Państwo Islamskie szykuje się do powrotu. Planuje skupić się na Europie
Po ponad roku milczenia, Abu Bakr al-Bagdadi znów przemówił do sympatyków Państwa Islamskiego. Zbrodnicza grupa zdołała się pozbierać po militarnej klęsce i postawiła na zmianę strategii wedle zasady: zamach w Europie jest warty tysiąca zamachów na Bliskim Wschodzie
W ciągu roku od swojego ostatniego publicznego komunikatu, al-Bagdadi wielokrotnie był ogłaszany martwym przez rosyjskie, irańskie, amerykańskie czy kurdyjskie media. Jak się okazuje, wieści o jego śmierci były mocno przesadzone. W muzułmańskie święto ofiarowania przywódca Daesz opublikował 55-minutowe nagranie, w którym wyznaczył nową strategię dla grupy, która w ostatnim roku straciła kontrolę nad niemal całym posiadanym wcześniej terytorium w Iraku i Syrii.
Nagranie jest niedawne, o czym świadczy odwoływanie się Bagdadiego do wydarzeń sprzed kilku tygodni, takich jak amerykańskie sankcje przeciwko Turcji. Eksperci widzą w nim znak, że organizacja zdołała się przegrupować po serii klęsk poniesionych na polu walki, w rezultacie których została wypędzona ze wszystkich większych miast w Iraku i Syrii.
Reaktywacja
- Jak się wydaje, ISIS w uporządkowany sposób przeszło transformację od kalifatu do walki partyzanckiej - ocenia Hassan Hassan, syryjski dziennikarz i znawca Państwa Islamskiego w analizie dla tygodnika "The Atlantic"
Diagnozę tę podziela coraz więcej ekspertów. Jeszcze w lipcu Pentagon szacował, że w Iraku i Syrii wciąż jest około 20-30 tys. bojowników ISIS. To niewiele mniej, niż w szczycie swojej potęgi (ok. 33 tys.) w 2016 roku. Oczywiście, liczby nie oznaczają, że grupa jest w stanie siać takie zniszczenie i chaos jak wówczas. Ich członkowie są rozproszeni, grupa nie ma dostępu do pól naftowych i nie kontroluje dużych połaci ziemi, wobec czego nie dysponuje takimi środkami, jak wcześniej. Ale wciąż jest niebezpieczna.
- ISIS prawdopodobnie wciąż posiada większe zdolności w Iraku niż al-Kaida w szczycie swoich możliwości w 2006-2007 roku - stwierdził rzecznik Pentagonu Sean Robertson.
Przykłady widać było przez całe lato. Grupa coraz częściej daje o sobie znać poprzez punktowe, pojedyncze ataki. W Suwejdzie, syryjskiej prowincji zamieszkałej przez Druzów, grupa zabiła ponad 250 osób i porwała ponad 30 w jednej serii krwawych ataków. W Iraku, Daesz wrócił do strategii z początków swojego istnienia, czyli zamachów na funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa. Jak mówi Hassan, w prowincjach, które znajdowały się pod kontrolą Daesz - Dijala, Salah ad-Din i Kirkuk - znów pojawiają się doniesienia o większej aktywności grupy.
Iskra w Iraku, bomba na Zachodzie
Ale w swojej przemowie Abu Bakr al-Bagdadi zasygnalizował, że chce wrócić do korzeni grupy, znów starając się wzniecić iskrę buntu w Iraku, destabilizując cały kraj i wypędzając stamtąd amerykańskie wojska. Ale samozwańczy kalif zwrócił też uwagę na potrzebę zamachów na Zachodzie. W jednym z fragmentów zachęca członków grupy do przeprowadzania samotnych zamachów, z użyciem bomb, samochodów, karabinów i noży. Jak zauważa Hassan, jest to pierwszy raz, kiedy szef Daesz dał bezpośrednio wezwał do przeprowadzania takich zamachów.
- Jeśli teraz słyszymy je z ust samego "kalifa", prawdopodobnie będą one miały większą wagę. Bagdadi podał nawet, jaką konkretnie mają wagę: jeden atak na Zachodzie jest równy tysiąciu na Bliskim Wschodzie - podkreśla Hassan. Dodaje, że podobną zasadę wyznawali irlandzcy terroryści z IRA, którzy mówili, że jeden zamach w Wielkiej Brytanii znaczy tyle, co sto w Irlandii Północnej. - ISIS, podobnie jak irlandzcy nacjonaliści, wie że takie ataki generują więcej rozgłosu i powodują większą reakcję niż zamordowanie 200 Druzów w Syrii czy zamach bombowy w centrum Bagdadu - dodał.
Zobacz także: Adam Bielan: Jarosław Kaczyński przedłużył urlop, bo zmarła jego przyjaciółka
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl