Obfite dzieje poselskiego małżeństwa [OPINIA]

Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha mieli pecha. Robią to samo, co robi zdecydowana większość posłów, ale przez zwykły przypadek to oni wpadli. Zarazem dzięki nim dowiedzieliśmy się, że tezy o zbyt niskich zarobkach parlamentarzystów, są całkowicie nieprawdziwe.

Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha
Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha
Źródło zdjęć: © PAP
Patryk Słowik

10.10.2024 19:10

Kinga Gajewska to posłanka Koalicji Obywatelskiej. Arkadiusz Myrcha - wiceminister sprawiedliwości, poseł. Są małżeństwem, mają trójkę dzieci.

W ostatnich dniach, dzień po dniu, dowiadujemy się, jak naciągali polskie państwo na to, by żyć wygodniej. Ale bądźmy uczciwi. Obywateli naciąga większość posłów. Gajewska i Myrcha po prostu wpadli.

Dodatek do mieszkania

Sprawa rozpoczęła się od ustalenia przez Radka Karbowskiego, aktywnego w serwisie X internautę, że Kinga Gajewska oraz Arkadiusz Myrcha pobierają z Sejmu dodatek na wynajem mieszkania w Warszawie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Procedury są bowiem takie, że parlamentarzyści spoza Warszawy mogą zamieszkać w hotelu poselskim lub dostać do 4 tys. zł miesięcznie na wynajem mieszkania.

Karbowski zwrócił jednak uwagę na fakt, że Gajewska i Myrcha są małżeństwem, więc zapewne mieszkają razem. A dodatki pobierają oboje - łącznie w wysokości 7750 zł.

Pojawiły się pierwsze wątpliwości: czy poselskie małżeństwo postąpiło właściwie? To może każdy ocenić sam, natomiast trzeba jednoznacznie stwierdzić, że poselskie małżeństwo postąpiło legalnie. Sejmowe procedury są bowiem takie, że dodatek jest przypisany do posła, nie - do mieszkania.

Gajewska i Myrcha tłumaczyli, że - mając małe dzieci - muszą wynajmować duże mieszkanie. A że pracują w Sejmie, który jest w centrum Warszawy, najlepiej gdyby mieszkanie też było w centrum. Efekt? Na koszt podatnika posłowie wynajmują ekskluzywny lokal w najdroższym miejscu Warszawy.

Meldunek

Po ujawnieniu przez Karbowskiego informacji o pobieraniu dodatków mieszkaniowych wszystko się posypało niczym kostki domina. Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha zaczęli się tłumaczyć, a każde kolejne tłumaczenie było złe i stawiające ich w coraz gorszym świetle. Do tego internauci zaczęli przyglądać się majątkowi poselskiego małżeństwa.

Arkadiusz Myrcha - w piśmie do komisji etyki poselskiej dotyczącym jego oświadczenia majątkowego za 2022 r. - napisał: "Wyjaśniając wątpliwości, powstałe po kontroli oświadczenia majątkowego, stwierdzam: moje stałe miejsce zamieszkania (także meldunek) jest w (...). Z uwagi na obowiązki poselskie dużą część roboczych dni spędzam w Warszawie. Aby zapewnić dzieciom miejsce w publicznych placówkach wychowawczych, musiałem zostać podatnikiem w Warszawie. Zatem warszawskie miejsce zamieszkania jest na potrzeby czysto podatkowe". Czyli poseł oświadczył coś, co jest nieprawdziwą informacją, "na potrzeby czysto podatkowe".

Tego nie wytrzymał już nawet marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Stwierdził publicznie, że oświadczenie Myrchy to kłopot budzący poważną wątpliwość marszałka. Albo bowiem gdzieś się mieszka, albo nie. Nie da się mieszkać tylko na potrzeby podatkowe, żeby nie płacić za żłobek czy przedszkole dzieci. To znaczy, jak widać, da się. Tyle że z uczciwością nie ma to wiele wspólnego.

Kilometrówki

Internauci szybko ustalili też, że Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha pobierają od lat z Sejmu pieniądze tytułem tzw. kilometrówek. Zasada jest prosta: poseł jeździ samochodem, więc przysługuje mu zwrot kosztów. Warunkiem jest, aby ta jazda była związana z wykonywaniem poselskiego mandatu.

Sejmową patologią jest to, że parlamentarzystom wierzy się na słowo. W efekcie okazuje się, że wielu posłów niemal nie wychodzi z samochodów, cały czas jeżdżą. Ba, jeżdżą także ci, którzy samochodów w ogóle nie mają (najczęściej tłumaczą, że pożyczają od rodziny).

Gajewska i Myrcha samochód mają - jeden. Kilometrówki pobierają od dawna oboje. "Gazeta Wyborcza" policzyła, że oboje codziennie, także w weekendy i święta, przejeżdżali po ok. 110 km.

Arkadiusz Myrcha, zapytany o tę kwestię przez TVP, wskazał m.in., że 2023 r. był intensywny, bo trwała kampania wyborcza. Niekiedy zaś jeździł wraz z żoną jednym samochodem.

Tym tłumaczeniem wiceminister się pogrąża. Za wspólną jazdę nie przysługują bowiem dwie kilometrówki - te są bowiem na koszty paliwa, a nie - od pasażera auta. Za jazdę po Polsce w ramach kampanii wyborczej również nie przysługują kilometrówki. Nie ma to bowiem związku z wykonywaniem mandatu posła. Co więcej, pobieranie kilometrówek w tym celu to tworzenie nieuczciwego systemu wyborczego. Efekt jest bowiem taki, że kandydaci będący posłami jeżdżą od spotkania na spotkanie za publiczne pieniądze, podczas gdy kandydaci niebędący posłami muszą jeździć za własne.

Zakupy do biur poselskich

Kolejne odkrycie internautów nt. poselskiego małżeństwa dotyczyło zakupów do biur poselskich. Ludzie zaczęli się zastanawiać, po co parlamentarzystom w biurach poselskich dwa odkurzacze, robot sprzątający, zegarek Apple i cztery ekspresy do kawy.

Pojawiły się sugestie, że pewnie część z tego sprzętu używają sami posłowie - mimo że przepisy tego zabraniają. Na co - uczciwie zaznaczmy - nikt nie przedstawił dowodu.

Tu trzeba też dodać, że patologiczne zakupy rzekomo do biur poselskich to wśród polskich posłów norma, a nie wyjątek od reguły. W poprzedniej kadencji jedna z posłanek Prawa i Sprawiedliwości kupiła do biura poselskiego lampki ogrodowe. Kilka tygodni później umieściła w internecie zdjęcie swojego domowego ogrodu. Tak się składa, że kupiła do niego identyczne lampki jak do biura...

Dom, o którym posłanka zapomniała

Wszystko powyższe może się nie podobać, ale nie ma złamania prawa. Ot, po prostu posłowie korzystali z dziurawych procedur. W wypadku domu pod Warszawą sprawa jednak wygląda inaczej. To już sprawa, która wygląda gorzej i może się wymknąć tylko moralnym ocenom.

Kinga Gajewska ma bowiem dom kilkadziesiąt km od Warszawy. Dojazd z jej domu do Sejmu zajmuje ok. 40 minut - stąd pojawiały się wątpliwości, czy na pewno poselskie małżeństwo musiało wynajmować mieszkanie w centrum stolicy. Gajewska i Myrcha tłumaczyli, że dom jeszcze jest nieukończony.

To, co jednak najważniejsze: Kinga Gajewska dopiero 7 października 2024 r., już po wybuchu awantury wokół niej i męża, przypomniała sobie, że domu nie kupiła, lecz dostała w 2023 r. od rodziców.

Gajewska nie wykazała otrzymanej darowizny w rejestrze korzyści. Poseł ma 30 dni na wpisanie informacji o darowiznach, których wartość przekracza 50 proc. najniższej krajowej, w rejestrze (art. 35a ust. 6 Ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora).

Za niezgłoszenie informacji można podlegać odpowiedzialności przed komisją etyki poselskiej, w skrajnych przypadkach - nawet przed prokuratorem (jeden z zarzutów wobec Łukasza Mejzy z PiS-u jest taki, że nie umieścił w rejestrze korzyści informacji, które umieścić powinien). Zadaniem oceniających zachowanie posła jest ustalenie, czy poseł celowo zataił informację, czy zapomniał.

Zaraz okaże się więc, że posłanka Kinga Gajewska zapomniała, iż otrzymała okazały dom pod Warszawą. Ewentualnie - że nie wiedziała, że takie informacje trzeba podawać w rejestrze korzyści. Sama stwierdziła już zresztą, że nie złamała żadnego przepisu i właściwie to wykazała się dobrą wolą, że z wielomiesięcznym opóźnieniem - już po zainteresowaniu się jej działalnością przez media - dopisała do rejestru korzyści informację o darowiźnie.

Tu wyraźnie podkreślmy: mowa o rejestrze korzyści, a nie - jak niektórzy błędnie wskazują - oświadczeniu majątkowym. W oświadczeniu majątkowym Kingi Gajewskiej dom jest umieszczony, zatem nie ma powodów, aby kwestionować prawdziwość oświadczenia. To o tyle istotne, że przy nieprawidłowościach w oświadczeniu majątkowym zaangażowanie się w sprawę prokuratury byłoby niemal pewne. W wypadku rejestru korzyści zapewne skończy się na sejmowej komisji i upomnieniu dla roztargnionej posłanki.

Fałszywe oburzenie

W internecie roi się od wypowiedzi Kingi Gajewskiej, w których zazwyczaj słusznie wypominała niewłaściwe działania politykom Prawa i Sprawiedliwości. Wytykała im wyciąganie pieniędzy na kilometrówki. I słusznie, bo faktycznie wielu polityków PiS-u wyciągało kasę, nawet nie udając, że posiadają jakikolwiek samochód.

Gajewska z Myrchą w 2023 r. mówili publicznie, że "mieszkają też trochę w Błoniu" i mają "bazę przygotowaną do noclegów dzieci". Dziś mówią, że dom jest nieukończony, w budowie, i dlatego musieli korzystać z sejmowych dopłat do wynajmu mieszkania w Warszawie.

To wszystko, mówiąc kolokwialnie, nie trzyma się kupy. A ci, którzy rozliczali, dziś są rozliczani. Smutne jest jedynie to, że skoro wiedzieli, iż wyciąganie przez posłów kasy z Sejmu jest złe i o tym publicznie mówili, sami postanowili robić to samo.

Przykład idzie z góry

Nie mam wątpliwości, że Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha mieli pecha. Zasłużyli na to, co ich spotyka, bo czerpali całymi garściami z państwowej sakiewki. Ale jednocześnie mieli pecha, bo przy żłobie jest wielu, a opinia publiczna wzięła na radar właśnie ich. Jeden powie, że przez przypadek, inny - że to misternie uknuta intryga Prawa i Sprawiedliwości. Fakt pozostanie faktem: działania poselskiego małżeństwa źle wygląda, a tłumaczenia prędzej sprowadzą na ich głowy prokuratora niż im pomogą.

Jednocześnie cała sprawa pokazuje, że posłowie są zupełnie nieprzystosowani do życia. Jak mają tworzyć dobrą politykę mieszkaniową państwa, skoro sami na koszt podatnika mogą wynająć apartamenty w centrum Warszawy? Jak mają przejmować się cenami benzyny, problemami kierowców, gdy mogą okrążyć kulę ziemską kilkadziesiąt razy na czyjś koszt, a nawet nikt nie sprawdza, czy naprawdę to robią, czy tylko wyłudzają pieniądze? Jak to możliwe, że tworzą przepisy podatkowe sprowadzające się do tego, że gdy obywatel czegoś nie zgłosi, dostaje karę, gdy sami "zapominają" o podarowanym im domu?

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Opinie
wp opiniekontrowersjearkadiusz myrcha
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4874)