Paweł Reszka udawał ratownika, by pokazać, jak umierają Polacy. Przejmujące świadectwo
Molestowanie pacjentek, okradanie chorych i znęcanie się nad nimi. Może to nie codzienność, ale też się zdarza - dziennikarz Paweł Reszka przez kilka miesięcy jeździł karetką jako ratownik medyczny. W książce "Mali bogowie 2. Jak umierają Polacy" ujawnia obraz pracy pogotowia.
Wiele śmierci pan widział?
To nieodłączna część tej dziedziny medycyny. Pamiętam śmierć na dyżurze na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. To była starsza pani. Uderzyło mnie, że umieranie jest tak odczłowieczone. Wiele osób próbuje uratować chorego. Gwałtownie zdzierają z niej ubranie, wbijają igły w ciało, wkładają kawał rury w gardło, by mogła oddychać. Nagle się okazuje, że ktoś, kto jest babcią, mamą, ładnie się ubiera, czyta książki, przeżywa namiętności nagle jest kawałkiem mięsa, które obnażone leży na wielkiej sali. A zwykłe życie toczy się gdzieś obok.
Ratownicy po latach pracy są już uodpornieni na śmierć?
Udają, że z czasem obojętnieją, ale ja w to nie wierzę. Ratownicy w mózgu mają wyrytą mapę: przy tej ulicy zginął chłopak, nie udało się go uratować, tam mieszka pani, którą bije mąż, a obok chory na raka. Cały czas tym żyją. Pozują na gruboskórnych, ale niektóre historie siedzą w nich naprawdę głęboko. No bo jak zapomnieć o dziecku, które zginęło w wypadku, a później w karetce znaleźli jego bucik? Moim zdaniem ludzie, których nie udało im się uratować, ciągle z nimi są.
W panu te dyżury też nadal siedzą?
Niektóre tak. Na pewno uratowanie człowieka jest niesamowitym przeżyciem. Ale czasami to nie jest jednoznaczne i oczywiste. Opowiem sytuację: nieprzytomny mężczyzna, zawał. Zespół staje na głowie, żeby go uratować. To ciężka, fizyczna praca. Okazuje się, że jest sukces. Człowiek będzie żył. Szef zespołu z dumą informuje małżonkę pacjenta. A ona: - Jak to żyje? Kto was o to prosił? Myślę sobie: - „Co za wstrętna baba? Co za potwór?” Ale potem zaczynamy rozumieć kontekst. Nasz pacjent to miejscowy bandzior, od lat niemiłosiernie tłukł żonę. Kiedy zasłabł ona myślała, że nadszedł dzień, w którym kończy się piekło.
Sprawcy przemocy domowej jakoś się tłumaczą?
Jest przypadek: pobita kobieta. „Uderzył pan żonę”, „Tak”, „Panie, dlaczego pan to zrobił?”. Facet patrzy, jak na wariatów, jakby nie dotarło do niego pytanie: „Jak to? Bo to moja żona”. I co robić z takim delikwentem? Opatrzyć i odjechać? Czasem ratownicy muszą być tymi ostatnimi sprawiedliwymi.
Biją sprawców przemocy domowej?
Czasem się zdarza, że dzięki ratownikom sprawiedliwość triumfuje.
Pana to nie raziło?
To po raz kolejny nauczyło mnie, żeby nie oceniać, a opisywać rzeczywistość Ratownicy muszą być zdecydowani, czasem brutalni. Poznałem lekarkę, która jeździ z ratownikami. Opowiedziała mi, że gdy jest wzywana do nieprzytomnego pijaka, mocno staje mu butem na palec. Wtedy on zazwyczaj odzyskuje świadomość . To może być szokujące, ale wygląda zupełnie inaczej, gdy okaże się, że ta lekarka waży 50 kg i ma małą córeczkę. A faceci leżący gdzieś na ulicy lubią być agresywni: „Co mnie k… dotykasz? Leżę, słucham płyt!”. I startuje z łapami.
Nie kryje pan, że zdarzają się ratownicy, którzy okradają pacjentów, molestują nieprzytomne dziewczyny. To przerażający obraz ludzi, którzy mają ratować życie i zdrowie.
No tak, ale piszę też, że akurat takie zachowania to zupełny margines, to nie jest jakiś poważny problem. Patologie zdarzają się w każdej grupie zawodowej. Chciałem pokazać prawdziwy, niepudrowany świat. Ratownicy czasami muszą być brutalni, bo rzeczywistość jest brutalna. Jeżeli udzielasz pomocy, a pacjent chce ci wybić zęby, to nie ma czasu na hamletyzowanie. Trzeba się bronić i już.
Pisze pan w książce o rodzinach, które wzywają pogotowie do starszych osób, bo wyjeżdżają na wakacje czy święta i nie chcą ich zabrać.
Takich przypadków jest dużo. Szczególnie w wakacje i w okresie świąt. Był przypadek, że ratownicy pojechali do starszej kobiety, którą rodzina trzymała w komórce, w strasznych warunkach. Ale oczywiście rozwiązanie takich sytuacji nie powinno należeć do pogotowia. Nieuzasadnione wezwania to jeden z problemów medycyny ratunkowej.
Dużo ich jest?
Karetka stała się lekiem ma wszystko: na samotność starszych ludzi, narkomanię, alkoholizm, konflikty rodzinne, przemoc. Jak nie wiadomo, do kogo zadzwonić, to dzwoni się na pogotowie ratunkowe. Ratownicy są bardzo dobrze wyszkoleni w jednym: w ratowaniu ludzkiego życia. A muszą tłumaczyć córce, że tata umiera i w szpitalu już mu nie pomogą. Lepiej jak umrze w domu, trzymając bliskich za rękę. Inaczej jego ostatnim wspomnieniem będzie salowa ze szmatą do podłogi.
To, że ratownicy dostają dwa tysiące złotych za ratowanie ludzkiego życia, przekłada się na ich pracę?
Przekłada się o tyle, że zasuwają z pracy do pracy. Nie mają czasu na odpoczynek. Są przemęczeni. Pracują nawet po 400 godzin miesięcznie, normalny człowiek – niecałe 200. Nie mają czasu, by odpocząć psychicznie. Nie mogą po wyczerpującym dyżurze iść z kumplem na piwo, bo rano znów mają dyżur i muszą być trzeźwi.
Jak więc odreagowują?
Najczęściej są to sporty ekstremalne, czy szybka jazda na motocyklu. Mówią, że nawet psa nie mogą sobie kupić, bo by zdechł z głodu. Ale z drugiej strony, są uzależnieni od pracy. Niektórzy na urlopie wytrzymują kilka dni i wracają na dyżur.
Udzielają pomocy, a sami potrafią poprosić o pomoc, gdy są przemęczeni, wypaleni?
Zostają z tym sami. Nie mają pomocy psychologa. Krótko przed tym, jak zacząłem z nimi jeździć, jeden z ratowników popełnił samobójstwo. Mój kolega z karetki opowiadał, że dostawał od niego SMS-y. Chciał iść na piwo, pogadać. Ale brakowało czasu na spotkanie. Ratownicy znajdują więc swoje sposoby na złapanie oddechu. Moja ekipa z karetki miała swój zwyczaj, gdy udało im się uratować człowieka. Po powrocie do bazy puszczali na cały regulator wyjątkowo wulgarną szantę. Dziwiłem się, bo to wykształceni ludzie, oczytani, fajni. Taka debilna piosenka zupełnie do nich nie pasowała. Ale potem zrozumiałem, że potrzebują czegoś absurdalnego, żeby odreagować, wyzerować licznik, oczyścić się, wykrzyczeć stres.
Gdy pacjent umrze też mają swój rytuał?
Szpital, przed SOR-em duży ruch. Ratownicy, lekarze, karetki. I nagle widzisz, że kilku gości staje z boku, w milczeniu, ze spuszczonymi głowami. Wszyscy wiedzą o co chodzi.
Ministrami zdrowia są zazwyczaj lekarze. Doskonale wiedzą, jak wyglądają pensje i praca ratowników. Dlaczego nie uzdrowią medycyny ratunkowej?
Cały czas brakuje pieniędzy, a politycy są tchórzami. Nie potrafią powiedzieć ludziom, żeby zaczęli - choćby symbolicznie - płacić za leczenie. Reforma systemu ochrony zdrowia wymaga dużego wsparcia finansowego.
Ciężko przekonać do tego ludzi, skoro czytają w gazetach, że w Polsce jest więcej limuzyn dla polityków niż karetek pogotowia.
Politycy powinni zrozumieć, że nawet kosztem spadku w sondażach trzeba zreformować ochronę zdrowia. Ale brakuje im odwagi.
Mógłby pan zostać ratownikiem medycznym?
Myślałem niedawno co bym robił gdybym mógł zacząć wszystko od nowa. Ratownik albo lekarz medycyny ratunkowej to była jedna z opcji. Trudno nawet opisać uczucie, kiedy wiesz, że właśnie udało się uratować człowieka.
Mały bóg?
Gdy schodziliśmy z dyżuru, w czasie którego udało się kogoś uratować, myślałem sobie: kto jeszcze w tym mieście zrobił taką rzecz. Tylu ludzi tu mieszka, a to właśnie ja przyczyniłem się do tego, że facet przeżył.
Zobacz także: Poraził ich prąd i zeszli z Giewontu o własnych siłach. Głupota czy odwaga?
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl