Paul Manafort - lobbysta na usługach krwawych reżimów. Kim jest prawa ręka Trumpa?
• Postać Paula Manaforta, szefa kampanii wyborczej Donalda Trumpa, budzi emocje w USA
• Manafort był lobbystą krwawych dyktatorów w Afryce i Azji oraz wspólnikiem prokremlowskich oligarchów
• Największą karierę zrobił jako zaufany współpracownik Wiktora Janukowycza
• Jest też główną postacią wśród prorosyjskich doradców Trumpa
W 2005 roku Wiktor Janukowycz i jego Partia Regionów wydawała się być w głębokich tarapatach. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej zostali przyłapani na wyborczych fałszerstwach i zmuszeni za sprawą "pomarańczowej rewolucji" do powtórki wyborów i zrzeczenia się władzy. Jak pisał ambasador USA w Kijowie w poufnej depeszy do Waszyngtonu (opublikowanej później przez portal Wikileaks), partia Janukowycza odczuwała dramatyczną potrzebę całkowitej zmiany swojego wizerunku, tak, by zamiast kojarzyć się ze "schroniskiem dla gangsterów", stać się "prawowitą partię polityczną". Wtedy to - z pomocą "głębokich kieszeni" oligarchy Rinata Achmetowa - na pomoc prorosyjskiej partii przyszedł Paul Manafort, doświadczony amerykański specjalista od kampanii politycznych, a dziś prawa ręka republikańskiego kandydata na prezydenta USA, Donalda Trumpa.
Manafort miał przed sobą trudne zadanie: przekształcić wizerunek prymitywnego, otoczonego gangsterami polityka z kryminalną przeszłością na tyle, by zagłosowali na niego wyborcy spoza żelaznego elektoratu. Udało się. Specjalnie dla Wiktora Janukowycza opracował nowoczesną i nowatorską, jak na ukraińskie warunki, kampanię z użyciem sondaży i grup fokusowych, co pomogło ocieplić wizerunek oligarchy.
- Z jednej strony zaproszony amerykański specjalista potrafił zachować poparcie dużej części byłych wyborców Janukowycza - przez bardzo proste przekazy rewanżu po Rewolucji. Z drugiej strony, zmiana retoryki i wyglądu Janukowycza na bardziej cywilizowane pomogła przyciągnąć głosy neutralnych wyborców, rozczarowanych konfliktami w obozie pomarańczowym - mówi WP Jewhen Worobiow, ukraiński politolog.
Dla Manaforta nie była to pierwszyzna. Jego błyskotliwa kariera rozpoczęła się w Waszyngtonie, gdzie działał jako lobbysta i specjalista od kampanii wyborczych (brał udział m.in. w kampanii Ronalda Reagana i kilku innych republikanów). Nieco później, wraz z partnerami z firmy lobbingowej - Charliem Blackiem i Rogerem Stonem (on również pracuje dziś dla Trumpa), Manafort wyruszył w świat, oferując swoje usługi rozmaitym dyktatorom potrzebującym lepszego PR i lepszych kontaktów z waszyngtońskimi elitami.
Na brak chętnych klientów nie mógł narzekać. Wraz ze swoimi partnerami podejmował się pracy nawet dla najbardziej niesławnych kleptokratów, krwawych watażków i megalomańskich despotów. Jego (suto opłacana) praca zwykle przynosiła rezultaty. Liderowi angolskich rebeliantów z UNITA, Jonasowi Savimbi, Manafort pomógł w przekształceniu wizerunku z maoistowskiego watażki na szlachetnego wojownika walczącego o wolność, co zapewniło mu poparcie Waszyngtonu. Swoje usługi przedsiębiorczy Amerykanie oferowali też zairskiemu prezydentowi Mobutu Sese Seko, jednemu z najkrwawszych i najbardziej skorumpowanych dyktatorów Afryki, kiedy potrzebował "ocieplenia wizerunku" przed wizytą w Waszyngtonie. Wśród innych słynnych klientów Manaforta znaleźli się też m.in. prezydent Filipin Ferdinand Marcos (szacuje się, że w ciągu 20 lat rządów wyprowadził z kraju 10 miliardów dolarów) czy wojskowy dyktator Somalii Mohammad Siad Barre. Nic dziwnego, że Manafort i spółka zyskali sobie przydomek "lobby katów" i - przynajmniej według
jednego z magazynów - pierwszą pozycję na liście kancelarii mających najwięcej krwi na rękach.
Do 2005 roku, kiedy Manafort trafił na Ukrainę, były to niemal wyłącznie kontrakty krótkoterminowe. Dopiero Janukowycz stał się pierwszym stałym klientem lobbysty. Po tym, jak strategia wyborcza obmyślona przez Manaforta przyniosła zamierzony efekt, a Janukowycz został prezydentem, na stałe zagościł w gronie ludzi z najbliższego otoczenia władzy.
- W czasach Janukowycza Paul Manafort był bardzo znaną postacią, jak to się mówi na Ukrainie, "w ważkich kręgach" - mówi Worobiow. - Po wyborach Manafort zachował swoje wpływy, głównie te wynikające ze znajomości z Serhijem Liowoczkinem, kierownikiem administracji prezydenckiej Janukowycza i przedstawicielem grupy oligarchy Dmytrem Firtaszem - wyjaśnia.
Jak pokazują dyplomatyczne depesze opublikowane przez Wikileaks, Manafort był częstym gościem amerykańskiej ambasady w Kijowie, gdzie starał się, by Waszyngton spoglądał łaskawym okiem na Janukowycza i jego postulaty. Często jednak interesy obu stron się rozmijały. Lobbysta nie miał wątpliwości, komu jest winny lojalność. Gdy ambasada prosiła Manaforta, by wpłynął na Janukowycza i ukrócił jego antynatowskie i prorosyjskie tyrady, ten twardo odmówił. Tłumaczył, że taka retoryka, uwypuklająca podziały w kraju, przynosi po prostu zbyt duże zyski w sondażach. Jak się okazało, było to zresztą częścią obmyślonej przez niego strategii. Jego przywiązanie do środowiska Janukowycza (dla którego pracował 7 lat) było na tyle silne, że nie odciął się od związków z nim nawet, gdy nastąpił gwałtowny koniec jego rządów. Jak ujawnił "New York Times", Manafort był jednym z architektów wskrzeszenia tego, co pozostało po Partii Regionów i jej rebrandingu na Blok Opozycyjny - dziś lidera ukraińskich sondaży.
Jego praca na Ukrainie nie ograniczała się do doradzania samemu Janukowyczowi. Prowadził jednocześnie liczne interesy z prorosyjskimi oligarchami, stanowiącymi bazę władzy ukraińskiego prezydenta. Oprócz Rinata Achmetowa, który sprowadził go na Ukrainę, Amerykanin blisko współpracował z Dmytro Firtaszem (który zbił fortunę na handlu z Gazpromem). Miał nawet pomagać mu wyprowadzać majątek z Ukrainy. Gorzej ułożyła się jego współpraca z innym przyjaznym Kremlowi magnatem, Rosjaninem ukraińskiego pochodzenia, Olegiem Deripaską. Deripaska, powiązany zarówno z kręgiem Putina, jak i światem przestępczym, w 2008 roku zainwestował w utworzony przez Manaforta fundusz inwestycyjny, oczekując szybkiego i pewnego zysku. Nic takiego jednak się nie zdarzyło. A kiedy Deripaska upomniał się o swoje pieniądze i założył przeciw Amerykaninowi sprawę w sądzie, ten nagle... zniknął. "Wygląda na to, że Paul Manafort i Rick Gates [wspólnik Manaforta, również pracuje dziś dla Trumpa - WP] po prostu zniknęli" - napisano w dokumencie
sądowym z 2014 roku.
Lobbysta powrócił dopiero w kwietniu tego roku, kiedy wynajął go republikański kandydat na prezydenta. Pojawienie się Manaforta uruchomiło falę spekulacji o związkach Trumpa z reżimem Władimira Putina. Ucięciu tych spekulacji nie pomógł fakt, że wśród doradców Trumpa znalazły się też inne związane z Rosją osoby, jak Carter Page - bankier, który dorobił się na interesach z Gazpromem (był nawet przez spółkę zatrudniony jako konsultant) czy Frank Mermoud, mający kontakty z oligarchami na Ukrainie. Oliwy do ognia dodał fakt, że podczas wyborczej konwencji republikanów, ludzie Trumpa naciskali, by zmienić punkt partyjnego programu postulujący wysłanie uzbrojenia dla Ukrainy. Robili to skutecznie, bo zapis o pomocy wojskowej zniknął, a zamiast niego pojawił się bardzo ogólny postulat o wspieraniu ukraińskiego rządu. Pod ich wpływem sam także Trump, choć nigdy nie przejawiał wielkiego sceptycyzmu wobec działań Rosji, zmienił swoje poglądy. Jeszcze w 2014 roku, tuż po aneksji Krymu miliarder opowiadał się za
sankcjami. Teraz mówi, że "zastanowi się" nad uznaniem półwyspu za terytorium Rosji.
- Nie wiemy, jak Manafort się znalazł w otoczeniu Trumpa, choć osobiście nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, że ktoś go tam "zamontował" - mówi WP Michał Baranowski, dyrektor warszawskiego oddziału German Marshall Fund, amerykańskiego think tanku. - Ale jego praca dla Janukowycza pokazuje, że z pewnością otarł się o służby rosyjskie, bo po prostu nie mogło być inaczej. Ale przede wszystkim pokazuje to, jakimi zasadami - a raczej ich brakiem - kieruje się ten człowiek - dodaje.
Doświadczenie lobbysty i jego zasady wpisują się się w światopogląd wyznawany przez Trumpa, który - choć potrafi skrytykować nawet weteranów wojennych, jak John McCain - nie szczędzi ciepłych słów dla dyktatorów, takich jak Saddam Husajn czy nawet Kim Dzong Il, a szczególną sympatią darzy Władimira Putina. Być może właśnie to sprawiło, że kariera Manaforta w wyborczej maszynie Trumpa potoczyła się błyskawicznie. Mimo że początkowo dołączył on do kampanii jako jeden z kilku doradców, niewiele ponad miesiąc później stał się jej prezesem, głównym strategiem i prawą ręką Trumpa, zastępując na tym stanowisku wiernego współpracownika miliardera, Coreya Lewandowskiego.
Choć lobbysta ma na swoim koncie sukcesy w szlifowaniu wizerunków jednych z najbardziej znienawidzonych ludzi na świecie, to prowadzenie kampanii Trumpa może być największym wyzwaniem w jego karierze. Według doniesień amerykańskiej prasy, miliarder stawia opór zabiegom, by prezentować się bardziej "prezydencko" i przynajmniej trochę utemperować swoje kontrowersyjne wypowiedzi. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia Trump obraził rodzinę poległego w Iraku muzułmańskiego żołnierza amerykańskiej armii, wyprosił z wyborczego wiecu kobietę z płaczącym dzieckiem i "zagwarantował", że Putin nie wejdzie na Ukrainę - najwyraźniej nie będąc świadomym, że rosyjscy żołnierze już tam są.
Atmosferę w sztabie Trumpa podsumował dziennikarz CNBC John Harwood. "Manafort przestał starać się zmienić Trumpa. Robi absolutne minimum. Sztabowcy w samobójczych nastrojach" - napisał na Twitterze.