Obajtek i Kurski na listach PiS. W partii złość. "Działają na ludzi jak płachta na byka"
Najbardziej wpływowi prezesi w czasach rządów PiS - Daniel Obajtek i Jacek Kurski - mają otrzymać gwarancję miejsc na listach do Parlamentu Europejskiego. Start byłego prezesa Orlenu jest niemal pewny, waży się los byłego szefa TVP. A w partii tli się bunt. W tle są ogromne pieniądze.
Duża grupa polityków PiS sprzeciwia się temu, by tzw. biorące miejsca na listach do europarlamentu otrzymali były prezes PKN Orlen Daniel Obajtek i były prezes TVP Jacek Kurski - wynika z informacji WP.
Wielu kręci też nosem na wieść o starcie w wyborach do PE Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Część ludzi z PiS nie chce również na listach Zbigniewa Ziobro.
- Jeśli oni będą twarzami naszej kampanii, to mobilizacja wyborców drugiej strony będzie olbrzymia. A trzecie z rzędu przegrane wybory to katastrofa dla PiS i konieczność przebudowy naszego obozu. W konsekwencji grozi nam nawet rozpad - przyznaje ważny polityk tej partii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Panowie prezesi
W PiS rozpoczyna się twarda gra interesów w sprawie miejsc na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego. Jak dowiaduje się Wirtualna Polska, Daniel Obajtek otrzymał od Jarosława Kaczyńskiego obietnicę pierwszego miejsca na podkarpackiej liście. Obajtek propozycję przyjął - wynika z naszych ustaleń.
Ale wielu politykom PiS się to nie podoba. - Dlaczego mamy ustępować milionerom, którzy nie potrzebują złotych szalup? - pyta jeden z nich.
Inny rozmówca zwraca uwagę: - Jarosław przyznał, że każdy sam ma się zatroszczyć o finansowanie własnej kampanii. Obajtek i Kurski mają za co ją robić, a reszta? Co to jest za sprawiedliwość? Skąd brać kasę, jak część z nas sporo włożyło w poprzednie wybory?
Tu należy jednak wspomnieć, że znaczną część wydatków na kampanie europosłów w 2019 roku sfinansowali ludzie związani z PiS, zatrudnieni na intratnych stanowiskach w spółkach skarbu państwa i w instytucjach zależnych od rządu.
Oprócz Obajtka - który dzięki rządom PiS dorobił się milionów - kandydować do PE ma Jacek Kurski.
Wedle naszych informacji, były prezes TVP nie otrzymał jednak jednoznacznej deklaracji od Jarosława Kaczyńskiego, że otrzyma "biorące miejsce" do PE. Ale bardzo się o to stara. - I ma duże szanse - twierdzą nasze źródła.
Jak słyszymy, Kurski kontaktuje się z Kaczyńskim bezpośrednio, telefonicznie lub w cztery oczy. Decyzja co do jego kandydatury zapadnie wyłącznie w tym gronie. Bez pośredników.
- Daniel i Jacek otworzą listę milionerów z PiS - przekonują nasze źródła. - Zarobili, nic nie muszą, to chcą wrócić do polityki. A przy okazji Obajtkowi zależy na immunitecie - twierdzi jeden z rozmówców z PiS.
Inny przyznaje: - To nie podoba się w partii. Ludzie latami za kiepskie pieniądze użerali się w Sejmie, harowali w kampaniach za nic, wielu czekało na swój moment. A teraz na złotych spadochronach chcą wrócić panowie prezesi.
Jak płachta na byka
Stronnicy Obajtka i Kurskiego mówią tak: - To żadni spadochroniarze. Przecież oni są rdzennymi pisowcami. Krew z krwi, kość z kości.
Rozmówca WP z dawnego obozu władzy, zwolennik startu obu panów zaznacza: - Sorry, ale to Orlen i TVP robiły kampanię PiS. Obajtek i "Kura" powinni być witani na listach jak swoi. I to chlebem i solą!
W PiS jednak nie ma takiego entuzjazmu. Podobnie jak w przypadku planowanego startu w wyborach do PE Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego.
- Z jakiej racji oni mają kandydować? Z czym mieliby pójść do Brukseli? Jakie kompetencje za nimi stoją, co oni wiedzą o polityce europejskiej? Nawet języków nie znają. O czym my mówimy? - oburza się jeden z przedstawicieli młodszej generacji polityków PiS.
Inny doświadczony polityk tłumaczy: - Nazwiska Obajtka i Kurskiego "żrą" elektorat antypisowski. Napędzają go. Podobnie jest z Ziobrą, Wąsikiem i Kamińskim. To czerwone płachty na wyborców Platformy i "normalsów", którzy mogliby nas poprzeć. Ich start oznacza wyższą frekwencję, która w wyborach do europarlamentu sprzyja liberałom. Mobilizacja wyborów obecnej władzy może nas zmiażdżyć.
Kolejny rozmówca Wirtualnej Polski przekonuje, że ostateczne decyzje w sprawie list wyborczych do Parlamentu Europejskiego zapadną dopiero po wyborach samorządowych.
- Jeśli w samorządach dostaniemy łupnia, to prezes będzie zmuszony zrobić mocniejsze listy do PE. Dlaczego? Bo nie będzie mógł sobie pozwolić na trzy porażki z rzędu. Zwłaszcza przed wyborami prezydenckimi - tłumaczy polityk PiS.
- Te wybory już dziś są przegrane. Dlatego też już dziś trzeba myśleć o reorganizacji partii. Myśleć do przodu, łamać schematy, szukać nowych rozwiązań - mówi nam jeden z młodych przedstawicieli formacji Jarosława Kaczyńskiego.
Polityczni emeryci
Młodzi w PiS też są chętni do wyjazdu do Brukseli i Strasburga, ale - wedle naszych informacji - w Polsce chce ich zatrzymać sam prezes. - Jarosław stawia w Sejmie na 30-, 40-latków. Chce mieć tu twardych zagończyków i mocnych polemistów. Bitnych i niestrachliwych. Są tacy, ale oni myślą też o swoich karierach. No i chcą do Brukseli - twierdzi rozmówca z PiS.
Mowa m.in. o członkach sejmowych komisji śledczych: Waldemarze Budzie, Pawle Jabłońskim, Przemysławie Czarnku. Ale nie tylko - chętni do startu w wyborach do PE mają być też Arkadiusz Mularczyk, Szymon Szynkowski vel Sęk, Grzegorz Puda, Paweł Szrot czy Marcin Przydacz.
To relatywnie młodzi i - co istotne dla prezesa - dobrze wykształceni politycy (głównie prawnicy), którzy mają ambicję i chcą się "bić".
- Chłopaki pokazują to na każdym kroku. Ale powiem panu coś: paradoksalnie im to szkodzi. Sądzą, że ich aktywność im pomoże w walce o dobre miejsca na listach, a tak naprawdę sprawia, że Kaczyński jest mniej skłonny ich wysłać poza kraj. Bo on chce mieć w Sejmie takich właśnie typów: dynamicznych, a nie ospałych, jak w poprzednim klubie parlamentarnym - twierdzi rozmówca z PiS.
Jak słyszymy, wymienieni wyżej mogą znaleźć się na listach wyborczych PiS do PE, ale w takiej konfiguracji, by "grać" na innych kandydatów - tych, których Kaczyński chce pozostawić w Brukseli lub ich tam oddelegować.
- Mogą zostać rzuceni na okręgi, gdzie będzie tylko jeden mandat dla PiS. Ale oni go nie wezmą, wezmą ci, których wskaże prezes - wskazuje nasze źródło.
Wśród tych ostatnich są starzy druhowie prezesa: m.in. Ryszard Terlecki czy Marek Kuchciński. Ale też była wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska. - Męczą się w Sejmie, chcą wyjechać, zarobić, wrócić i zamknąć karierę w polityce - mówi o Terleckim i Kuchcińskim jeden z polityków PiS.
Z tej okazji Kuchciński - były marszałek Sejmu - wydał nawet biografię podsumowującą jego zawodową karierę. "Z Przemyśla do polityki" - brzmi jej tytuł.
Bezpieczna przystań
Władze Prawa i Sprawiedliwości mają świadomość, że ich partia straci kilka miejsc w Parlamencie Europejskim. Dlatego też w formacji Jarosława Kaczyńskiego już dziś zaczyna się rywalizacja o jak najlepsze pozycje na listach wyborczych.
Dziś PiS ma w Parlamencie Europejskim 27 deputowanych, ale ta liczba po planowanych na czerwiec 2024 r. wyborach zapewne zmieni się na niekorzyść PiS.
Jak wynika z naszych informacji, rozgrywka będzie toczyć się między tymi europosłami, którzy rezydują w Brukseli i Strasburgu od lat, a tymi, którzy szukają dziś bezpiecznej przystani na trudne czasy w opozycji. Chcą oni jednocześnie realizować swoje polityczne aspiracje i - przy okazji - zarobić duże pieniądze.
A europarlament bywa świetną trampoliną do kolejnych etapów w karierze. I daje finansowy spokój, bez potrzeby martwienia się o przyszłość. - Wszyscy to wiedzą. Ale nie możemy delegować wszystkich do PE, nawet tych najbardziej ogarniętych. Trzeba działać na miejscu i szykować się do kampanii prezydenckiej - słyszymy w PiS.
Możliwe, że na listach do PE znajdzie się miejsce dla wielu osób spoza Sejmu i byłych parlamentarzystów - na przykład dla Jadwigi Emilewicz.
Jak pisaliśmy już w WP, większość obecnych europosłów PiS chciałoby ponownie kandydować (z list wypadnie tych kilku). Start zapowiedzieli m.in. Beata Szydło i Patryk Jaki. Zostać w PE chce także Adam Bielan.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Michal.Wroblewski@grupawp.pl