ŚwiatOsobiste porachunki Putina. Mści się na Bidenie za słowa Obamy? [ANALIZA]

Osobiste porachunki Putina. Mści się na Bidenie za słowa Obamy? [ANALIZA]

Niekończące się prowokacje, szukanie pretekstu do inwazji, podgrzewanie napięcia do – nomen omen – granic możliwości. Putin porusza się w ostatnich dniach na ostrzu noża. A jeśli chce przy okazji wyrównać rachunki z Amerykanami i zmyć afront, który zafundował mu jeszcze przed odejściem Barack Obama?

Osobiste porachunki Putina. Mści się na Bidenie za słowa Obamy?
Osobiste porachunki Putina. Mści się na Bidenie za słowa Obamy?
Źródło zdjęć: © East News | AP Pool

Rosyjskie wojska wejdą na Ukrainę? A może Putinowi chodzi przede wszystkim o wywołanie długotrwałego chaosu i zaznaczenia, że jest obecny; że znowu trzeba się z nim liczyć, bo nie wiadomo, co strzeli mu do głowy? Te pytania są ciągle bez jasnej odpowiedzi. Nie ma jednak wątpliwości, że atmosfera w ostatnich dniach czy nawet godzinach coraz bardziej się zagęszcza.

Joe Biden, prezydent USA: "Siły rosyjskie planują zaatakowanie Ukrainy w ciągu najbliższych dni, ich celem jest Kijów".

Jens Stoltenerg, sekretarz generalny NATO: "Jesteśmy bardzo zaniepokojeni, ponieważ widzimy, że Rosjanie nadal się gromadzą przy granicy z Ukrainą, nadal się przygotowują. Od zakończenia zimnej wojny nigdy w Europie nie widzieliśmy tak dużej koncentracji wojsk gotowych do walki".

Olaf Scholz, kanclerz Niemiec: "Nie ma uzasadnienia dla zgromadzenia ponad 100 tys. żołnierzy przy granicach Ukrainy".

To tylko wybrane cytaty z piątku i soboty.

 Rosja usłyszała twarde: Niet

Jaki jest zatem stan gry w tej wojnie nerwów? Przeanalizujmy, podkreślając jednocześnie, że sytuacja jest dynamiczna jak nigdy dotychczas.

Rosja gra na dwa fronty. Wysyła sygnały, że wycofuje swoje wojska z terenów przygranicznych, a jednocześnie zachodnie wywiady pokazują dowody, że to tylko gra pozorów i celowe mydlenie oczu. W Donbasie mnożą się prowokacje, potęgując stan napięcia, a jednocześnie Putin twierdzi, że tam dochodzi do ludobójstwa, co oczywiście jest twierdzeniem absurdalnym.

W szerszym planie – rosyjski prezydent przedstawił Zachodowi projekty "traktatów" na temat bezpieczeństwa w Europie. Chodziło przede wszystkim o prawne gwarancje nierozszerzenia NATO (de facto określenie na nowo stref wpływów), a także ograniczenie wojskowej obecności Sojuszu na wschodniej flance. W odpowiedzi Rosja usłyszała, że nie będzie zerwania z polityką "otwartych drzwi", czyli, że NATO nie odmówi Ukrainie możliwości wejścia w skład Paktu w imię zasady, że każdy powinien mieć wybór, do jakiego sojuszu chce przystąpić. Z drugiej strony, furtka do negocjacji o nowej architekturze bezpieczeństwa w Europie – będącej spadkiem po okresie, gdy Związek Sowiecki odchodził w niebyt - pozostała otwarta, choć USA i Sojusz Północnoatlantycki zażądali deeskalacji, aby rozpocząć jakikolwiek dialog.

Mówił o tym też na sobotniej konferencji w Monachium Olaf Scholz, przekonując, że Zachód jest gotowy do negocjacji w sprawie rosyjskich żądań dotyczących bezpieczeństwa, ale "nie będąc naiwnym; będziemy wyraźnie odróżniać nieracjonalne żądania od uzasadnionych interesów bezpieczeństwa".

Deeskalacji jednak nie ma, wręcz przeciwnie.

Dlaczego akurat teraz? Nie chodzi tylko o Ukrainę

Pozostaje pytanie - dlaczego akurat teraz? Co takiego się wydarzyło, że Putin zdecydował się na maksymalne podgrzewanie napięcia? Prawdopodobnych argumentów można znaleźć wiele i to niekoniecznie związanych z samą Ukrainą. Bardziej z sytuacją międzynarodową. To kolejny pretekst do zaznaczenia swojej obecności.

Rosyjski prezydent mógł liczyć na to, że osłabiony Biden – krytykowany za amerykańską politykę w Afganistanie i kompletne zaskoczenie przy przejmowaniu władzy przez talibów – nie będzie aż tak twardym przeciwnikiem. Kanclerz Scholz jest "świeży" i po kilkunastoletnich rządach Angeli Merkel dopiero zaczyna poruszać się w meandrach światowej polityki. Prezydent Macron niby stara się być aktywny, ale jest w drugiej linii, ma teraz na głowie własne wybory.

Kontekst sprzyjał więc Putinowi.

Jest też inny ważny element. Amerykanie nie ukrywają, że kluczem jest dla nich konfrontacja z Chinami, bo punkt ciężkości przeniósł się w rejon Pacyfiku. Dla mocarstwowych wyobrażeń Putina to afront. W końcu nigdy nie mógł przeboleć rozpadu Związku Sowieckiego, a "utrata" coraz bardziej prozachodniej Ukrainy jeszcze tylko by pogłębiła tę nostalgię za ZSRR.

Po aneksji Krymu - błyskawicznie przygotowanej i co ważne, przy dość biernej postawie innych mocarstw – Putin był przez chwilę pariasem na arenie międzynarodowej. Trochę trędowatym, któremu mało kto miał ochotę podawać rękę. Ostentacyjnie lekceważonym, ale do czasu. Były agent KGB zawsze dążył bowiem do jednego – podzielenia Zachodu. Testowanie, jak daleko może się posunąć, ma wpisane w swoje DNA. Dzisiaj osiągnęło ono w zasadzie apogeum.

 Ego Putina. Mści się za słowa Obamy

I tu dochodzimy do punktu, na który może mniej zwraca się uwagę w obliczu rosnącego napięcia na Ukrainie, ale niekoniecznie musi być pomijany – osobistych porachunków. W tym wypadku z amerykańskimi przywódcami, bo w kwestii siły to oni stanowią punkt odniesienia dla Putina.

Tak było z Hillary Clinton, która najpierw, jeszcze jako sekretarz stanu, wyjątkowo jednoznacznie uderzała w rosyjskiego prezydenta po jego powrocie na to stanowisko w 2012 roku, rzucając gromy o manipulowaniu wyborami. Potem, po aneksji Krymu, mówiła, że ​​Putin "nie ma duszy", nazywała go "twardzielem o cienkiej skórze", a taktykę z zajęciem ukraińskiego półwyspu porównywała nawet do działań Hitlera w latach 30. ubiegłego wieku. Gdy w 2016 roku sama nieskutecznie walczyła o prezydenturę z Trumpem, stała się celem ataku rosyjskich – wszystko na to wskazuje – hakerów. Ku uciesze Putina.

Gdy CIA zaczęła ujawniać rosyjskie ingerencje w amerykańskie wybory, odchodzący prezydent Barack Obama nie omieszkał lekceważąco określać Rosji – że nie należy ona do "klubu wielkich"; że tak naprawdę jest krajem słabym, a "gospodarka nie produkuje niczego, co ktokolwiek chciałby kupić, poza ropą, gazem czy bronią". Odpowiedź Putina była szybka, ale zawierała się tylko w słowach: "jesteśmy mocniejsi niż jakikolwiek potencjalny agresor". "Jakikolwiek" - podkreślał. Nic innego nie mógł pokazać. Zresztą, nawet gdyby chciał, kontekst nie był do końca sprzyjający, bo w perspektywie zbliżał się piłkarski mundial, właśnie w Rosji, i wojenne działania nie byłyby korzystne wizerunkowo.

Nie ma jednak wątpliwości, że słowa Obamy zostały zapamiętane przez Putina, dla którego status Rosji na arenie międzynarodowej jest o wiele ważniejszy niż los jej mieszkańców. Dlatego jest w stanie przesunąć granice bardzo daleko. Nie mówiąc o podniesieniu własnego ego.

Innymi słowy – dzięki ostatnim działaniom Rosja znowu jest w centrum działań strategicznych Stanów Zjednoczonych i NATO. A to dla Putina kluczowe.

Zwracała na to uwagę również w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Krystyna Kurczab-Redlich, wieloletnia korespondentka polskich mediów w Rosji, znająca Putina jak mało kto. - Może o to mu głównie w tych groźnych manewrach chodzi? Musiał zaistnieć. No i zaistniał. Wszyscy do niego jeżdżą, do niego telefonują. Prezydent USA Joe Biden, prezydent Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Olaf Scholz – mówiła Kurczab-Redlich.

Wojna informacyjna. Rosja wcale nie jest górą

Ale tu kończą się ograniczenia takiej polityki Putina.

Bo Zachód zareagował zupełnie inaczej niż w przypadku aneksji Krymu, pokazując Rosji zwarte szeregi i bardziej stanowczy, a przede wszystkim jednolity głos.

Bo NATO przerzuca tysiące żołnierzy, wzmacniając wschodnią flankę. Co ważne w tym kontekście – agresja Kremla dowodzi, jak właściwą decyzją było przyjęcie do Sojuszu państw bałtyckich.

Bo wreszcie Kreml słabiej sobie radzi w wojnie informacyjnej, a podawanie kolejnych dat inwazji przez zachodnich sojuszników tylko zmniejsza element zaskoczenia, kluczowy dla powodzenia jakiejkolwiek operacji. Wojna już się dawno toczy, ale psychologiczna. I Rosja wcale nie jest górą. To jeden z mniej dostrzeganych elementów tej gry, ale teraz niezwykle istotny. Kampanie dezinformacji prowadzone przez ludzi Putina mają znacznie mniejszą siłę rażenia i są skutecznie kontrowane przez drugą stronę. To też sygnał, jak ważne jest nieuleganie rosyjskim celom propagandowym, mającym wywołać podziały na Zachodzie.

To oczywiście nie daje gwarancji, że Putin nie okaże się szaleńcem, byle tylko skierować na siebie reflektory.

Ale jeśli rozumie jakikolwiek język, to tylko taki – twardy, jednolity i stanowczy. Z pozycji siły. Mimo gęstniejącej atmosfery i ciągłego napięcia, ostatnie działania wskazują, że Biden i NATO też to wiedzą.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rosjaukrainawładimir putin
Wybrane dla Ciebie