Subwencja budżetowa dla partii. Jarosław Kaczyński trzyma partyjny sejf na kłódkę
PiS hamuje przeprowadzenie ustawy umożliwiającej podział milionów złotych z subwencji budżetowej z koalicjantami: Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry i Porozumieniem Jarosława Gowina. Projekt - wedle zapowiedzi polityków obozu władzy - miał być procedowany podczas trwającego właśnie posiedzenia Sejmu. Zniknął jednak z agendy.
- Jarosław Kaczyński nie jest skory do tego, żeby dzielić się milionami z koalicjantami, którzy ciągle mu wierzgają - mówią politycy PiS. Twierdzą, że prezes partii rządzącej nie ma interesu w tym, żeby przyspieszać realizację zobowiązania, które nie jest w smak działaczom jego formacji.
Ta sprawa od miesięcy dzieli koalicję rządzącą. Chodzi o podział subwencji budżetowej przysługującej partiom politycznym.
Prezes PiS trzyma partyjną kieszeń
W Wirtualnej Polsce już w styczniu informowaliśmy, że rządzący - zgodnie z zobowiązaniem zawartym w umowie koalicyjnej między PiS, Solidarną Polską i Porozumieniem - pracują nad ustawą o wtórnym dzieleniu się subwencją dla partii.
O co chodzi? Obecnie obowiązująca ustawa przesądza, że dotację z budżetu państwa dostają tylko te ugrupowania, które startowały samodzielnie w wyborach. Tymczasem Porozumienie Jarosława Gowina i Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry startowały z list PiS, czyli prawa do pieniędzy budżetowych nie mają.
Prezes Porozumienia Jarosław Gowin mówił w styczniu, że sprawiedliwym i uczciwym wobec wyborców byłoby, aby dzielić subwencje proporcjonalnie do liczby posłów, których wprowadziły poszczególne partie. Krótko mówiąc: zdaniem Gowina, PiS powinno podzielić się ze swoimi koalicjantami milionami z partyjnej subwencji. Tak samo uważa lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro. Koalicjanci domagali się 2 mln zł rocznie.
- Myślę, że jeśli chodzi o subwencje, tutaj będzie porozumienie. Jesteśmy już po słowie w tej sprawie. Będzie podział stosowny do liczby mandatów, które mają poszczególne partie polityczne. Myślę, że ta ustawa może być przyjęta już na najbliższym posiedzeniu Sejmu - zapowiedział kilka dni temu polityk Porozumienia i szef kampanii Andrzeja Dudy Adam Bielan.
Tyle że - jak ustaliliśmy - dziś nie ma na to szans. Prezes Jarosław Kaczyński - jak słyszymy od naszych rozmówców z siedziby PiS przy Nowogrodzkiej - nie pali się do przyspieszenia ustawowego rozwiązania tej kwestii. - Przecież umowa koalicyjna nie obowiązuje od maja, kiedy Gowin zablokował wybory prezydenckie. A nowej umowy nie ma - zauważa nasz rozmówca z PiS.
Po 2 mln zł dla partii Ziobry i Gowina? "To tyle, ile Kaczyński rocznie wydaje na swoją ochronę"
Po ostatnich wyborach parlamentarnych pieniądze podatników na działalność statutową przyznano odpowiednio: PiS - 23,5 mln zł, PO - 19,8 mln, SLD - 11,5 mln, PSL - 8,3 mln, Konfederacji - 6,8 mln. Rocznie to 70 mln zł.
Porozumieniu Jarosława Gowina i Solidarnej Polsce Zbigniewa Ziobry z tej puli nie przypadło nic - mimo że koalicjanci PiS mieli otrzymać po 2 mln zł.
Pieniędzmi na kampanie wyborcze dalej zarządza największa formacja Zjednoczonej Prawicy. To partia Kaczyńskiego może utrzymywać się na co dzień z pieniędzy podatników.
Ugrupowania Ziobry i Gowina mogą dziś liczyć jedynie na składki od swoich członków i limitowane wpłaty od sympatyków. A to kropla w morzu ich potrzeb - zwłaszcza, że Porozumienie i Solidarna Polska coraz mocniej chcą wybijać się na niepodległość na polskiej scenie politycznej. A do tego same chęci nie wystarczą, trzeba mieć też pieniądze. I opłaconych z partyjnej kasy ludzi.
I dlatego między innymi Jarosław Kaczyński nie ma dziś powodu, by dotować mniejszych koalicjantów. Zwłaszcza, że partie Ziobry i Gowina stawiają opór wobec ważnych dla PiS projektów ustaw, m.in. gwarantującej bezkarność urzędnikom państwowych pod pretekstem walki z pandemią COVID-19 czy likwidującej przemysł futrzarski (więcej piszemy o tym TUTAJ).
- To nie powinien być powód, bo to dziecinada - oburza się jeden z koalicjantów PiS. - Wiele nie wymagamy. Na ochronę prezesa Kaczyńskiego PiS wydaje rocznie tyle, ile my mielibyśmy dostawać jako cała formacja - zauważa nasz rozmówca.
Podział subwencji. "Sprawa jest otwarta, negocjacje trwają"
Solidarna Polska i Porozumienie podkreślają, że sprawa wciąż jest otwarta. - Negocjacje trwają - przekazał nam jeden z liderów partii Zbigniewa Ziobry.
Również Porozumienie uważa - nie zmieniając zdania w tej kwestii od miesięcy - że zgodnie z zapisami z umowy koalicyjnej, PiS jest zobowiązane podzielić się subwencją.
- Porozumienie od początku negocjacji nowej umowy koalicyjnej opowiadało się za jak najszybszym sfinalizowaniem prac, by nie przedłużać stanu zawieszenia (…). Wzywamy naszych partnerów koalicyjnych do przyspieszenia prac. W szczególności za pilne uważamy kontynuowanie prac nad nowym programem. Jesteśmy gotowi zakończyć te prace jeszcze w tym tygodniu - przekazało nam Porozumienie.
Urzędowy optymizm prezentuje szef klubu PiS Ryszard Terlecki, nieszczędzący w ostatnim czasie złośliwych uwag pod adresem koalicjantów. - Troszkę ruszyliśmy z miejsca, to optymistycznie pozwala patrzeć na przyszłość. Wszystko w przyszłym tygodniu będzie jawne - zapowiedział polityk partii Kaczyńskiego.
Jak jednak zaznaczył: - Solidarna Polska i Porozumienie muszą znać swoje miejsce w szeregu.
Wyzwania Kaczyńskiego: dogadać się z koalicjantami, uspokoić partię
Warto przy tej okazji przypomnieć, że PiS było kilka tygodni temu mocno zdeterminowane, by subwencję budżetową dla partii politycznych... podwyższyć.
I tak, gdyby projekt ustawy w tej sprawie przeszedł przez parlament (ostatecznie został zablokowany przez Senat), PiS otrzymywałoby rocznie nie 23,5 mln zł - jak teraz - ale aż 35 mln zł.
Projekt upadł, bo był połączony z podwyżkami dla polityków. Ale w ubiegłym tygodniu rzecznik PiS Radosław Fogiel sugerował w rozmowie z reporterem Wirtualnej Polski, że partia rządząca może niebawem do tej kwestii wrócić.
Podwyższenie subwencji dla partii to plan związany z reorganizacją struktur formacji rządzącej - pisaliśmy niedawno w WP.
Według informacji Wirtualnej Polski, Jarosław Kaczyński chce do zarządzania okręgami w całej Polsce oddelegować nowych ludzi, którzy byliby zatrudnieni na etatach bezpośrednio przez partyjną centralę na Nowogrodzkiej. Tacy politycy w całości mieliby być skupieni na pracy w regionie i raportowaniu sytuacji w okręgach do centrali.
Nowi regionalni liderzy - wedle tych założeń - nie zarabialiby ani w rządzie, ani w parlamencie. Opłacałaby ich partia. Między innymi dlatego - jak słyszymy - Jarosław Kaczyński dążył do zwiększenia subwencji budżetowej dla partii politycznych.