Odejście Pawłowicz to dla PiS szansa. Od dawna trwa tam negatywna selekcja
Krystyna Pawłowicz to koronny przykład negatywnej selekcji w Prawie i Sprawiedliwości. Od lat partia wystawiała na pierwszą linię medialnego frontu ludzi, którzy zaniżali poziom debaty, siali nienawiść i dezinformację.
17.12.2018 | aktual.: 17.12.2018 15:13
Krystyna Pawłowicz odchodzi z polityki. I niezależenie od tego ile to rozstanie potrwa (opozycja przekonuje, że tylko do wyborów europejskich), to okazja do podsumowania. I pokazania specyficznego mechanizmu doboru kadr w partii Jarosława Kaczyńskiego. Partii, która bardzo skrupulatnie pilnuje tego, kto pojawia się w mediach: posłowie muszą prosić o zgodę na pójście do telewizji czy skomentowanie czegoś dla prasy. Niektórzy dostają zakazy. Ale nie ci, których wypowiedzi urągają standardom. Tylko ci, którzy mają swoje zdanie i nie zawsze przedstawiają linię partii, tzw. przekazy dnia.
Dlatego PiS bardzo szybko mogłoby zrobić to, co robi dopiero teraz, czyli ukrócić medialne wybryki Krystyny Pawłowicz. Ale przez lata nie robiło tego zarówno wobec krewkiej posłanki, jak i wobec innych medialnych harcowników. Ba, PiS promowało takie osoby. Medialnymi twarzami ugrupowania stali się parlamentarzyści, którzy zabłysnęli w negatywny sposób. Przykłady? Proszę bardzo.
Krystyna Pawłowicz
Zacznijmy od Krystyny Pawłowicz. Do Sejmu weszła jesienią 2011 r. Przez pierwsze kilka miesięcy pojawiała się w mediach lokalnych i w audycji "Sterniczki" Polskiego Radia, gdzie spierała się z Kazimierą Szczuką. Już w lutym wywołała oburzenie niektórych środowisk krytykując twórczość Wisławy Szymborskiej. Jej medialna kariera wybuchła po głośnym wywiadzie z Jarosławem Kuźniarem w TVN24, w którym po prostu krzyczała na dziennikarza. Wówczas zaczęto pisać o niej, jako o nowej postaci w polskiej polityce, co jest zrozumiałe - opinia publiczna jej nie znała, była głodna informacji.
Pawłowicz szybko stała się regularną komentatorką wydarzeń politycznych, twarzą PiS-u. Jej komentarze poziomem głośności i zajadłości nie odbiegały od starcia z Kuźniarem. Mimo tego do końca kadencji i przez 3/4 kolejnej swobodnie i bez ograniczeń wypowiadała się w mediach. Z czasem odkryła nowe kanały, dzięki którym mogła do wyborców mówić bezpośrednio bez dziennikarza czy posła z PO u boku, który będzie kontrował jej argumenty. Dzięki Facebookowi, a później Twitterowi Pawłowicz mogła jeszcze bardziej uderzać w polityczną konkurencję.
Dominik Tarczyński
Podobny sposób bycia w polityce przyjął Dominik Tarczyński, który w tej kadencji zadebiutował przy ul. Wiejskiej. O nim także zrobiło się głośno dzięki brutalnym atakom na politycznych przeciwników. W czerwcu 2016 roku zaproponował byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie starcie, pisząc na Twitterze "Cho na solo, bydlaku". I choć później przeprosił, to zapisał się w świadomości społecznej - wcześniejsze doniesienia prasowe na jego temat dotyczą jego działalności jako egzorcysta.
Od tamtej chwili Tarczyński stał się medialnym frontmanem PiS. I to nie tylko w Polsce, ale i w mediach zagranicznych, co analizowaliśmy w WP już wiele miesięcy temu. Po takich wpadkach jak pochwalenie się futrem z jenota czy wizytą w luksusowym hotelu na chwilę znikał, ale później wracał z jeszcze bardziej wymyślnymi obelgami pod adresem politycznych konkurentów. Dopiero reprymenda udzielona przez Jarosława Kaczyńskiego ograniczyła jego medialną aktywność.
Jan Maria Jackowski
Regularnym komentatorem jest senator Jan Maria Jackowski. PiS nie jest jego pierwszą partią, był posłem AWS, później działał też w LPR. Od 2011 r. był senatorem PiS, ale właściwie nie pojawiał się w mediach (poza Radiem Maryja)
. To zmieniło się po niesławnej debacie na temat zmiany płci w sierpniu 2015 r. Swoją drogą miesiąc wcześniej, podczas debaty o in vitro, rozbłysła też "gwiazda" senatora Stanisława Koguta, któremu do przebicia się do mediów nie wystarczyło wyzywanie sędziego podczas meczu Kolejarza Stróże, którego był prezesem.
Senator Jackowski do medialnej forpoczty PiS wszedł dzięki zrównaniu transseksualizmu z pedofilią. - Jeśli ktoś potrzebuje do swojego dobrostanu i samorealizacji stosunków seksualnych z czteroletnim dzieckiem, to rodzi się pytanie: czy w takim razie nie powinniśmy ustawowo dopuścić pedofilii i różnych innych ustaw? - pytał w Senacie. Od tego czasu komentuje wszystko, a jako, że jest byłym dziennikarzem TVP i wie, jak zachować się przed kamerą, pojawia się przed nią właściwie codziennie.
Jan Mosiński
Jak to się stało, że poseł z Kalisza został członkiem komisji weryfikującej warszawską reprywatyzację? To wie chyba tylko prezes Kaczyński. Jan Mosiński regularnie zabiera głos w sprawach warszawskich (i to nie tylko tych dotyczących działalności komisji) oraz pozawarszawskich. Ostatnio komentował sprawę podwyżek cen prądu, z których PiS próbuje się wycofać. Czy jest w tej sprawie specjalistą? Nie. Czy powiedział coś rozsądnego? Nie ("Podwyżek nie będzie, więc czym wytłumaczą podwyżki, jakie planowali, np. Trzaskowski?").
O pośle Mosińskim też zrobiło się głośno z powodu, który nie napwa dumą. Otóż w czerwcu 2017 roku "Gazeta Wyborcza" opisała jego aktywność w mediach społecznościowych. "Szejnfeld, kaliski żyd, ma jakieś kompleksy" - pisał o polityku PO. Paradę Równości nazwał "pochodem pederastów i lesbijek". - Kuczyński Waldemar, rzekomo kaliski żyd, członek PZPR, znawca wszystkiego - tymi słowami odniósł się z kolei do doradcy premiera Tadeusza Mazowieckiego. - Smolar – etatowy żyd, na UW asystent u Brusa, osławionego siepacza bezpieki. Coś więcej? – tak ocenił prezesa Fundacji Batorego Aleksandra Smolara. - Wystarczy popatrzeć na rysy twarzy, karnację itp. Przecież to chory na umyśle, arabski, wielbłądzi łeb – napisał o jednym z kaliskich radnych PO.
Takich przykładów jest więcej, choćby poseł Stanisław Pięta, dzisiaj za sprawą romansu na marginesie polityki, ale przecież przez lata na pierwszej linii medialnego frontu. Podobnie było z nieżyjącym już posłem Arturem Górskim, którego medialna kariera zaczęła się od stwierdzenia, że wybór Baracka Obamy na prezydenta USA to "koniec cywilizacji białego człowieka" (był rok 2008). To pokazuje, że taki sposób doboru kadr w PiS ma długą tradycję. Odejście Krystyny Pawłowicz to szansa by to zmienić.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl