Piąte wybory od 2019 roku w Izraelu mogą znów skończyć się patem

Te wybory nie przyniosą jednoznacznego politycznego rozstrzygnięcia. Sytuacja jest skomplikowana. Wiele wskazuje też na to, że jeśli chodzi o szczególnie ważną – z punktu widzenia naszego regionu – politykę Izraela wobec Ukrainy, to zmiana władzy raczej nie doprowadzi tu do rewolucji.

Zdjęcie z punktu wyborczego w Izraelu
Zdjęcie z punktu wyborczego w Izraelu
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/EPA/ATEF SAFADI
Jakub Majmurek

01.11.2022 | aktual.: 01.11.2022 17:53

Kto tak bardzo dzieli izraelskie społeczeństwo, że nie jest się ono w stanie porozumieć kto ma nim rządzić? Źródłem kluczowych podziałów na izraelskiej scenie politycznej jest jedna osoba: Binjamin Netanjahu – lider prawicowego Likudu, premier Izraela przez w sumie 15 lat (1996-1999 i 2009-2021). Tak naprawdę Izraelczycy głosują dziś w referendum: czy Netanjahu powinien wrócić do władzy, czy też należy zrobić wszystko, by zablokować podobny scenariusz.

Kontrowersyjny "król Izraela"

W czerwcu 2021 roku w celu zablokowania Netanjahu powstała bardzo szeroko koalicja – rozciągająca się od lewicy, przez centrum, po twardą prawicę (obejmująca nawet arabską partię Ra’am). Popierany przez wszystkie te siły gabinet Naftaliego Bennetta okazał się jednak, jak można się było spodziewać, niezbyt stabilny.

Przetrwał rok. Po serii przegranych głosowań w Knesecie, w czerwcu tego roku Bennett i Ja’ir Lapid, lider największej popierającej rząd partii, liberalnej Jesz Atid (Jest Przyszłość), ogłosili skrócenie kadencji Knesetu i rozpisanie nowych wyborów.

Fakt, że Netanjahu na ponad rok zjednoczył przeciw sobie tak różnorodne polityczne siły pokazuje, jak bardzo lider Likudu potrafi być polaryzującą postacią. Gabinet Bennetta poparły przy tym środowiska politycznie bliskie Likudowi, ale gotowe raczej sprzymierzyć się z lewicą i partią arabską, niż służyć w gabinecie kierowanym przez Netanjahu.

Czym Netanjahu zraził do siebie dawnych sojuszników? Część problemu ma tkwić w jego stylu zarządzania ludźmi: konfliktowym, nastawionym na dominację, zostawiającym wielu współpracowników z poczuciem osobistej urazy.

Część w tym, że dominacja Netanjahu nad izraelską prawicą trwa po prostu za długo i rodzi negatywne emocje wśród liderów, którzy chcieliby go zastąpić. Wreszcie dla części przeciwników Netanjahu z prawicy problemem są wysuwane przeciw niemu poważne korupcyjne oskarżenia.

W listopadzie 2019 roku Netanjahu postawiono formalnie prokuratorskie zarzuty przyjmowania korzyści majątkowych i oszustwa. W sumie może grozić mu nawet 13 lat więzienia. Zarzuty są efektem śledztwa w dwóch sprawach.

Pierwsza dotyczyła przyjmowania korzyści majątkowych przez Netanjahu od różnych biznesmenów, druga porozumienia lidera Likudu z izraelskim baronem prasowym, Arnonem Mozesem, który w zamian za przychylność swoich gazet dla rządów Netanjahu miał otrzymać pakiet ustaw szkodzących jego konkurencji na rynku mediów. Netanjahu odmawia wycofania się z polityki do czasu wyjaśnienia sprawy przez sądy. Twierdzi, że padł ofiarą lewicowych klik, działających wewnątrz wymiaru sprawiedliwości.

Jak wielkich kontrowersji Netanjahu by nie budził, nie można mu odmówić politycznego talentu. Nie tylko był w stanie utrzymać się przy władzy przez ponad dekadę, ale także przyczynił się do głębokiej zmiany Izraela. W okresie dominacji Netanjahu Izrael stał się o wiele bardziej prawicowy, nacjonalistyczny, autorytarny. Zmieniło się to, co społeczeństwo uważa za "zdroworozsądkowe", zwłaszcza jeśli chodzi o konflikt izraelsko-palestyński.

Netanjahu ciągle ma całkiem liczną grupę zwolenników, postrzegających go jako niekoronowanego "króla Izraela". Sondaże wskazują, że Likud bez problemu zdobędzie największą liczbę głosów i mandatów w nowym Knesecie – ok. 30, czyli jedną czwartą. Zbyt mało, by utworzyć rząd. Czy Netanjahu wróci do władzy zależy od tego, jak poradzą sobie jego sojusznicy: dwie partie religijnych ortodoksów oraz skrajnie prawicowa koalicja Religijni Syjoniści.

Skrajna prawica rośnie w siłę

Ta ostatnia siła może okazać się kluczowa dla politycznej Netanjahu. Sondaże dają jej 14 miejsc w przyszłym Knesecie – dwukrotnie więcej niż w obecnym. Jednocześnie będzie to sojusznik ze względu na swoje ekstremistyczne pozycje wyjątkowo kłopotliwy politycznie dla Netanjahu,

Trzy partie tworzące koalicję łączy otwarta wrogość nie tylko wobec Palestyńczyków czy arabskich obywateli Izraela, ale także wobec świeckich Żydów, zwłaszcza tych, którym bliskie są liberalne wartości Zachodu. Jeden z liderów koalicji, Belalel Smotricz, zasłynął, gdy w odpowiedzi na paradę równości zorganizował paradę zwierząt – co miało "pokazać", że homoseksualizm jest takim samym "wynaturzeniem" jak zoofilia.

Smotricz chciałby Izraela jako religijnego państwa należącego wyłącznie do Żydów, systemowo dyskryminującego swoich nie-żydowskich obywateli. Proponował nawet, by na oddziałach położniczych żydowskie i arabskie pacjentki przebywały w wyraźnie od siebie oddzielonych salach.

Jeszcze bardziej ekstremistyczny jest inny lider

Jest także Itaman Ben-Gewir. W młodości związany z nacjonalistyczno-religijnym ruchem Kach, zdelegalizowanym w 1994 roku. Ben-Gewir miał latami trzymać w swoim gabinecie portret przywódcy i ideologa Kachu rabina Me’ira Kahanego oraz zainspirowanego myślą Kahanego żydowskiego terrorysty Barucha Goldsteina, który w 1994 roku wtargnął z bronią maszynową do Groty Patriarchów w Hebronie i zamordował 29 modlących się tam Palestyńczyków.

Ben-Gewir był wielokrotnie oskarżany przez prokuraturę i skazywany z takich zarzutów jak podżeganie do nienawiści. Choć w niektórych kwestiach polityk trochę złagodził swoje poglądy, to ciągle opowiada się za deportacją z Izraela jego nie-żydowskich obywateli, którzy nie wykazują się jego zdaniem dostateczną "lojalnością" wobec państwa – w tym arabskich deputowanych do Knesetu.

Radykalna prawica znana jest też z niechęci do niezależnego sądownictwa. Uważa, że jest ono uprzedzone do prawicowych Żydów, zwłaszcza osadników na Zachodnim Brzegu i nadmiernie chroni prawa arabskich obywateli Izraela i Palestyńczyków. Na agendzie skrajnie prawicowej koalicji znajduje się więc "reforma" sądów, mająca zwiększyć ich zależność od władzy polityków. Biorąc pod uwagę obecne kłopoty z prawem Netanjahu, nie jest to coś, co by szczególnie przeszkadzało liderowi Likudu.

Jeszcze niedawno Netanjahu mówił, że osoby takie jak Ben-Gewir nigdy nie powinny wejść do żadnego izraelskiego rządu. Dziś nie wyklucza, że liderzy radykalnej prawicy obejmą teki w jego przyszłym gabinecie. Sam Ben-Gewir już zaznaczył, że interesuje go resort odpowiedzialny za policję.

Rząd z udziałem radykałów oznaczałby jednak serię problemów dla Netanjahu. Taki gabinet zraziłby do siebie dużą część izraelskiej elity. Swoje zaniepokojenie perspektywą rządu z udziałem skrajnej prawicy zaznaczyła już administracja Joe Bidena i bliscy Izraelowi politycy amerykańskiego Kongresu. Podobnie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie – państwo, z którym Izraelowi niedawno udało się znormalizować stosunki, co było wielkim dyplomatycznym sukcesem Netanjahu. Jednak i tę relację sojusz z radykałami może podważyć.

Kto ocali świecki Izrael?

Lęk przed rządami z udziałem skrajnej, religijnej prawicy może też pomóc przeciwnikom Netanjahu. Choć 60 proc. izraelskiego społeczeństwa deklaruje prawicowe poglądy, to jednocześnie aż 44 proc. obywateli określa siebie jako świeckich, a dalsze 21 proc. jako osoby o tradycyjnych, ale niespecjalnie religijnych poglądach.

Liderzy partii skonfliktowanych z Netanjahu, na czele z Lapidem, który jako lider drugiej w sondażach partii, jest obok przywódcy Likudu głównym kandydatem na premiera, liczą na to, że ta grupa pójdzie masowo do wyborów – motywowana lękiem przed rządami religijnej prawicy. Ta bowiem domaga się dla siebie coraz większego wpływu na państwo.

Marzy się jej, by prawo religijne coraz bardziej zlewało się ze stanowionym, państwo narzucające obywatelom tradycjonalistyczny styl życia, publiczne instytucje posegregowane płciowo – z osobnymi przestrzeniami dla mężczyzn i kobiet. Państwo, w którym pełnią praw obywatelskich cieszą się wyłącznie Żydzi.

Jednocześnie koalicja skupiona wokół Lapida najpewniej będzie potrzebowała poparcia partii arabskich, by przekroczyć próg 61 mandatów w Knesecie. Te mają z kolei problem z niską frekwencją arabskich obywateli Izraela. Czują się oni coraz bardziej zniechęceni do parlamentarnej polityki, mają poczucie, że nawet udział ich partii w rządach zmienił niewiele, jeśli chodzi o sytuację arabskiej ludności, a zwłaszcza politykę wobec Palestyny.

Szachy 5D

Podstawowe pytanie, na jakie będziemy czekać dziś wieczórem, brzmi: czy Likud i jego sojusznicy zdobędą więcej niż 60 mandatów. Sondaże pokazywały, że najpewniej zabraknie im do tego jednego lub dwóch mandatów. Jaki nie będzie wynik, czekają nas polityczne szachy 5D.

Netanjahu wcale nie musi utworzyć rządu ze skrajną prawicą. Próbować może zachęcić swoich dawnych sojuszników, by wrócili do rządów pod jego kierownictwem, przekonując ich argumentem: "mamy swoje problemy, ale nie chcecie chyba, bym musiał rządzić z tymi wariatami?". Możliwe też, że wejdzie w sojuszu z radykałami, by przy ich pomocy utrącić, toczącą się przeciw niemu, sprawę karną, a następnie wyrzuci ich z rządu.

Nawet jeśli blok niechętny Netanjahu zdobędzie więcej niż 60 mandatów, to nie jest oczywiste, że porozumie się w sprawie wspólnych rządów. Ambicje objęcia urzędu premiera ma też Beni Ganc, lider centrowej koalicji Jedność Narodowa, który chciałby zbudować rząd z poparciem części bardziej politycznie umiarkowanych partii religijnych, co pozwoliłoby zablokować powrót Netanjahu, a jednocześnie uniknąć kłopotliwego sojuszu z ugrupowaniami arabskimi. Scenariusz, gdy nikt nie zdobywa większość i konieczne są kolejne wybory też nie jest wykluczony.

Niezależnie kto wygra, będzie musiał się zmierzyć z szeregiem wyzwań wewnętrznych i międzynarodowym.

Jeśli chodzi o szczególnie ważną – z punktu widzenia naszego regionu – politykę Izraela wobec Ukrainy, to zmiana władzy raczej nie doprowadzi do rewolucji. Izrael był bardzo ostrożny we wsparciu Ukrainy w wojnie obronnej przeciw Rosji, odmawiał wysłania Kijowowi broni ofensywnej. Wszystko dlatego, że po interwencji w Syrii w 2015 roku Rosja stała się, jak uważa izraelski establishment, "faktycznym sąsiadem Izraela", którego lepiej niepotrzebnie nie drażnić. Polityka wobec Kijowa była jedną z nielicznych, za którą Netanjahu chwalił rząd.

Izrael zaczyna dostrzegać, że ta polityka wyrządza wizerunkowe szkody. Możliwa jest więc korekta, nastawiona głównie na poprawienie wizerunku – w ostatnich wywiadach na jej możliwość wskazywał także Netanjahu. Nic jednak nie zapowiada, by po wyborach Kijów dostał od Izraela wsparcie na miarę możliwości tego państwa.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także