ŚwiatPiotr Czerwiński: Ten świat zmierza ku samozagładzie

Piotr Czerwiński: Ten świat zmierza ku samozagładzie

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Irlandia rozważa dopuszczenie szesnastolatków do głosowania w wyborach; mówią, że taki szesnastolatek jest tak samo dojrzały politycznie, jak dwudziestosześciolatek oraz każdy inny latek, którego zdołano zainteresować tą tematyką. To świetny przykład dla Polski, tyle że w Polsce próg ten powinien zostać obniżony do piątego roku życia, co by było kompatybilne z poziomem naszej klasy politycznej. Z tego samego powodu również i bierne prawo wyborcze w Polsce należy się pięciolatkom - i tak nie ma już nic do stracenia.

Piotr Czerwiński

11.02.2013 | aktual.: 11.02.2013 16:45

Obradujący konwent konstytucyjny Irlandii, czy jak się to-to nazywa, bo nie znam polskiego odpowiednika, wspierany przez tutejszych politologów, z ogromnym entuzjazmem odniósł się do pomysłu, by prawo do głosu obejmowało obywateli od szesnastego roku życia. Mówi się nawet, że politycy pokładają wielkie nadzieje w tym rozwiązaniu i ja ich najzupełniej rozumiem. Z praktycznego punktu widzenia sprawa wygląda bardzo logicznie: zbajerować nieletniego na mniej lub bardziej chore idee jest o wiele łatwiej niż kogoś, kto już ma za sobą etap wiary w cuda i stoi obiema nogami na powierzchni Ziemi.

Nie bez powodu reżimy totalitarne w stylu Ziutka-Słoneczko albo Adolfa Malarza kładły taki histeryczny nacisk na urabianie młodzieży, że nie wspomnę o sekciarzach, dilerach narkotyków i wytwórcach chłamowatej kultury popularnej - wszyscy oni żyli i żyć będą z urabiania sobie ludzi niedojrzałych, którym wystarczy wmówić, że są dorośli pełną gębą. Tym samym, obiecując im gruchy na śliwce, można niesłychanie łatwo rozpalić ich do białości, posłać na barykady, dać się zabić za ojczyznę albo kazać z tego powodu zabijać inne nacje, a także wcisnąć każdy inny kit, na który nie złapie się żaden dorosły, wyjąwszy osoby nawiedzone oraz ludzi skomplikowanych inaczej, którzy myślą, że bakteria to tylne wejście do kafeterii.

Zajadłość młodzieży w polityce działa również i w drugą stronę, bo jak to zwykle bywa z każdym groźnym hobby, uzależnia do tego stopnia, że chce się je uprawiać czynnie, a nie tylko pozostawać przy kibicowaniu. Powiadam wam, dane mi kiedyś było przy okazji reportażu poznać towarzyszy z pewnej młodzieżówki partyjnej, składającej się z osób w sporej części niepełnoletnich i gwarantuję, że tak wzorowych aparatczyków nie spotkacie nawet w filmach Stanisława Barei. W tym szaleństwie jest więc metoda, moi Państwo. Ja osobiście nie cackałbym się i poszedł o krok dalej, dając szesnastolatkom także i bierne prawo wyborcze. Może nie uratują Irlandii, ale za to będzie rozrywkowo. Z psychologicznego punktu widzenia w zasadzie lepsze efekty odnieślibyśmy obniżając ten wiek do lat dziesięciu albo nawet niżej. Skoro zwolennicy tego posunięcia uważają, że nastolatek, który ma prawo rzucić szkołę, pójść do pracy, zrobić bądź urodzić dziecko i płacić podatki, może również głosować na prezydenta, czemu sam nie mógłby nim
zostać? Guzik by wiedział o polityce, nie różniąc się w tym zresztą specjalnie od wielu dorosłych speców z tej działki, ale przynajmniej byłby idealistą.

W Polsce oddanie tej sfery w ręce nieletnich widzę jako jedyną szansę na uzdrowienie naszej sceny politycznej. Jak wiemy, nie ma na niej już nic do stracenia, więc co nam szkodzi umożliwić głosowanie nie tylko nastolatkom, ale nawet dzieciom, obniżając limit wiekowy do lat pięciu albo do zera - byle tylko umiały postawić na liście trzy krzyżyki świecową kredką. By było weselej, powinno im się także dać bierne prawo wyborcze, by mogli wybierać spośród siebie, a nie żyć w wiecznym cieniu starych ramoli. Najlepiej byłoby przenieść całą tę sferę do świata nieletnich i raz na zawsze pozbyć się jej z dorosłego życia, obrady sejmu nadając tylko na kanale dla dzieci, zaraz po Peppie, a przemówienia prezydenta przed niedzielnym leżakowaniem. Jest możliwość, że dzieciaki nie poprawią niczego w tym kraju, ale przynajmniej będzie wesoło, a poza tym wcale się nie zdziwię, jeśli uda im się wymyśleć coś konstruktywnego. Chociaż z drugiej strony, coś mi podpowiada, że młodociani szybko przejmą śmieszno-straszny styl swoich
zgredziałych poprzedników, choć i to powinno być o niebo zabawniejsze niż dotychczas.

Pomyślcie tylko, jak to będzie cudownie, kiedy premierem zostanie Sylwek, lat osiem, który przejdzie do historii dzięki temu, że jako pierwszy polski premier spełni swoją obietnicę. Obieca narodowi równie szczerze, co zuchwale, że wszystkie pieniądze przepuści na nowe klocki i dotrzyma słowa. Niestety, jego główny oponent Jacuś, lat jedenaście, natychmiast powoła specjalną komisję do spraw zajęcia się tą sprawą, ponieważ wyjdzie na jaw, że klocki pochodziły z zaprzyjaźnionego sklepu, w którym pracują starzy Sylwka, a poza tym napjprawdopodobniej pochodziły z przemytu z byłego ZSRR, a jeszcze poza tym skandal urośnie do rangi klęski żywiołowej, kiedy wyjdzie na jaw, że Sylwek obdarzył klockami wyłącznie swoich najlepszych kolegów z podwórka. Idę o zakład, że transmisje z posiedzeń komisji będą miały większość oglądalność, niż „Tomek i przyjaciele” i wszystkie ekshumacje Bolka z Lolkiem razem wzięte. A Jacuś szybko zdobędzie popularność tłumu, głosząc, że to jemu należą się klocki, a Sylwek leci w kulki. Tłumy
wyborców pokochają Jacusia. Lalki będą szalały za nim jak nienormalne. Nikt nie dostanie żadnych klocków.

Minister obrony będzie paradował z plastikowym kałasznikowem, co zapewni mu groźny wygląd i respekt w oczach światowej opinii publicznej. Zawsze kiedy wzniesie go na sali obrad, by oddać kilka strzałów w stronę sufitu, opozycja narobi w pieluchy. Ale to wszystko tylko na niby, oczywiście. W głębi duszy minister będzie maminsynkiem. Aczkolwiek jego imponująca kolekcja czołgów będzie miała opinię najgroźniejszej w okolicy.

Ministra zdrowia wywiozą na taczkach. Będzie miał chore układy w przemyśle spirytusowym. Tak, moi państwo. W polityce nie ma to-tamto i ludzie staczają się już w tak młodym wieku.

Obrady sejmu będą nadawane z parku rozrywki, gdzie każdy, kto zechce zabrać głos, będzie wrzucany do basenu. Jeśli zdoła dobiec do mównicy, nie dawszy się tam wepchnąć, wygra czekoladkę. Na mównicy będzie stał telewizor, nadający Daffy Ducka i inne kreskówki Looney Tunes, co by dość dobrze oddawało stan państwa. Sam bym oglądał taki sejm, moi drodzy.

Rola prezydenta będzie marionetkowa, oczywiście. Funkcję tę obejmie Grzesio, lat pięć. Na arenie światowej polityki wsławi się tym, że puścił bąka na zgromadzeniu ONZ, następnie całkiem znośną angielszczyzną powiedział „I am sorry”.

Pionierskie rozwiązanie Polaków szybko trafi na podatny grunt także w innych krajach i po niedługim czasie opanuje świat, stając się powszechną normą. Odtąd wszystkie konflikty międzynarodowe będą rozwiązywane za pomocą pojedynku liderów w „Medal of Honor”. Przy banalnie prostych regułach: przegrany oddaje wszystkie resorowce. Umowy gospodarcze będą miały charakter jasny i przejrzysty: ja mam elektrycznego słonika, ty bateryjki, on ma chatę do zabawy. Razem mamy wszystko, czego nam trzeba. Lecz niestety, w końcu któryś nie dotrzyma słowa. Zabierze bateryjki, wejdzie w układ ze starszym bratem. Zamiast Daffy’ego pojawią się krzykacze, zamiast dziecinady przyjdzie naśladowanie dorosłych; przecież oni zawsze mają rację...

Myślicie, że to wszystko niemożliwe? Że nie ma sensu? Ależ skądże. Jeśli ktoś nie wierzy, proszę przeczytać „Władcę much” Williama Goldinga. To powinno rozwiać wasze podstawowe wątpliwości. Bardzo mądra książka. Nie dość, że życiowa, to jeszcze z wątkiem katastrofy lotniczej w tle.

Tak, to prawda. Ten świat zmierza ku samozagładzie.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)