Panika w Korei Południowej. Myśleli, że to atak z Północy
Fatalnie zakończyła się odpowiedź Korei Południowej na wtorkowe straszenie świata przez reżim Kim Dzong Una. Jedna z wystrzelonych przez Seul rakiet rozbiła się. Mieszkańcy części Korei Południowej myśleli, że to atak reżimu z Północy. Wszystko zaczęło się od wystrzelenia rakiety balistycznej przez Koreę Północną w kierunku Japonii. Pocisk wpadł do Oceanu Spokojnego niecałe 3,2 tys. km od wschodnich wybrzeży Japonii. Na odpowiedź Seulu nie trzeba było długo czekać. W nocy z wtorku na środę wojska Korei Płd. i USA wystrzeliły cztery rakiety balistyczne Hyumoo-2 w kierunku Północy. To miał być pokaz siły i odpowiedź na niepokojące działania reżimu w Pjongjangu. W trakcie ćwiczeń doszło jednak go niebezpiecznego incydentu. Jeden z pocisków uległ awarii i spadł w pobliżu południowokoreańskiego miasta Gangneung. Przerażeni mieszkańcy byli przekonani, że są atakowani przez Koreę Północną. Myśleli, że zaczęła się wojna. Nikomu jednak nic się nie stało. Wszystko przez to, że broń nie eksplodowała. Po wielkim huku wzniecił się pożar na terenie miejscowej bazy wojskowej. Seul wyjaśnił całą sytuację i przeprosił okolicznych cywilów za wywołanie paniki. Napięcie między Koreą Północną i Południową wzrasta z dnia na dzień. Ostatni wystrzał Pjongjangu był dość niebezpieczny, ponieważ rakieta średniego zasięgu przeleciała rekordowy dystans 4,6 tys. km. To stanowi największą prowokację Kim Dzong Una na przestrzeni ostatnich lat. W odpowiedzi na działania koreańskiego dyktatora, Stany Zjednoczone zadecydowały, że do wybrzeży Japonii powróci potężny niszczyciel USS Ronald Reagan. Lotniskowiec z nowoczesną bronią na pokładzie brał udział we wspólnych manewrach wojskowych z siłami Korei Południowej, które zakończyły się w ubiegłym tygodniu.