Pajęczyna Wildsteina

Gdy trwał spór o stanowisko szefa regionalnej Trójki, dymisja Bronisława Wildsteina wisiała już na włosku. Gdyby ją złożył, rada nadzorcza by ją przyjęła. Ale do gry włączył się Jarosław Kaczyński.

03.07.2006 | aktual.: 03.07.2006 12:04

Poparł Wildsteina, powstrzymał Leppera. Dlaczego? Czy tylko dlatego, by bronić człowieka, którego sam namaścił na prezesa TVP? Zaważyło coś innego – otóż Kaczyńskiego do działania przymusiły apele obrońców Wildsteina.

Prawicowi publicyści, wcześniej przychylni PiS, zaczęli jak jeden mąż bronić prezesa TVP. I to w sposób niemal ultymatywny. „Odejście Wildsteina z TVP będzie dla PiS znacznie głębszą klęską propagandową, niż wyobrażają sobie jej stratedzy”, to opinia Piotra Semki. „Los Bronisława Wildsteina jest więc w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Ta decyzja może też zdecydować o losie samego Kaczyńskiego”, to z kolei słowa Bogdana Rymanowskiego z TVN. „Kaczyński zawsze uważał, że formuła »niezależnych« mediów publicznych to fikcja służąca raczej racjom jego przeciwników, a złe doświadczenia z dziennikarzami uczyniły go nieufnym i mało elastycznym, nawet wobec tych ludzi mediów, którzy nie są mu wrodzy”, lamentował Piotr Zaremba w komentarzu „W TVP kosztem Wildsteina wraca stare”.

I w „Dzienniku”, i w „Newsweeku” pojawiły się artykuły o kłopotach Wildsteina w TVP, o „złych” ludziach, którzy go otaczają – Małgorzacie Raczyńskiej, nowej szefowej Programu 1, i Sławomirze Siwku, członkowi zarządu, z którym Wildstein wszedł w konflikt w sprawie obsady Trójki. „Z opowieści pracowników telewizji wyłania się obraz gracza zajętego kolekcjonowaniem władzy – pisze »Newsweek« o Siwku. – Kiedy przyszedł na Woronicza, spytał zaraz, czy na przydzieloną mu kartę może kupować garnitury”.

Podobnych salw było więcej. O dość prymitywnej argumentacji, co w „Gazecie Wyborczej” wytknął Paweł Wroński, a sprowadzającej się do prostej tezy – jeśli w telewizji rządzą nasi, to jest wspaniale i niezależnie, a jeżeli jacyś inni, to skandal i zawłaszczanie. Ale to wystarczyło, by Kaczyński poczuł (co charakterystyczne, apele w obronie prezesa TVP kierowane były nie do rady nadzorczej, ale właśnie do niego), że odpuszczając Wildsteina, może stracić sympatię prawicowych publicystów. I szybko ocenił, że nie warto. Tak oto na politycznej scenie pokazała się wpływowa grupa, z którą liderzy PiS muszą się liczyć. Nie jest to grupa nowa – znamy ją od dawna. Ale w ostatnim czasie okrzepła, nastąpiły w niej przetasowania. No i przede wszystkim dostała do rąk potężne narzędzia – media wydawane przez niemiecki koncern Axel Springer. Znów do gry wrócili pampersi.

Mocny debiut

Pampersi, czyli środowisko młodych konserwatystów, pojawili się na polskiej scenie w pierwszej połowie lat 90. Najpierw funkcjonowali w małych, niszowych pismach typu „Młoda Polska”, „Tygodnik Literacki”, „bruLion”, „Fronda”, potem wypłynęli na szersze wody – za sprawą Tomasza Wołka, który został redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”, i Wiesława Walendziaka, który w roku 1994 został prezesem TVP.

W TVP dyrektorem Programu 1 został wówczas Maciej Pawlicki. – Działania w sferze kultury były dla nas ważniejsze od polityki, chodziło o wygranie bitwy o świadomość, którą podjęliśmy ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” – opowiadał o tamtych latach dziennikarzowi „Rzeczpospolitej”. Oto clou tamtych czasów. Wrogiem jest „Gazeta Wyborcza” i ogólnie rzecz biorąc środowisko liberalnych dziennikarzy, publicystów. I temu wrogowi trzeba wypowiedzieć wojnę, więc uczestniczą w niej generałowie, oficerowie i żołnierze. Pawlicki do Jedynki przyprowadził Waldemara Gaspera, Andrzeja Horubałę, Cezarego Michalskiego. A także Jana Pospieszalskiego i Wojciecha Cejrowskiego. Stworzył też codzienny program publicystyczny „Puls Dnia”, do którego przyszli Piotr Semka, Marek Budzisz, Jacek Łęski, Bogdan Rymanowski i Kuba Sufin. Z kolei Tomasz Wołek zgromadził wokół siebie dziennikarzy „piszących”. Publicystami „Życia Warszawy”, a potem „Życia”, byli Piotr Skwieciński, Piotr Zaremba, Igor Zalewski, Robert Krasowski, Jan Wróbel i
Igor Janke. Tam też zaczął pracę, po przejściu z Krakowa, Bronisław Wildstein.

Ta ekipa bardzo szybko zbudowała swoisty oscylator medialny. Rano jakąś informację podawało „Życie”, o 19.30 podejmowały ją „Wiadomości” (mikrofonem Marzeny Paczuskiej), a wieczorem dobijał „Puls Dnia”. nDrugi początek

Pierwszy okres pampersów zakończył się katastrofą. Wiesław Walendziak odszedł z telewizji. Tomasz Wołek z kolei stracił „Życie Warszawy” (wcześniej tracąc czytelników). Potem spróbował sił, tworząc „Życie”. Marcin Dominik Zdort, opisując w „Rzeczpospolitej” losy środowiska, spuentował ten okres takim zdaniem: „Moment, gdy Wiesław Walendziak został zmuszony do odejścia z TVP, nie był końcem środowiska, ale jego drugim początkiem”.

Tym drugim początkiem było wejście w politykę i w biznes. „Rynek ekonomiczny w Polsce jest zdominowany przez politykę. Mieliśmy więc świadomość, że kulturowe instytucje nie mogą istnieć bez politycznego umocowania. Aby biznesmeni chcieli inwestować w nasze inicjatywy, musieli mieć pewność, że władza nie będzie ich wrogiem”, takimi eufemizmami pokrywano nowe działania pampersów.

A były one imponujące. Wiesław Walendziak został szefem kancelarii premiera Buzka. Rzecznikiem premiera był najpierw Tomasz Tywonek, a potem Jarosław Sellin, przyjaciel Walendziaka jeszcze z Gdańska, a potem współpracownik w telewizji Polsat. Doradcą premiera został Waldemar Gasper, a Jan Wróbel, jak później podawał tygodnik „Newsweek”, pisał mu najlepsze przemówienia.

Siła tej grupy była potężna. Gdy w zwarcie z Walendziakiem wszedł szef MSWiA, Janusz Tomaszewski, szybko stał się obiektem prasowych ataków. Najpierw zarzucono mu, że lobbował w interesie „króla żelatyny”, Kazimierza Grabka. Potem poległ oskarżony o współpracę z SB.

W tym samym czasie Walendziak pisał o „kapitalizmie politycznym”, patologii polegającej na posługiwaniu się gospodarką przez polityków. A jednocześnie pampersi budowali sieć Radia Plus i Telewizję Familijną. Dokładnie tymi samymi metodami, o których z takim obrzydzeniem pisali. Pieniądze na Familijną (razem ok. 200 mln zł) dały spółki skarbu państwa – KGHM, PZU Życie, PKN Orlen, oraz Prokom Ryszarda Krauzego, beneficjenta kontraktów z państwem.

Pęknięcie

To rozdarcie – między słowami a czynami – zaczęło dzielić zwartą do tej pory grupę. „Dla części tego środowiska »od zawsze« klepiącego biedę ten sukces miał również konkretny wymiar finansowy – pisze Zdort. – Ale wtedy ci, którzy ledwo wiązali koniec z końcem, zaczęli z zawiścią patrzeć na tych, którym się udało. Ci, którzy nie mieli już kłopotów z pieniędzmi, powoli przestawali rozumieć swoich dawnych przyjaciół”. Jeszcze gorzej było, gdy Familijna (czyli TV Puls), ewidentnie źle zarządzana, z gigantycznymi pensjami szefów, zaczęła ciąć koszty. „Mieliśmy tworzyć prawicowe media w oparciu o uczciwe reguły gry, w oparciu o zasady, które głosimy – cytuje w „Gazecie Wyborczej” Mikołaj Lizut jednego z pampersów. – Tymczasem powstanie naszego radia [Plus – przyp. RW], jak i TV Puls, było patologiczne. Gasper przekonywał, że biznes w Polsce jest tak związany z polityką, że bez politycznego wsparcia nic się nie da. Efekt jest taki, że TV Puls zlikwidowała program informacyjny »Wydarzenia« i grupowo zwalnia ludzi, a
radio wciąż nie może oczyścić bagna finansowego, w którym pozostawił je Waldek i koledzy. Gdy ludzie, którzy mu zaufali, zostają bez pracy, Gasper w »Domu i Wnętrzu« pokazuje, jak ma fajnie i bogato w swojej willi”.

Pękło też „Życie” Tomasza Wołka. Najpierw z naczelnym skłócił się Piotr Skwieciński (Wołek mówił później, że Skwieciński chciał startować do Sejmu z listy ROP), potem Bronisław Wildstein. Gdy wybuchła wojna Tomaszewskiego z Walendziakiem i gdy Wołek stanął po stronie Tomaszewskiego, z gazety, na znak protestu odeszła kolejna grupa – Zaremba, Mazurek, Zalewski, Krasowski. Przeszli do tygodnika „Nowe Państwo”, związanego wówczas z Porozumieniem Centrum braci Kaczyńskich. Tygodnika, którego długi czas redaktorem naczelnym był Adam Lipiński, wiceprzewodniczący PC, dziś poseł PiS i sekretarz stanu w Kancelarii Premiera.

Środowisko podzieliła nie tylko polityka i pieniądze. Także sprawy osobiste. Rafał Smoczyński przestał wierzyć w Boga, więc rozstał się z „Frondą”. A moralista Cezary Michalski rozwiódł się. Rzecz to dość częsta, ale w środowisku pampersów wzbudziła zgorszenie. Poeta Wojciech Wencel napisał więc do niego list otwarty: „Drogi Czarku (...), teraz, kiedy zdradziłeś swoich najbliższych, okazując się czułym bawidamkiem i wiernym uczniem Rousseau, nic nie będzie już tak jak dawniej. (...) Porzucając rodzinę i wybierając swobodne życie florenckiego kochanka, zdradziłeś nie tylko najbliższych, ale nas wszystkich i w dodatku siebie samego. (...) Publikując swoje teksty w »Życiu« i wytykając lewakom ich duchowe i intelektualne mielizny, cały czas uporczywie tkwiłeś w grzechu (...). Jeśli ktoś pyta, czy można wierzyć w Boga, leżąc w objęciach kochanki i wspominając własną niegodziwość, musi odpowiedzieć sobie »nie«”.

Środowisko pampersów zaczęło się rozpadać. Ostatnią grą, którą próbował przeprowadzić Wiesław Walendziak, były wybory prezydenckie 2000 r. Walendziak stanął wtedy na czele sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego, twarzą studia wyborczego został Jan Pospieszalski, żarliwie zachęcając na głosowania na szefa „Solidarności”. Nic z tego nie wyszło, Krzaklewski przegrał nie tylko z Kwaśniewskim, ale i z Olechowskim, zostawiając po sobie zapach kampanii negatywnej, obliczonej na zbieranie haków na przeciwnika.

Epitafium dla pampersów wydawał się cytowany już tekst Marcina Dominika Zdorta „Pampersi – czas przeszły dokonany”, publikowany w maju 2002 r. w „Rzeczpospolitej”.

„Pampersi, środowisko młodych konserwatystów, przez jednych demonizowane, przez innych wysławiane pod niebiosa, w praktyce przestało istnieć”, pisał Zdort. Ale błyskawicznie odpowiedział mu Robert Krasowski, wówczas zastępca redaktora naczelnego „Życia”: „Wbrew pozorom tekst Zdorta nie jest o pampersach, ale o nim samym. O zawodzie, jakiego doznał biedny szeregowiec prawicowej sprawy, który nie nadążył za intelektualnymi woltami swoich generałów”. Potem odezwali się inni. Pytanie, dlaczego rozpadło się tak zgrane środowisko, nurtowało. „Lansowany przez pampersów wzorzec katolickiego supermena szybko doprowadził swoich wyznawców do apoteozy władzy i pieniądza”, analizował Wojciech Wencel. Inaczej widział to Robert Krasowski: „Środowisko prawicowych dziennikarzy zmieniło się w komitet uczelniany PZPR z czasów Bieruta. Były tu świetlane wizje, wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni, były egzekutywy i samokrytyki, była ścisła hierarchia i kult jednostki. Nic dziwnego, że środowisko rządzone przez takie mechanizmy tak
silnie później popękało”.

Ostatnim, wydawało się, jego epizodem było złożenie przez Wiesława Walendziaka mandatu posła i odejście z polityki. I to w jakich okolicznościach! Walendziak zrezygnował, bo miał kłopoty w życiu prywatnym, a odszedł do biznesu, do firmy Ryszarda Krauzego.

Reaktywacja

Cóż więc takiego się stało, że środowisko tak ośmieszone, znów wróciło do gry?

Zdrady, zaprzaństwa i rozłamy – jakkolwiek by to brzmiało – wyszły mu na dobre. Podobnie jak i odejście dawnych wodzów. Pampersi rozbiegli się po różnych instytucjach – niektórzy z nich, tak jak Kazimierz Ujazdowski, Marek Jurek, Jarosław Sellin czy Mariusz Kamiński, działają w polityce. Inni – są w biznesie. Ale gros nadal jest w mediach. Czegoś się nauczyli, są bardziej pragmatyczni, lepsi, niż 10 lat temu. Mieli też szczęście, bo wchodzili w większość dobrych projektów medialnych ostatnich lat.

Gdy Maciej Łukasiewicz budował swoją „Rzeczpospolitą”, ściągnął do niej Bronisława Wildsteina, Pawła Lisickiego, Igora Jankego. Gdy Tomasz Wróblewski budował „Newsweek”, ściągnął Piotra Zarembę, Michała Karnowskiego i Marcina Dominika Zdorta.

Potem, gdy Axel Springer budował „Fakt”, oparł się na ekipie z „Życia” Tomasza Wołka. To nie był zresztą przypadek – byli najsilniejszą ekipą na rynku, a poza tym Springer to prawica. Naczelnym „Faktu” został Grzegorz Jankowski, były sekretarz redakcji „Życia”. A pomagali mu m.in. Robert Krasowski i Łukasz Warzecha. Cezary Michalski zaś otrzymał prezent – dodatek „Europa”, który w „Fakcie” wyglądał jak gość z innego świata. A gdy narodził się „Dziennik”, kolejne dziecko Axel Springer Polska, jego naczelnym został Robert Krasowski, a jednym z zastępców Michalski.

Prawicowi dziennikarze wrócili też do telewizji. I to jeszcze zanim przejął ją Bronisław Wildstein. Gdy prezesem został Jan Dworak, szefowa Dwójki, Nina Terentiew, czym prędzej dała Janowi Pospieszalskiemu program „Warto rozmawiać” (jego reżyserem jest Maciej Pawlicki). Potem szefem „Panoramy” został Kuba Sufin. To wszystko na nic, Terentiew musiała złożyć dymisję. W Jedynce z kolei do „Wiadomości” wróciła Marzena Paczuska. Powrotowi pampersów sprzyjały też czasy. A raczej – przede wszystkim czasy. Upadek SLD, zmiana nastrojów społecznych powodowały, że istniało naturalne zapotrzebowanie na krytyków istniejącej rzeczywistości. Gdy pampersi za rządów Buzka bronili prawicy, sami się izolowali, gdy za rządów SLD atakowali lewicę, byli w awangardzie. Tym bardziej że błoto z afery Rywina brudziło nie tylko lewicę, ale i „Gazetę Wyborczą”, i wszystkich obrońców III RP. Szał komisji śledczych zmienił nie tylko polityczny, ale i medialny układ sił. Nagle jak objawienie zaczęto powtarzać tezy o zgniłej III RP,
przeżartej układami, powiązaniami biznesu, agentury, przestępców z politykami, o wszechogarniającej korupcji, o konieczności moralnego oczyszczenia. Nie tylko z „czerwonych”, lecz także z „różowych”. Czołowi publicyści prawicy, Wildstein, Zaremba, Karnowski, Skwieciński, mówili niemal dokładnie to, co mówili politycy PiS. Fala kontestacji i jednych, i drugich niosła do góry. I wymagała liderów. W PiS wszystko było jasne – tu liderem był Jarosław Kaczyński. A w gronie prawicowych dziennikarzy, po meandrach i dezercji Walendziaka, na lidera wybił się Bronisław Wildstein. Najpierw jako twardy polemista, potem jako lider spotkań towarzyskich, wreszcie jako „bohater” – który najpierw wyniósł z IPN listę swojego imienia, a potem zapłacił za to wyrzuceniem z „Rzeczpospolitej”. Teraz zaś jako szef największego i najbardziej wpływowego medium w Polsce ma miejsce numer 1 niekwestionowane.

Z nędzy do pieniędzy

Pampersi przeszli długą drogę – od niszowych pisemek przez nieudane, finansowane przez państwo i jego klientów, przedsięwzięcia po szefowanie wielkim medialnym okrętom. Nabrali doświadczenia, większość z nich dobrze się urządziła, wiedzą, o co grają. W pierwszym numerze „Dziennika” Robert Krasowski deklarował: „Nie jesteśmy niewolnikami żadnej ideologii. Nie reprezentujemy żadnej z opcji politycznych. Nie popieramy żadnej partii. Chcemy być rzecznikami tylko naszych mądrych, wykształconych, ciekawych świata Czytelników. Chcemy rzetelnie i ciekawie opisywać otaczającą nas i nieustannie zmieniającą się rzeczywistość. Nie jesteśmy, jak inne gazety, surowym, karcącym nieustannie wychowawcą społeczeństwa. My nie pouczamy. Nie mówimy, co należy myśleć. Jesteśmy partnerem i przyjacielem naszych Czytelników, a nie ich mentorem”.

W ustach pampersa takie wyznanie zabrzmiało niemal jak bluźnierstwo. Dziesięć lat temu środowisko Krasowskiego budowało „nowego Polaka”. Teraz on sam deklaruje coś zupełnie innego.

Tylko, czy szczerze?

„Dziennik” ukazuje się już prawie trzy miesiące i coraz bardziej zaczyna przypominać dawne „Życie” Tomasza Wołka. Znów jego głównym wrogiem jest „Gazeta Wyborcza”, a przeciwnicy prawicy traktowani są z buta. Pismo, które miało nie mieć linii programowej, ma ją aż nadto wyraźną, współgra ona z PiS-owską wizją świata. O czym mogliśmy się przekonać, gdy wybuchła afera związana z lustracją księży i „Dziennik” wyjątkowo brutalnie atakował ks. Czajkowskiego. To tylko jeden z przykładów. Który pokazuje, jak twarda walka toczy się nie tylko w sferze polityki, lecz także w sferze – używając języka pampersów – „przedpolitycznej”. Lub, po prostu, ideologii. Do tej pory ideologią III RP był liberalizm, Okrągły Stół, idea dogadywania się. A uosabiali ją Adam Michnik i „Gazeta Wyborcza”. Czyli – mówiąc językiem Jarosława Kaczyńskiego – KPP i „arystokracja III RP”. Pampersi to kwestionują. Ich ulubionym przykładem jest dziennikarski stolik w Sejmie, przy którym dziennikarze piszą relacje i często, pisząc je, uzgadniają. Z
tymi, których darzą największym autorytetem. Dla pampersów jest to przykład monopolu, dominacji opcji liberalnej. Być może słusznie. Rzecz jednak w tym, że oni nie chcą, by „liberałowie” się posunęli, by przy stoliku mogły prezentować swój punkt widzenia różne opcje – lecz chcieliby cały stolik zająć dla siebie. I dziś są bliżej tego niż kiedykolwiek.

Dlatego tak twardo stanęli za Wildsteinem w jego sporze ze Sławomirem Siwkiem. W sporze pomiędzy telewizją formacyjną, mającą „władzę kreowania miar i wyznaczania granic”, a telewizją spokojniejszą, bez ambicji budowania nowego Polaka, chociaż realizującą partyjne serwituty. To kwaśna konstatacja – ale o tym, czy z tego sporu wyjdą zwycięsko, sporu podobno o niezależność, zadecyduje polityk. Jarosław Kaczyński.

Armaty Wildsteina

Piotr Skwieciński – z rąk rządu otrzymał PAP. Ale ponieważ odbyło się to z naruszeniem prawa, być może niedługo będzie musiał szukać nowej pracy.

Piotr Zaremba – publicysta „Newsweeka”, stały uczestnik debat politycznych. Autor ciepłych, robionych w hagiograficznej manierze książek-wywiadów z kolejnymi liderami polskiej prawicy. Piotr Semka – na początku lat 90. razem z Jackiem Kurskim tworzył parę najtwardszych dziennikarzy prawicy. Dalej jest twardy, wciąż domaga się kolejnych czystek. Nie ma obaw, tu się nie zmieni. Bogdan Rymanowski – dawna twarz „Pulsu Dnia”. W TVN zaczął budować wizerunek kompetentnego, spokojnego prowadzącego. Ale gdy przychodzi potrzeba, broni dawnych kolegów.

Igor Janke – miał być szefem nowego dziennika Sołowowa, ale projekt upadł. Prowadzi blog, w którym prezentuje własne pomysły. Np. namawia Trybunał Konstytucyjny, by poszedł na kompromis z Kaczyńskimi. Czyli co – Trybunał ma z nimi negocjować wyroki?

Jan Pospieszalski – szkoda słów, autor najbardziej tendencyjnego programu w TVP „Warto rozmawiać”. Dawno przekroczył cienką granicę między prezentowaniem własnych, zdecydowanych poglądów a propagandą. Robert Krasowski – dowodzi „Dziennikiem”, okrętem flagowym Axel Springer Polska. Ma gigantyczne pieniądze na podbicie dusz polskiej inteligencji. Nie skąpi miejsca dla obrońców Wildsteina. Grzegorz Jankowski – kieruje „Faktem”, największą polską gazetą, i jednocześnie największym brukowcem. Gerhard Schröder kiedyś wołał: „Wystarczy mi »Bild«, by rządzić Niemcami!”. Z „Faktem” może być podobnie.

Cezary Michalski – odzyskał spokój ducha, główny ideolog prawicowców. Nikt tak ładnie nie potrafi wyjaśnić, że „naszym” należy się wszystko, a innym nic.

Robert Walenciak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)