Pielęgniarki pod lupą Radziwiłła. To początek rządowej inwigilacji?
Ministerstwo zdrowia zanalizowało, co robią i piszą na Facebooku pielęgniarki, które rok temu protestowały w Centrum Zdrowia Dziecka. - Istnieje ryzyko, że dojdziemy do sytuacji, w której ludzie będą inwigilowani tylko dlatego, że się buntują lub mają inne poglądy polityczne - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską prezeska fundacji "Panoptykon" Katarzyna Szymielewicz.
Posty, polubienia stron, aktywność w grupach zrzeszających protestujących - te wszystkie aktywności pielęgniarek pozostających w konflikcie z ministrem Radziwiłłem zostały poddane wnikliwej analizie. Jak podaje tygodnik "Wprost" tak żmudną pracę wykonał... były minister zdrowia Węgier - Miklos Szocski. Po zakończeniu kadencji Szocski został szefem Institute of Digital Health Sciences. Analizę przeprowadził właśnie w ramach tej instytucji po nawiązaniu współpracy z naszym resortem.
Przekroczono granice prawa
Katarzyna Szymielewicz, która w swojej fundacji zajmuje się kwestiami inwigilacji i prywatności obywateli mówi, że "nie widzi powodu, by takie informacje miały trafić do ministerstwa zdrowia".
- Można sprawdzać prywatne dane ludzi tylko jeśli istnieje realna obawa, że mogą grozić bezpieczeństwu państwa. Albo zbadać ich plany jeśli, przykładowo, chcą zorganizować protest, który może zaburzyć porządek publiczny czy doprowadzić do zamieszek - wyjaśnia Szymielewicz. I dodaje: - Ale tutaj takiej obawy nie było. A do tego od sprawdzania takich danych są specjalne służby, a nie ministerstwo zdrowia.
Prezeska "Panoptykonu" ma też wątpliwości co do legalności działań Szocskiego. - Informacje zbierał na zamkniętych grupach dotyczących protesu. Jak się do nich dostał? Udawał protestującego? Poza tym wiele zebranych danych było prywatnych. Pielęgniarki udostępniały je tylko znajomym. Nie wiadomo czy nie zostały tu przekroczone granice prawa - mówi.
Iniwgilacja przez poglądy
W resorcie twierdzą, że przygotowany przez Szocskiego dokument "nie spotkał się z zainteresowaniem" i chodziło jedynie o to, by Węgier pokazał swoje możliwości. Nie wydaje się to jednak wystarczającym wytłumaczeniem. - Sprawa powinna być drążona przez media, bo inaczej istnieje ryzyko, że dojdziemy do sytuacji, w której ludzie będą inwigilowani tylko dlatego, że się buntują lub mają inne poglądy polityczne - wyjaśnia Szymielewicz.
Ekspertka uważa też, że warto by pielęgniarki, których profile były inwigilowane skierowały się do ministerstwa z prośbą o ujawnienie celu takiego działania oraz pokazanie dokładnych danych, które zostały w wyniku analizy zebrane.
Nieograniczona inwigilacja
Sprawa Radziwiłła nie jest pierwszą, która rodziłaby podejrzenie, że PiS chce inwigilować obywateli. Wystarczy przypomnieć tzw. "ustawę inwigilacyjną", której przepisy weszły w życie w lutym zeszłego roku i umożliwiają służbom sprawdzanie aktywności ludzi w internecie. A, jak wiadomo, w tych czasach człowiek pozostawia tam po sobie dużo śladów. Użytkownik sieci rejestruje często gdzie jest lub z kim się spotyka. Komisja Wenecka uznała, że ustawa w takim kształcie pozwala na "nieograniczoną inwigilację" i że sposób działania służb powinien być kontrolowany.
Poza tym w maju do Sejmu trafił projekt zmian w ustawie o ordynacji podatkowej. Teoretycznie celem zmian ma być łatwiejsze tropienie nieuczciwych przedsiębiorców. Kontroli miałyby zostać poddane firmy, które zatrudniają powyżej 10 pracowników lub mające obrót powyżej 2 milionów euro. Brzmi zasadnie. Wątpliowści pojawiają się przy zapisie, wedle którego skarbówka miałaby też wgląd w przelewy, które na konto wspomnianych firm wpłacają osoby prywatne. W praktyce oznacza to, że jeśli obywatel korzysta z usług biura podróży czy prywatych usług medycznych, urzędnicy będą się mogli dowiedzieć, na co choruje czy gdzie jeździ na wakacje.