Piotr Czerwiński: gdy jest ci smutno, wygraj mecz z Polską
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. W Irlandii z wielką pompą ogłoszono rozpoczęcie sezonu ogórkowego. W ramach jego inauguracji irlandzka drużyna wygrała w piłkę kopaną z Wyspami Faroe, całe trzy do zera, przez co radości nie było końca. Pewien facet z Mullingar wygrał dziesięć i pół miliona w lotto, a inny, najprawdopodobniej też facet, ukradł dwadzieścia siedem tysięcy z komisariatu. Policja prowadzi śledztwo. Towarzyszyły temu nieznośne upały, sięgające nawet dwudziestu stopni; tegoroczne irlandzkie lato było najdłuższe w historii i trwało aż osiem dni. Polacy spalili na grillach wszystkie kiełbasy w Republice. A teraz jadziem.
Nic tak nie cieszy, jak zwycięstwo. Jego szampański smak poznali niedawno irlandzcy kopacze piłkowi, rozgramiając drużynę Wysp Faroe w błyskotliwej rozgrywce piłki kopanej na dublińskim stadionie Aviva. To już druga taka druzgocąca wiktoria tutejszej reprezentacji, po słynnym zwycięstwie nad Polską, które tak wspaniale poprawiło humor irlandzkich kibiców i pozwoliło im nabrać pewności siebie. Swoją drogą, jeśli wygrywanie w piłkę ma tak poważną moc antydepresyjną dla mas, nie rozumiem dlaczego polska drużyna nie wynajmuje się w roli etatowego przegrywacza w rozgrywkach z różnymi biedującymi krajami. Mogliby nawet nakręcić taką reklamę: "Gdy jest ci smutno, wygraj z Polską". Byłyby z tego niezłe pieniądze, a ile radości dla przeciwników. Gdy Polska przegra z Wyspami Faroe, a niewątpliwie stanie się to prędzej czy później, Irlandczycy będą mogli się uważać za multizwycięzców, a i wyspiarze z Faroe nie będą mieli tak znowu niskiej samooceny. Następnie Polska przegra z reprezentacją mojej lokalnej podstawówki -
chłopaki trenują zawzięcie, bo wiedzą, że są straconym pokoleniem boomu i brak im sukcesów w życiu. Potem do boju przystąpi reprezentacja żeńska, bo i dziewczyny ćwiczą ostro. Na mecz towarzyski z polską reprezentacją chcą się też umówić przedszkolaki, ale żaden nie umie napisać e-maila ani wybrać numeru telefonu. Potrafią natomiast trafić piłką do bramki, a to już coś.
Mecz z Wyspami Faroe był również spektakularnym zwycięstwem służb miejskich - na ulicach przy pobliskim Grand Canal założono rekordową ilość blokad na koła nielegalnie zaparkowanych samochodów, przez co można mieć nadzieję, że przez najbliższe dwa tygodnie nie należy się w tychże służbach spodziewać zwolnień ani cięć budżetowych. Ja zawsze uważałem, że nielegalnie zaparkowane samochody to w Irlandii żyła złota dla drogówki i wszelakich wlepiaczy mandatów. Do narodowej tradycji należy tu bowiem zostawianie samochodu na jezdni, mniej więcej tam, gdzie się go zatrzymało, a szczytem dobrego tonu jest zostawić dwa samochody na obu sąsiadujących pasach, tak aby ulica była nieprzejezdna, a przynajmniej stała się jednopasmowa. Gdyby rekordzistom z Grand Canal tylko chciało się wyruszyć na podbój suburbii, w ciągu jednej nocy mogliby stać się milionerami. Ale rozumiem że nie mają aż tylu blokad na koła, a nikt nie chce dać im porządnego kredytu. Mamy straszne czasy, moi Państwo.
Pasmo sukcesów trwa. Doszło nawet do tego, że pewien facet z Mullingar wygrał dziesięć i pół miliona euro w totka. Podjął nieoczekiwaną decyzję porzucenia pracy, w której tyrał od dwudziestu siedmiu lat, gdyż jest nienajmłodszy. Kolegom z zakładu obiecał, że z pewnością kiedyś jeszcze pójdą na piwo. Tak się mówi, to się nazywa dyplomacja. Inny człowiek z sukcesem zwinął dwadzieścia siedem tysięcy euro z komisariatu policji w Malahide. Pieniądze te już trzeci raz zmieniają właściciela, pochodziły bowiem z kradzieży, dokonanej w Coolock - chyba, że złodzieje odebrali po prostu swój własny łup, bo to też całkiem możliwe.
W Malahide jest bardzo ładnie, a w Coolock już niekoniecznie i podejrzewam, że ma to wpływ na kryminogenne zachowania tubylców w obu dzielnicach, aczkolwiek nie ma to absolutnie żadnego wpływu na dalszy ciąg tej historii.
Żeby było jeszcze bardziej optymistycznie, media doniosły, że w Irlandii drożeją nieruchomości. Byłby to sygnał, że albo komuś odbiła szajba, albo rzeczywiście należy spodziewać się końca recesji. Albo jedno i drugie.
A lato było piękne tego roku i prosto do monopolowego czwórkami szli półnadzy obywatele republiki, a wraz z nimi równie skąpo odziane obywatelki. Na trawnikach zaroiło się od puszek oraz nietrzeźwych istot ludzkich, a garda, czyli wspomniana policja, patrolowała ulice za pomocą furgonetek, by łatwiej było rozwozić leżące towarzystwo do domu. Być może jeszcze tego państwo nie wiecie, ale w Irlandii, Republic Of, nie ma instytucji izby wytrzeźwień. Każdy naprany człowiek, o ile jest w stanie wybełkotać gdzie mieszka, najczęściej bywa odwożony we wskazane miejsce. O ile w akcie demonstracji radości nie zdewastował wcześniej wystawy sklepowej ani nie nasikał na bramę parlamentu, ale to już zupełnie inna historia.
Nasi dla odmiany odkryli w sobie na nowo staropolską pasję do grillowania, dzięki czemu na obrzeżach miasta odbierałem od krajanów liczne sygnały dymne oraz echo najpopularniejszych polskich słów. Pół Dublina leżało plackiem w Phoenix Park, w zacnej bliskości pląsających stad jeleni oraz rezydencji ambasadora Stanów Zjednoczonych Ameryki, delektując się hektolitrami piwa. Ktokolwiek zarządza tym parkiem, zafundował jego bywalcom niesłychaną atrakcję w postaci absolutnego braku ani jednej publicznej toalety. Jest to z pewnością pomysł do rozważenia dla Amerykanów ze wspomnianej już rezydencji. Gdyby udostępniali kibelek za symboliczną opłatą wszystkim sikającym bywalcom Phoenix Parku, mogliby w ciągu paru takich weekendów uwolnić Amerykę od recesji.
Temperatura musiała przekraczać dwadzieścia stopni, bo zaludniły się nawet plaże, a na tych plażach zaludniło się od strojów plażowych. Było tak cholernie gorąco, że po raz pierwszy od roku dwa tysiące sześć naprawdę dało się nosić tradycyjny irlandzki strój zimowy, czyli klapki, szorty i ciemne okulary. Być może dlatego widywałem na ulicy zupełnie sporo Irlandczyków w marynarkach i kurtkach. Przekora ma w tych stronach ogromne tradycje.
Na szczęście wszystko ma swój koniec i wszystko wskazuje na to, że znowu będziemy mieli w Irlandii nasz kochany wygwizdówek, który tak cenimy, zachwalając go w telefonicznych rozmowach z rodzinami, by im było głupio, a nam nie.
Oprócz tego na Zachodzie bez zmian, czyli tradycyjnie. Jeden ksiądz dostał prolongatę wyroku za molestowanie, a pozostali wraz z politykami biorą żywiołowy udział w dyskusji aborcyjnej, jak przystało na specjalistów od ginekologii.
Natomiast młodzież z godnością przeżyła horror szkolnych egzaminów, z których najtrudniejszy był egzamin z angielskiego, ponieważ nikt w tym kraju nie jest w stanie zapamiętać, na czym polega poprawne użycie apostrofu.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com