Parady rosyjskich wojsk Putina o niczym nie świadczą? Ekspert wspomina wpadkę
Władimir Putin wojnę w Ukrainie nazywa operacją specjalną, czyli szybką akcją wymagającą więcej straszenia niż walki. Tak było już w Czeczenii czy Gruzji. W Ukrainie spotkał się z bardzo dużym oporem. - Możliwe, że Putin padł tu ofiarą nie tyle własnej miłości do operacji specjalnych, ale postrzegania świata przez pryzmat czekisty - ocenił dr Michał Piekarski z Uniwersytety Wrocławskiego. - Jest przekonany, że społeczeństwo nie ma własnej podmiotowości, że ludzie wychodzą na ulice nie dlatego, że są czymś wzburzeni, ale dlatego, że ktoś ich przekupił. Być może Rosjanie liczyli, że te pierwsze 24-72 godziny doprowadzą do obalenia ukraińskich władz, rozbicia armii. Gdyby Putin był takim fanem operacji specjalnych, to wiedziałby, że wymagają drobiazgowego przygotowania. Operacja specjalna w takim rozumieniu jak prowadzą to Amerykanie, to to nie jest. Rosja jest państwem niedemokratycznym, w którym wydatki nie podlegają żadnej kontroli. W przypadku armii zachodnich mamy aparat nadzoru, są izby kontroli, komisje parlamentarne, które mogą pytać. Są dziennikarze, którzy mogą zadawać i zadają trudne pytania. Na tym polega kontrola demokratyczna nad siłami zbrojnymi - stwierdził ekspert. Mateusz Ratajczak dopytywał o rosyjskie parady wojskowe, na których Putin prezentował swoją armię jako największą i najmocniejszą na świecie. - Dużo łatwiej przeprowadzić paradę, która polega na tym, by ludzi i sprzęt ustawić w określonym szyku i on przejechał, a i tak zdarzają się wpadki. Najnowszy rosyjski czołg w fazie prototypu na jednej z takich parad się zepsuł. Parady to coś, co Rosjanie robią wizerunkowo fantastycznie od lat, ale armia defiladowa i armia skutecznie walcząca na polu walki, to dwie różne rzeczy - dodał dr Piekarski.