"Oszczędzają na lekach, posiłkach, ogrzewaniu" – tak umiera się w Millenium w Siennicy
Wiązanie pacjentów prześcieradłami do oparcia foteli, karmienie na siłę, kąpiele w lodowatej wodzie i praca na czarno. Takie zarzuty stawiają byli pracownicy Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego NZOZ Millenium w Siennicy. Rodziny pensjonariuszy nie mają o tym miejscu dużo lepszego zdania. Dyrekcja ośrodka odmawia składania wyjaśnień.
09.05.2017 | aktual.: 09.05.2017 13:32
"Do tej placówki nie oddałabym najgorszego wroga. Właściciele są sknerusami. Oszczędzają na wszystkim: na lekach, posiłkach, ogrzewaniu. Jedzenie z krótkim terminem przydatności w ograniczonych ilościach. Personel zastraszony i mobbingowany” – taka relacja znalazła się w tekście udostępnionym na Facebooku przez Andrzeja Saramonowicza.
Jego autorem jest przyjaciel reżysera, prof. Witold Jacórzyński. 12 kwietnia tego roku, o godzinie 19:00, w Zakładzie Pielęgnacyjno-Opiekuńczym NZOZ Millenium w Siennicy zmarła matka profesora. Jacórzyński o warunkach panujących w zakładzie dowiedział się dopiero po przyjeździe z Meksyku, w którym mieszka na stałe, do Polski. Chciał zabrać mamę z ośrodka i opiekować się nią w domu. Nie zdążył.
Jego opis zakładu Millenium wywołał lawinę komentarzy. Szybko znalazły się osoby, które podzieliły się podobnymi doświadczeniami z tą placówką. Pani Kamila napisała: "Byłam tam 3 razy, mój wujek tam zmarł poł roku temu, po wielomiesięcznym pobycie. Z zewnątrz pałac. W środku zapach nie do wytrzymania, przeciąg, okna pootwierane. Żadnych materacy przeciwodleżynowych (wujek był sparaliżowany), karmienie obiadem przez pielęgniarkę trwało minutę. Byłam w szoku, że ani wujek, ani drugi pan z sąsiedniego lóżka nie udusili się tym jedzeniem. Rozumiem liczbę osób do nakarmienia, ale jeśli przy nas tak to wyglądało, to co, kiedy nas nie było?".
W Millenium pacjentów karmi się na siłę
2 maja pojechałam do Siennicy, żeby na własne oczy przekonać się, ile prawdy jest w tym, co piszą ludzie. Kiedy przyjechałam do Millenium, żeby obejrzeć ośrodek i porozmawiać z właścicielami, trafiłam akurat na porę karmienia. Przez szeroko otwarte drzwi do skromnie urządzonego pokoju zobaczyłam pensjonariuszkę na wózku inwalidzkim karmioną przez pielęgniarkę albo opiekunkę medyczną. Łyżka z jedzeniem bez słowa lądowała w ustach pacjentki. Kobieta przeżuwała jedzenie, ale zanim zdążyła przełknąć, kolejna porcja lądowała w jej buzi. Stałam tak przez chwilę, obserwując, czy będą przerwy między jedną łyżką a drugą. Nic takiego się nie stało.
O jakości posiłków informują mnie byli pracownicy zakładu w Siennicy. - Kucharka opowiadała nam, że kiedy faktura za miesięczne zakupy jedzenia przekraczała 1000 złotych, musiała się z tego tłumaczyć dyrekcji – relacjonuje pani Anna, była opiekunka medyczna w Millenium. – Czasem kucharki gotowały posiłki dosłownie z niczego, a kiedy pacjenci nie chcieli jeść, byli karmieni na siłę - dodaje.
Od pani Eweliny Daszczyńskiej, również byłej pracowniczki, słyszę, że wielokrotnie jedzenie było przeterminowane, a kiedy pacjenci dostawali po nim biegunki przełożeni kazali personelowi poić pacjentów wodą i wmawiać im, że to krople na ból brzucha, które uśmierzą ich cierpienie. – Pacjenci skarżyli się personelowi, że są głodni – informuje pani Barbara, także była opiekunka medyczna. – Po kryjomu zanosiłyśmy pensjonariuszom kanapki. Czasem kupowałyśmy na ich prośbę ciasto, jabłka albo cytrynę do herbaty.
W Millenium niezwłocznie oznacza dwie doby
W dniu, w którym przyjechałam do zakładu Millenium, przed bramą spotkałam wychodzącą z ośrodka parę. Właśnie odebrali rzeczy zmarłego wujka, dla którego byli jedyną rodziną. Odzyskanie ich nie było jednak łatwe. - Żeby dostać niezbędne dokumenty, potrzebne do uzyskania aktu zgonu, musieliśmy dopłacić 750 złotych z własnej kieszeni – skarżyli się, pokazując mi potwierdzenie opłaty. – Właściciele twierdzą, że z ZUS-u nie wpłynęła jedna emerytura wujka, więc zażądano od nas pokrycia kosztów i założenia za urząd.
O podobnych praktykach dowiedziałam się od pani Joanny, która w komentarzu pod postem Andrzeja Saramonowicza stwierdziła: "same złe wspomnienia, a przeprawa z odbiorem rzeczy babci to była rzeźnia". Napisałam do niej prywatną wiadomość i umówiłyśmy się na rozmowę telefoniczną. – Babcia zmarła 17 października. Informację o jej śmierci dostałyśmy bardzo szybko, w ciągu godziny – opowiadała. – Kiedy następnego dnia pojechałyśmy po rzeczy babci, nie chciano wydać nam karty zgonu i jej dowodu, które były potrzebne do uzyskania aktu zgonu, a na załatwienie tego w Urzędzie Stanu Cywilnego są tylko trzy dni. Uzasadniano to tym, że musimy z własnej kieszeni uiścić opłatę za październik, bo emerytura z ZUS za ten miesiąc nie zdążyła jeszcze wpłynąć na konto zakładu Millenium.
Nie wszyscy pacjenci informowani są o śmierci bliskich niezwłocznie. Od pani Krystyny Blanconnier dostałam mail: "W dniu 4 lutego 2017 w ośrodku Millenium pod Warszawą, po kilku latach pobytu, zmarła moja Mama. O jej śmierci poinformowano mnie mailowo dopiero w poniedziałek 6 lutego, mimo że kierownictwo Millenium było w posiadaniu mojego numeru telefonu i adresu mailowego od samego początku".
Zapytałam Ewę Zembrzuską i Piotra Zdunikowskiego, dyrekcję ośrodka, o to, w jakim terminie informują rodziny o śmierci ich bliskich. - Niezwłocznie - stwierdziła pani dyrektor. - Przed weekendem poinformowaliśmy mailowo panią Blanconnier o tym, że stan zdrowia jej mamy bardzo się pogorszył i spodziewamy się, że w każdej chwili może umrzeć. Poza tym, nie mieliśmy jej numeru telefonu.
Zapytałam, dlaczego nie poinformowano o śmierci matki od razu w sobotę. - Sekretariat nie pracuje w weekendy – usłyszałam w odpowiedzi. - Gdyby śmierć nastąpiła w ciągu tygodnia, od poniedziałku do piątku, taki mail wysłalibyśmy natychmiast – wyjaśniła rozmówczyni.
Po powrocie z Siennicy do Warszawy piszę mail do pani Krystyny Blanconnier z informacją, że Millenium nie miało jej numeru telefonu. W odpowiedzi dostaję skany umów z 2008 i 2011 roku, w których widnieją jej adres mailowy, domowy i numer telefonu komórkowego. Ten sam, pod którym uchwytna była również w lutym tego roku.
Millenium – takie rzeczy ogląda się w filmach
Kiedy przyjechałam do ośrodka, zapach, który poczułam nie wydał mi się aż tak intensywny, jak opisała go pani Kamila. Moją uwagę zwróciło coś innego. W recepcji w holu zaraz przy wejściu do budynku nie zastałam nikogo. W umowie o sprawowaniu opieki, jaką zawiera pensjonariusz z zakładem w Siennicy, widnieje paragraf, który informuje o tym, że pensjonariusz nie może samodzielnie opuszczać terenu ośrodka.
Zapytałam dyrektor Zembrzuską, czy takie sytuacje mimo zakazu, zdarzały się. - Czasem bywało, że pacjent wyszedł sam na ulicę przed ośrodkiem, ale go stamtąd zawracaliśmy – wyjaśniła. - Nasi pacjenci nie mogą wychodzić sami, bo są to osoby po udarach mózgu, z niewydolnością krążenia, Alzhaimerem i demencją starczą, więc nie możemy sobie pozwolić na to, żeby taki pacjent samodzielnie opuścił zakład, bo bez nadzoru i opieki mogłoby się wydarzyć jakieś nieszczęście.
- A brama ośrodka zawsze jest zamknięta? – upewniłam się.
- Zawsze – odpowiedziała doktor.
- To jakim cudem pacjentom udało się wyjść na ulicę, skoro brama jest zawsze zamknięta?
- A widziała pani napis na ogrodzeniu: "Prosimy dokładnie zamykać furtkę"? – odcięła się Zembrzuska. – Rodziny, które odwiedzają bliskich, nie zawsze tego pilnują i czasem ktoś jej nie domknie. Poza tym, pacjenci są "sprytni”. Potrafią poprosić naszych gości o podwiezienie do Warszawy i ludzie się na to zgadzają. Na szczęście okna rehabilitacji wychodzą na bramę naszego zakładu, więc widzimy, kto wchodzi, a kto wychodzi i możemy reagować.
- Ale chyba nie dostrzegli państwo 90-letniej pacjentki, która 6 kwietnia wyszła z państwa ośrodka. Jak dowiedziałam się od mł. asp. Szymona Koźniewskiego, Policja w Nasielsku została poinformowana przez państwa o zaginięciu pensjonariuszki następnego dnia.
- Rzeczywiście, był taki przypadek... Ta pani zapewne wyszła z jakąś rodziną i faktycznie tego nie dostrzegliśmy. Musiało to być po godzinie 16.
- A co takiego dzieje się w Millenium po godzinie 16?
- Nie pracuje już wtedy nasz sekretariat i rehabilitacja, więc nikt nie wygląda przez okna.
- A co z recepcją przy wejściu? Nikt tam nie dyżuruje?
- Widocznie akurat nie było pielęgniarki i dlatego to umknęło. Po godzinie 16 może się zdarzyć, że nikogo nie ma w recepcji – skończyła wątek pani dyrektor, a Zdunikowski dodał, że sam widział w telewizji podobne sytuacje. - W dyżurce akurat nikogo nie ma i pacjent ucieka. Takie rzeczy można obejrzeć nie tylko w polskiej, ale i zagranicznej telewizji.
W Millenium pensjonariusze się hartuje
W dniu, kiedy byłam w Millenium, recepcję mijałam trzykrotnie. Około godziny 11, 13 i 13:30. Ani razu nie widziałam pielęgniarki dyżurującej w recepcji przy drzwiach wejściowych, choć do 16:00 było jeszcze daleko. Spotkałam za to pana Zbyszka, o którym czytałam w historii opisanej przez profesora Jacórzyńskiego. Wiedziałam, że ma zwyczaj prosić przychodzących gości o papierosy. – Palę od dziecka, a doktor Zembrzuska ukradła mi paczkę papierosów z mojej szafki – poskarżył się. Zapytałam panią dyrektor, czy to prawda. Potwierdziła i uzasadniła przeszukanie szafki pacjenta obowiązującym na terenie ośrodka zakazem palenia. - Jeśli dowiem się, że pan Zbyszek znów zdobył papierosy, to ponownie mu je zabiorę - dodała. - Pacjent jest pacjentem i ma się leczyć, a nie palić - skwitowała.
Oprócz pana Zbyszka, za zgodą i w obecności Ewy Zembrzuskiej, rozmawiałam też z innymi pensjonariuszami. Dyrektor nie zgodziła się, żebym spotkała się z pacjentami na osobności. Przysłuchiwała się naszym rozmowom, dodawała od siebie informacje o pacjentach, ich rodzinach i prostowała niektóre odpowiedzi. Na przykład to co mówiła cały czas uśmiechnięta, siwiuteńka i pięknie uczesana pani Janina. - Sama obcinam sobie włosy – pochwaliła się. – Z grzywką i bokami jest łatwo, a z tyłu też da się podciąć. Doktor zaprzeczyła tym słowom, twierdząc, że pacjenci mają zapewnionego fryzjera w ramach abonamentu. Pani Janka nie kłóciła się ze zdaniem lekarki, uśmiechała się jedynie. Od niej dowiedziałam się także, że kąpiele w Millenium są raz w tygodniu, w każdy poniedziałek. Taka sama częstotliwość obowiązuje również latem. Byli pracownicy ośrodka potwierdzili tę informację - mycie całego ciała faktycznie było raz w tygodniu, a gdy nie było ciepłej wody, pacjentów kazano kąpać w zimnej. – Od oddziałowej słyszeliśmy, żeby to zahartuje pensjonariuszy, a bez mycia, będą śmierdzieć – mówi mi moja informatorka, pani Anna. – Codzienna toaleta ograniczała się do przetarcia twarzy, pach i okolic intymnych gąbką. Tą samą do każdej z wymienionych części ciała. Bywało, że nie zdążyłyśmy umyć wszystkich pacjentów, bo na cały oddział, na którym jest od 70 do 80 pensjonariuszy, były tylko dwie opiekunki medyczne, a z myciem musiałyśmy się wyrobić do śniadania.
Pani Anna wspomniała, że wobec pacjentów leżących stosowano praktykę, która miała zapobiegać powstawaniu odleżyn. Pacjentom kazano siadać na fotelach przy łóżku, a ci, którzy nie mieli sił i osuwali się z nich byli przywiązywani do oparcia prześcieradłami. Od pani Barbary usłyszałam, że zimą w ramach oszczędności przykręcano w ośrodku ogrzewanie. – Pacjenci prosili o dodatkowe koce, ale nie starczyło dla wszystkich – dodała. - Kiedyś pacjentka poprosiła mnie, żebym zadzwoniła do jej córki. Szkoda mi jej było, więc zrobiłam to i przekazałam, że matka prosi o kontakt. Dostałam za to straszną burę od pani doktor. Usłyszałam, że jestem nazbyt opiekuńcza dla pensjonariuszy i że tak nie może być. Chwilę potem zostałam zwolniona.
Godne miejsce dla zmarłych
Zwolnienie pani Barbary w zasadzie było fikcyjne, bo pracowała bez żadnej umowy. Podobne historie o pracy na czarno usłyszałam też od innych pracownic. – Umowę dostałyśmy tylko na czas kontroli ZUS-u – dodają, ale jednocześnie zgodnie przyznają, że mimo to, pensje otrzymywały w terminie.
Od byłych pracowników Millenium dowiaduję się jeszcze jednej rzeczy. W weekendy, pod nieobecność lekarza, zgon stwierdzały pielęgniarki. Tymczasem, jak można przeczytać w Ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty, Ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych, a także w Rozporządzeniu Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej w sprawie stwierdzenia zgonu i jego przyczyny, zgon może stwierdzić jedynie lekarz.
Po śmierci ciało zmarłego, do czasu przewiezienia do chłodni, jest przechowywane w specjalnie przeznaczonym do tego celu pomieszczeniu, a w przypadku jego braku w innym miejscu, z zachowaniem godności. O tym informuje rozporządzenie Ministra Zdrowia. W październiku 2016 roku zakład w Siennicy nie miał takiego miejsca, o czym przeczytałam w piśmie wystawionym przez Wojewodę Mazowieckiego, który zlecił kontrolę w ośrodku. Z dokumentu wynikło także, że w dniu inspekcji nie okazano dokumentacji potwierdzającej sprawność techniczną sprzętów i urządzeń medycznych i naliczono o siedem łóżek więcej niż podano to w rejestrze. Po rozmowie z dyrekcją Millenium poprosiłam o oprowadzenie po ośrodku i pokazanie mi miejsca, w którym przechowywane są zwłoki. Zaprowadzono mnie na koniec korytarza, z którego wchodzi się do pokoi pensjonariuszy. Stało tam łóżko i parawan. Żeby rozstrzygnąć czy jest to miejsce, które można uznać za godne, napisałam do Rzecznika Praw Pacjenta. Na to i kolejne pytania o zasadność kąpania pacjentów w zimnej wodzie, sadzania ich w fotelach i przywiązywania prześcieradłem do oparcia, a także wydawania rodzinom kart zgonów pod warunkiem uregulowania wszystkich należności obiecano odpowiedzieć mi w tym tygodniu. Do chwili opublikowania tego tekstu wciąż czekam.
Moją uwagę zwróciły także umowy o sprawowaniu opieki, które zakład pielęgnacyjno-opiekuńczy w Siennicy zawiera często nie z samymi pensjonariuszami, a z członkami ich rodzin. Do dokumentu dołączany jest załącznik – oświadczenie pensjonariusza, który wyraża zgodę na udzielanie wszelkich informacji o stanie zdrowia, powiadomienia w przypadku śmierci oraz przekazanie dokumentacji medycznej wskazanej przez siebie osobie. – Jeśli nazwisko upoważnionej osoby jest takie samo jak osoby podpisującej umowę z zakładem, wówczas można uznać, że pacjent wiedział, że zostanie umieszczony w ośrodku – komentuje adwokat Maria Umińska-Żak. – Jeśli jednak nazwiska osób są rozbieżne lub załącznik nie jest wypełniony, a pacjent nie jest ubezwłasnowolniony, wówczas należy założyć, że mógł nie wiedzieć o podpisaniu takiej zgody a więc doszło do naruszenia prawa i należy przypuszczać, że pacjent przebywa w ośrodku wbrew własnej woli.
Do zakładu Millenium wysłałam prośbę o odniesienie się do stawianych im zarzutów, o których dowiedziałam się już po wizycie w Siennicy. Odpowiedź nadeszła w ciągu doby. „Odpowiadając na Pani maila informujemy: 2-go maja 2017 roku została Pani przez nas zaproszona do naszego zakładu. Udostępniliśmy Pani nasz obiekt w całości do obejrzenia, odpowiadaliśmy wyczerpująco na wszystkie pytania, poświęciliśmy nasz czas wyłącznie dla Pani. Po rozmowie z naszym radcą prawnym w dniu wczorajszym podjęliśmy decyzję o całkowitym zakończeniu dalszych rozmów z przedstawicielami mediów".