"Piątka dla zwierząt". Tak wyglądałby Sejm po upadku koalicji
Politycy Prawa i Sprawiedliwości zapewniają, że czwartkowe głosowanie nad "piątką dla zwierząt" i brak zgodności wewnątrz Zjednoczonej Prawicy przelały czarę goryczy i doprowadziły do rozpadu koalicji. Jak wyglądałby sejmowy układ sił, gdyby Zjednoczona Prawica przestała istnieć?
Na wstępie należy zaznaczyć, że pogłoski o śmierci Zjednoczonej Prawicy mogą być przesadzone. Ostre wypowiedzi polityków PiS (Ryszarda Terleckiego, Marka Suskiego, Krzysztofa Sobolewskiego), którzy deklarowali w mediach, że to definitywny koniec koalicji, mogą być przedłużeniem negocjacji. Tak twarde postawienie sprawy może zmusić koalicjantów do obniżenia roszczeń i zgodę na propozycję PiS.
Jeśli jednak PiS naprawdę planuje wariant rządu mniejszościowego, to sporo może się zmienić. Jak wyglądałby sejmowy układ sił i czego potrzebowałby Jarosław Kaczyński, żeby efektywnie rządzić?
"Piątka dla zwierząt". Układ sił po zerwanej koalicji
W polskim Sejmie jest 460 posłów. Do samodzielnego rządzenia potrzebnych jest zatem 231 parlamentarzystów, zakładając, że nikt nie wstrzymuje się od głosu. Zjednoczona Prawica ma 235 parlamentarzystów, a więc nieznacznie przekracza ten próg. Gdyby jednak koalicję rządową opuścili posłowie Ziobry i Gowina, to PiS miałby poważny problem z dalszym rządzeniem.
Łącznie mają oni bowiem 36 posłów, a więc nieco ponad 7 proc. miejsc w parlamencie. Według sondaży żaden z nich nie mógłby liczyć na taki wynik, gdyby startował samodzielnie. Teoretycznie bez nich PiS miałby 199 posłów, ale trudno szacować, czy będący na wagę złota posłowie Solidarnej Polski i Porozumienia zachowaliby się lojalnie wobec swoich szefów. Na pewno w interesie PiS-u byłoby zatrzymanie ich w koalicji.
199 posłów dalej czyniłoby z PiS- u największe ugrupowanie w Sejmie. Druga pod tym względem Koalicja Obywatelska ma 134 parlamentarzystów. Dalej sytuuje się Lewica z 48 posłami (stąd niedawno odeszła posłanka Hanna Gill-Piątek), Koalicja Polska z 30 posłami oraz Konfederacja z 11 posłami.
Nawet hipotetyczna i bardzo mało prawdopodobna koalicja PiS z Koalicją Polską nie dawałaby partii Kaczyńskiego wymaganej większości. Oznacza to, że podobnie jak obecnie lider PiS byłby skazany na co najmniej dwóch koalicjantów.
W wariancie utworzenia rządu mniejszościowego PiS musiałoby, trochę jak w wypadku "piątki dla zwierząt", każdorazowo szukać sojuszników poza własnym obozem. Byłoby to karkołomne zadanie. O ile jest ono możliwe w przypadku takich tematów jak prawa zwierząt, o tyle trudno wyobrazić sobie taką koalicję w wypadku reformy sądownictwa.
W przypadku trwałego parlamentarnego klinczu (do którego należy dodać będący w rękach opozycji Senat) Prawo i Sprawiedliwość mogłoby dążyć do rozpisania przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Teoretycznie klincz mógłby być okazją dla opozycji do zbudowania własnej koalicji, ale nie osiągnęłaby ona wymaganej liczby głosów, nawet gdyby KO zdecydowało się ją budować razem z PSL, Lewicą i Gowinem.
Ponadto misję utworzenia rządu powierza prezydent. Jest bardzo mało prawdopodobne, żeby Andrzej Duda dał takie prerogatywy komuś spoza swojego obozu politycznego.