Rosjanie znaleźli nowy sposób na Niemców. Niespodziewany atak
Kreml wprowadza nowe metody dezinformacji. Tworzone przez Moskwę fake newsy coraz trudniej odróżnić, bo ich źródło także jest podrabiane. Wykorzystywane do tego są znane i szanowane tytuły medialne jak "Bild" czy "Die Welt".
06.09.2022 | aktual.: 06.09.2022 13:39
Nastolatek, który spada z roweru i ginie, bo nie widział dziur w asfalcie na nieoświetlonej ulicy, po której jechał. Ukraińcy, którzy rzekomo kupują mieszkania w Rosji za europejskie pieniądze pomocowe. Albo wybuch gazu w szkole w Bremie spowodowany oszczędnościami.
Wszystkie te fałszywe doniesienia krążyły po sieci w ostatnich dniach. To, co jest w nich szczególne, to fakt, że pojawiły się na replikowanych portalach informacyjnych, takich jak spiegel.de, welt.de, bild.de czy t-online. Często odróżnienie ich od oryginału jest niemal niemożliwe.
Nadużywanie marek, sianie nieufności
– Powielanie stron internetowych i rozpowszechnianie fake newsów oraz propagandy przez pozornie renomowane media, których marka jest nadużywana, nigdy wcześniej nie miało miejsca w Niemczech na taką skalę – wyjaśnia ekspert Felix Kartte, szef inicjatywy Reset, organizacji pozarządowej prowadzącej kampanię na rzecz demokratycznej regulacji korporacji technologicznych.
Dziennikarz Lars Wienand, który odkrył najnowszą prorosyjską kampanię dezinformacyjną w poście na t-online, znalazł ponad 30 takich fałszywych stron. Portalowi udało się stosunkowo szybko położyć kres temu oszustwu.
– Zobaczyliśmy je 26 sierpnia i natychmiast napisaliśmy do wydawcy w Holandii. 29 sierpnia strona zniknęła z sieci – powiedział DW. – Jednak wkrótce potem ponownie pojawiła się w Kolumbii – dodał.
Jednak i ta strona została również na stałe zdezaktywowana. – Udało się rozwiązać ten problem z pomocą dostawcy usług IT Cloudflare i firmy, w której zarejestrowano witrynę – wyjaśnił dziennikarz.
Brak stopki redakcyjnej, brak kontaktu
Niestety, takie sukcesy zdarzają się raczej rzadko. Wiele domów mediowych zawodzi przy nawiązywaniu kontaktu.
– Ponieważ fałszywe strony internetowe nigdy nie mają stopki redakcyjnej, nie ma na nich adresów ani osób kontaktowych. W przypadku takich wydawców spoza Europy podejmowanie przeciwko nim działań prawnych jest zazwyczaj daremne – mówi Lars Wienand.
Doświadczyło tego także wydawnictwo Axel Springer Verlag. "Niestety, autorów prawie nigdy nie można zidentyfikować" – głosi w wydane oświadczenie. "Z reguły sprawdzamy, czy można podjąć jakieś kroki prawne i w zależności od szans powodzenia inicjujemy własne działania lub zlecamy wyegzekwowanie naszych roszczeń zewnętrznym kancelariom prawnym" – wyjaśnia Axel Springer Verlag.
Wydawnictwo Spiegel-Verlag samo wyszło naprzeciw swoim użytkownikom. W osobnym artykule podało informację o niemal idealnie sfałszowanych stronach internetowego wydania tygodnika "Der Spiegel" z prorosyjską propagandą.
"W zasadzie bardzo niechętnie informujemy o sfałszowanych stronach, ponieważ zazwyczaj kryją się za nimi wątpliwe, komercyjne interesy, których nie chcemy nagradzać uwagą naszych czytelników" – wyjaśniło wydawnictwo. W obecnej kampanii fake newsów jednak przeważa "misja wyjaśniająca".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ratunek dzięki "ustawie o usługach cyfrowych"?
Ta bezsilność wobec kolejnych fal dezinformacji w sieci może jednak wkrótce się skończyć. W każdym razie tak uważa ekspert Feliks Kartte. – To byłby dobry przykład zastosowania Digital Services Act (DSA), czyli unijnego aktu o usługach cyfrowych – wyjaśnia.
Rozporządzenie w tej sprawie, przyjęte przez Parlament Europejski 5 lipca 2022, zobowiązuje platformy internetowe m.in. do zaostrzenia działań w zakresie zapobiegania, monitorowania i reagowania na kampanie dezinformacyjne. Prawdopodobnie wejdzie w życie jesienią i wtedy będzie musiało zostać wdrożone przez kraje członkowskie UE.
Felix Kartte jest pewien, że "gdyby akt DSA już obowiązywał, wydawcy medialni mieliby skuteczniejsze sposoby składania skarg na platformy i fałszywe strony zostałyby usunięte". Media byłyby więc zainteresowane wdrożeniem tego aktu, bo dzięki temu fałszywe strony byłyby szybciej usuwane i ograniczane w swoim zasięgu.
Ucieczka w niszę
Spiegel-Verlag ma nadzieję, że ustawa o usługach cyfrowych sprawi, że "egzekwowanie prawa, przynajmniej w odniesieniu do treści rozpowszechnianych za pośrednictwem głównych platform internetowych, będzie prostsze".
Jednak w przeszłości wielokrotnie okazywało się, "że dostawcy treści naruszających prawo zwykle znajdują nisze, dzięki którym mogą nadal publikować, ale jednocześnie uchylają się od regulacji, którym powinni podlegać" – stwierdził rzecznik wydawnictwa.
Weryfikacja faktów jako dezinformacja
Nawet jeśli fala dezinformacji w Niemczech osiągnęła niespotykane dotąd rozmiary, samo zjawisko nie jest nowe. W Szwecji portal do fact-checkingu, czyli weryfikacji faktów, założony przez pięciu wydawców w 2018 roku uzyskał już "konkurencję" w postaci podrobionej strony.
Josef Holnburger z organizacji Cemas, która ocenia platformy cyfrowe pod kątem takich tematów jak ideologie spiskowe i prawicowy ekstremizm, twierdzi, że grupy lub osoby, które angażują się w kampanie dezinformacyjne, powinny być całkowicie pozbawione dostępu do platform interaktywnych.
– Deplatforming działa! Gdy dostawcy fałszywych informacji znikają z platform jak YouTube, nie mają już takiego zasięgu, jaki mieli wcześniej, choć mogą założyć nowe konta na innych platformach, ale często pozostają tam już tylko między sobą – wyjaśnia.
Autor: Astrid Prange De Oliviera; Współpraca: Janosch Delcker i Jan D. Walter
Przeczytaj także: