"Krwawa łaźnia"
Gdy w maju 2009 r. Kolombo świętowało pokonanie Tamilskich Tygrysów, radość nieco zaburzyć mogły tylko dwa słowa: "krwawa łaźnia". Tak ONZ określiło serię ataków artyleryjskich lankijskiej armii na pozycje kontrolowane przez separatystycznych rebeliantów, na których znajdowały się także tysiące cywilów. Jednak te słowa nie były wówczas zbyt głośne. Podobnie jak nieliczne skargi, że cały końcowy etap wojny był jedną wielką "krwawą łaźnią", w której ginęli niewinni ludzie, kobiety, dzieci. Śmierć niosły bowiem i rządowe bomby, które spadały nawet na tzw. strefy bezpieczeństwa, i sami rebelianci, którzy wykorzystywali cywilów jako żywe tarcze i do... przyciągnięcia zagranicznej uwagi. Im więcej ofiar, tym większy będzie odzew - kalkulowali. Ale przeliczyli się.
Na teren walk nie mieli wstępu zagraniczni dziennikarze, a Kolombo ostro protestowało przeciw wszelkie krytyce ofensywy jej wojsk. Zapewniało też, że działa w ramach zasady "zero ofiar wśród ludności cywilnej". Opowieści tych, którzy znaleźli się wówczas na terenie walk, dobitnie pokazuję, że prawda wyglądała zgoła inaczej.
Na zdjęciu: strefa wojenna po zakończeniu walk; 23 maja 2009 r.