"On nie ma szans na prezydenturę"
Politykom SLD nie chodzi o prezydenturę, gdyż wiedzą, że oficjalny kandydat partii, Grzegorz Napieralski, w ogóle nie ma na nią szans. Celem jest zaprezentowanie się lidera partii i zbadanie szans na poszerzenie elektoratu, ale z myślą o wyborach samorządowych, a nie prezydenckich - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Marzena Cichosz, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
27.04.2010 | aktual.: 22.05.2010 01:06
WP: Anna Kalocińska: Czarne chmury nad SLD – najpierw ginie pod Smoleńskiem m.in. oficjalny kandydat partii Jerzy Szmajdziński i szefowa jego sztabu wyborczego Jolanta Szymanek-Deresz, następnie „Fakt” spekuluje, jakoby Wojciech Olejniczak i Ryszard Kalisz chcieli wykończyć Grzegorza Napieralskiego, oficjalnego kandydata lewicy w wyborach. Czy SLD znajdzie w sobie dość siły, by stoczyć zaciekły bój o fotel prezydencki?
Dr Marzena Cichosz:– Proszę pamiętać, że SLD to partia w większym stopniu zinstytucjonalizowana niż np. PiS, o bardziej trwałych strukturach, taka, która przeszła już wiele kryzysów. Również skutki tragedii pod Smoleńskiem, m.in. te emocjonalne, powinna pokonać. Właściwie spekulacje „Faktu” też dowodzą wiary w trwałość SLD. Pisze się przecież o „wykończeniu” Grzegorza Napieralskiego, a nie całej partii.
WP: Po śmierci Jerzego Szmajdzińskiego kandydatem SLD na prezydenta został Grzegorz Napieralski. Chociaż w sondażu przygotowanym specjalnie dla partii większe poparcie miał Ryszard Kalisz – dziwi Panią ta decyzja?
– Decyzja ta – jak twierdzą przedstawiciele partii – została podjęta dlatego, że Grzegorz Napieralski ma większe poparcie wśród docelowego elektoratu, czyli ludzi młodych. Jak i największe szanse na poszerzenie elektoratu SLD. Te argumenty mnie całkowicie przekonują. Najlepszym kandydatem jest nie ten, który ma największe poparcie przed rozpoczęciem kampanii wyborczej, ale ten, który ma największe szanse na zdobycie dodatkowych segmentów elektoratu. To ważne, gdyż pojawia się szansa zmiany układu sił na polskiej scenie politycznej. Wprawdzie jeszcze nie w tej elekcji, ale warto zawczasu zajmować pozycje.
Jest to także konsekwencją dotychczasowej strategii obecnego kierownictwa SLD – próby zajęcia całej przestrzeni na lewo od centrum i niewłączania się w koalicje np. z „rozłamowcami”. W pewnym sensie jest to także test skuteczności dla lidera partii.
WP: Grzegorz Napieralski będzie jednym z najmłodszych kandydatów, tymczasem doświadczenie pokazuje, że prezydentami zostają starsi, bardziej doświadczeni politycy.
– Politykom SLD w rzeczywistości nie chodzi o prezydenturę, gdyż wiadomo, że oficjalny kandydat partii, Grzegorz Napieralski, nie ma na nią szans. Obecnie chodzi wyłącznie o zaprezentowanie się lidera, partii i zbadanie szans na poszerzenie elektoratu – ale z myślą raczej o wyborach samorządowych, a nie prezydenckich. Poza tym start młodego kandydata może być atutem i wyróżnikiem oferty partii. Kandydat może się prezentować jako reprezentant młodego pokolenia, innego sposobu myślenia, wizji przyszłości i stylu uprawiania polityki.
WP: Są głosy, że decyzja ta wynikała bardziej z konieczności pośpiechu niż celowego działania. Ryzykowne byłoby stawianie kogoś o mniej znanym od Grzegorza Napieralskiego nazwisku. Wybór innego kandydata wymagałby zresztą większych konsultacji wewnątrzpartyjnych, a na to, jak wiadomo, nie było czasu.
– Na pewno brak czasu miał wpływ na ostateczną decyzję. Jednak mimo braku czasu politycy próbowali ją podjąć w oparciu o racjonalne przesłanki, czego dowodem jest zamówienie badań sondażowych. To ich wyniki miały przesądzić o wystawieniu osoby Grzegorza Napieralskiego w tych wyborach.
Faktem jest jednak, że SLD tak naprawdę nie miało zbyt wielu możliwości. Włodzimierz Cimoszewicz po raz kolejny powiedział „nie”. Szukanie kandydatów spoza partii, wśród „rozłamowców”, raczej nie wchodziło w rachubę, gdyż byłoby sprzeczne z dotychczasową strategią. Pozostawał wybór kandydata spośród członków partii. Ale rzeczywiście ta decyzja jest dość odważna. Odbieram ją też jako potwierdzenie poczucia realizmu kierownictwa, próbę budowania pozycji partii w oparciu o zasoby, które ona rzeczywiście ma, a nie o te, które miała lub mogłaby mieć. WP: Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że SLD po tragicznej śmierci Jerzego Szmajdzińskiego nie powinno wystawiać własnego kandydata, ale „rozsądnie udzielić poparcia komuś innemu”. To byłoby dobre rozwiązanie?
– Absolutnie nie. Choćby ze względu na wybory samorządowe, które, pamiętajmy, pozostają w tle wyborów prezydenckich. Kapitał, który partia zgromadzi teraz, będzie miał nie tylko wpływ na jej pozycję w wyborach samorządowych, ale i w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Wystawienie swojego kandydata świadczy też o tym, że partia liczy się na scenie politycznej, umie się zmobilizować, ma silne struktury. Ma to znaczenie zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy ze względu na pośpiech tylko najsilniejsi mogą zebrać 100 tys. podpisów i zarejestrować kandydatów.
Decyzja o niewystawianiu własnego kandydata byłaby równoważna ze skazaniem się na niebyt. Dlatego m.in. z ramienia PSL startuje Waldemar Pawlak, chociaż dla niego kandydowanie, podobnie jak dla Grzegorza Napieralskiego, jest pewnym ryzykiem. Jeśli bowiem uzyska słaby wynik, to mogą podnieść się głosy kwestionujące jego przywództwo. Ale jeśli spojrzy się na te wybory inaczej – że rezultatów uzyskanych przez konkretnego kandydata nie będzie mierzyło się tylko przy analizie wyborów prezydenckich, ale również samorządowych – pozycja Waldemara Pawlaka okazuje się już nie tak bardzo zagrożona. Tak samo z kandydatem SLD.
WP: Był też inny pomysł SLD, a mianowicie wystawienie prof. Michała Kleibera jako „kandydata ponad podziałami”. To oznaka braku wizji, silnego przywództwa czy braku wiary we własne siły?
– Faktycznie pomysł ze wspólnym kandydatem wszystkich partii i „ponad podziałami” był utopijny. Chyba była to raczej decyzja oparta na emocjach po tragedii pod Smoleńskiem, które udzieliły się całemu polskiemu społeczeństwu. Może też forma łagodzenia ewentualnych konfliktów wśród polityków. Sam pomysł jednak był wyjątkowo mało realny.
WP: Nadzieją lewicy mógłby być Bartosz Arłukowicz – zbyt mało promowana twarz?
– Bartosz Arłukowicz ma duży potencjał, w ciągu kilku zaledwie miesięcy i pracy w tzw. hazardowej komisji śledczej zdołał uzyskać rozpoznawalność, wykreować swój polityczny wizerunek. W dodatku – wizerunek bardzo korzystny, do zaakceptowania właściwie przez wszystkie strony politycznego spectrum. Odpowiedź na pytanie dlaczego nie on kandyduje, należy jednak pozostawić kierownictwu partii i jemu samemu. Z pewnością, Bartosz Arłukowicz może być jedną z najsilniejszych stron SLD w przyszłości. Mając takiego polityka można poszerzać elektorat w kolejnych wyborach.
WP: W przypadku obu partii – PiS i SLD – kandydat, który będzie promowany, wchodzi w miejsce zmarłego kandydata. Jak to, Pani zdaniem, wpłynie na styl prowadzenia kampanii przez Napieralskiego?
– Faktycznie jest to trudna sytuacja. Myślę, że sami kandydaci z rzadka będą atakowali konkurentów. Natomiast ich otoczenie raczej nie będzie już tak wstrzemięźliwe. Ta kampania naturalnie będzie inna, choć wcale nie: merytoryczna i nie: umiarkowana. Początek jednak będzie stosunkowo spokojny. W pierwszej fazie kampanii np. nie będzie ataków frontalnych na samych kandydatów, a raczej „ataki na skrzydła”, czyli zaplecze partyjne kandydatów. Co zresztą już możemy obserwować. Interesujące jest to, że wszystkie partie polityczne muszą zmienić strategie.
Przygotowywano się przecież do obrony czy krytyki prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Teraz celem głównych ataków będzie sposób wypełniania obowiązków prezydenta przez B. Komorowskiego z silnym argumentem emocjonalnym – tragedia smoleńska – w tle.
WP: Wierzy Pani w spisek w SLD?
– W spisek nie, ale w hasło: „sprawdzam” – tak. Grzegorz Napieralski ma szansę dowieść efektywności swojej strategii i myślę, że tego oczekuje jego najbliższe otoczenie. Jest też inne wyjaśnienie – w tych szczególnych okolicznościach naprawdę trudno jest znaleźć kandydata i przewodniczący partii po prostu musi wziąć na siebie ten ciężar.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska
Dr Marzena Cichosz jest politologiem i pracownikiem Zakładu Systemów Politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się marketingiem politycznym i społecznym oraz analizą rynku politycznego.