdziwym człowiekiem. To w jego oczy musi się spojrzeć, a wtedy nie jest już tak łatwo się śmiać. Rechotać jest łatwo tam, ale przed swoim dzieckiem, matką, kuzynem, przyjacielem? To wygląda zupełnie inaczej. Wszystkim tym, którzy się zastanawiają, czy to, co prezes mówi, jest śmieszne czy nie, mogę ku przestrodze powiedzieć: nie wiecie, kiedy znajdziecie się w sytuacji, w której to będzie o waszym życiu.

Jak bardzo pan się zmienił od coming outu pana córki Wiktorii? Stał się pan bardziej tolerancyjny?

Nie lubię słowa "tolerancja".

Dlaczego?

Dla mnie to rodzaj wspaniałomyślności silniejszych wobec słabszych. Stałem się wyczulony na tzw. tolerancję. "Tolerancja" przydaje się bardzo tolerującym, ale absolutnie nie przydaje się tolerowanym. Żaden z nas nie chciałby być tolerowany w społeczeństwie, rodzinie, gdziekolwiek. Nie potrzebuję od społeczeństwa wspaniałomyślności. Potrzebuję poczucia równości i godności. Na to przez ostatnie dwa lata jestem bardziej wyczulony. Mocniej i głośniej o tym mówię.

Te dwa lata były trudne dla nas jako rodziców Wiktorii, ale też jako obywateli. Musiałem nagle zmierzyć się z państwem w sferze, która do tej pory mnie nie dotyczyła. Nigdy nikt nie pisał pozwu przeciwko mnie, a nagle córka musiała to zrobić, bo tak funkcjonuje nasze państwo. To mnie zmieniło, jestem mocniejszy. Im więcej miałem do pokonania, tym bardziej mnie to hartowało.

Kiedy ponad dwa lata temu Wiktoria się outowała, nie podejrzewałem nawet, że będę udzielał wywiadów takich jak ten i że będę świeżo po spotkaniu z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, który zaprosił mnie wraz z innymi rodzicami i osobami transpłciowymi, by porozmawiać o tym, jak wygląda nasze życie w Polsce. To jest moc tego głosu. Czuję, że takie mam zadania w tej chwili.

Procedura, o której pan mówi, jest odczłowieczająca. Dokonując korekty płci, decydując się na porzucenie tzw. dead name (użycie imienia nadanego przy urodzeniu lub innego poprzedniego imienia osoby transpłciowej lub niebinarnej bez jej zgody), chcąc żyć w końcu właśnie w taki sposób jak się chce, musi się m.in. pozwać swoich rodziców, przejść żmudną procedurę. Jak bardzo jest to trudne?

Jest we mnie dużo buntu, że to państwo niczego innego nie jest mi w stanie zaoferować. A i to jest tak nieprzewidywalne. Nigdy nie wiadomo jak dokładnie ta procedura sądowa będzie wyglądała. Znam mnóstwo historii, gdy rozprawy trwały 15 minut, ale znam też historie procesów trwających cztery lata. To jest najgorsze, że państwo ciągnie nas do sądu i jednocześnie ma dla nas totalną ruletkę. Procedura jest niehumanitarna, ale jej realizacja bywa dodatkowo rodzajem tortury pod flagą biało-czerwoną.

To trudne doświadczenie. Mógłbym powiedzieć, że my już mamy to za sobą, więc po co się tym zajmować? Ale chciałbym, żeby coś się zmieniło. Temu służyło spotkanie u Rzecznika Praw Obywatelskich. Mamy deklarację, że będzie on wywierał pewien nacisk polityczny, by w końcu powstała ustawa o uzgodnieniu płci. Do tego potrzebni są niestety politycy i to raczej nie ci, którzy obecnie rządzą. Ale tym bardziej trzeba o tym głośno mówić. Podobnie jak i o tym, że nawet w ramach prawa, które jest, można wiele spraw przeprowadzić godniej. Wystarczy więcej wiedzy, empatii i odwagi. Mam nadzieję, że wsparcie RPO sędziom i urzędnikom doda odwagi.

Czy po coming oucie pana córki istnieje dla was jeszcze przeszłość?

Zawsze jest jakaś przeszłość, tylko nie zawsze da się ją oswoić. Ciągle nie mam dobrej metody, jak o niej mówić. Problem bierze się też stąd, że ta przeszłość jest bardzo złożona i widziana z różnych perspektyw. Dla nas rodziców wcale nie musi być jedynie pasmem mrocznych wspomnień. Ale dziecko może dokładnie te same epizody z przeszłości czuć zupełnie inaczej. Trudno to skleić po coming oucie. Ale ostatecznie się da, tylko to kosztowny emocjonalnie proces.

Staram się bardziej myśleć o przyszłości, a jeszcze bardziej dbam o pielęgnację teraźniejszości. Kiedy córka do mnie teraz dzwoni, oboje łapiemy się na tym, że rozmowa trwa kilkanaście minut, a nie rozmawiamy w ogóle o transpłciowości. Rozmawiamy o zwykłym życiu. To jest moment zwykłości, która urasta do miana szczęśliwości.

*Piotr Jacoń - ojciec transpłciowej Wiktorii, dziennikarz TVN24, autor książki "My, trans".

Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
piotr jacońlgbtJarosław Kaczyński
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (967)