Inny wymiar wojny w Ukrainie. "Sytuacja jest wyjątkowa"
Platformy internetowe pomagają Ukrainie udokumentować rosyjską wojnę i uzyskać międzynarodowe wsparcie. Ale są też rajem dla fake newsów.
01.08.2022 | aktual.: 01.08.2022 08:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zanim 14 lipca zginęła jej córka Liza, Irina Dmitriewa zamieściła na Instagramie filmik z czterolatką. Pokazywał tę dziewczynkę z zespołem Downa beztrosko pchającą swój wózek przez ulice Winnicy w południowo-zachodniej Ukrainie. Niedługo potem rosyjski pocisk rakietowy uderzył w miasto, trafiając w szpital, sklepy i budynki mieszkalne, zabijając Lizę i co najmniej 23 inne osoby. Ponad 200 osób zostało rannych, w tym także jej matka.
W następnych godzinach, gdy Irina Dmitriewa zmagała się z poważnymi obrażeniami w szpitalu, wideo z Lizą szybko rozeszło się w sieci. Często dołączano je do wiadomości i zdjęć ukazujących przewrócony, pusty wózek dziewczynki pośród gruzów. W pewnej chwili tę historię podchwyciły międzynarodowe media. Gdy Liza została pochowana, poinformowały o tym m.in. "New York Times" oraz australijska telewizja ABC.
- Historia Lizy jest wstrząsająca - mówi Julia Tyszkiwska, dyrektor kijowskiego oddziału think tanku Aspen Institute. - Pokazuje brutalną rzeczywistość rosyjskiej inwazji. Ale bez mediów społecznościowych nigdy nie dotarłaby do międzynarodowej opinii publicznej - dodała.
Śmierć czterolatki i sposób, w jaki wieści o niej rozeszły się po całym świecie, dobrze ilustruje rolę mediów społecznościowych w wojnie na Ukrainie. Konflikcie, który już został nazwany "najbardziej wiralową wojną" w historii.
Zobacz także
Miliony korespondentów wojennych. "Sytuacja jest wyjątkowa"
Odkąd media społecznościowe stały się masowym zjawiskiem w połowie lat 2000, wywarły wpływ na wojny od Syrii po Etiopię. Ale dopiero postęp techniczny w ostatnich latach sprawił, że wszyscy posiadacze smartfonów stali się potencjalnymi korespondentami wojennymi, mogącymi przekazywać swoje relacje na żywo. Taka możliwość, w połączeniu z wysokim stopniem wykorzystania mediów społecznościowych w Ukrainie, sprawia, że sytuacja w tym kraju jest wyjątkowa.
Z badań przeprowadzonych przez ukraińską organizację pozarządową Opora w maju 2022 roku wynika, że ponad 76 proc. wszystkich Ukraińców czerpie informacje o przebiegu wojny z mediów społecznościowych. Oznacza to, że platformy internetowe, a zwłaszcza Telegram, YouTube i Facebook, stały się najpopularniejszym źródłem wiadomości w tym kraju.
Ukraińcy równocześnie wykorzystują media społecznościowe do dokumentowania okropności wojny. Platformy internetowe stały się ważnym narzędziem do organizowania oporu i zbierania pieniędzy dla tych, którzy zostali szczególnie mocno poszkodowani przez wojnę. Wykorzystują oni także media społecznościowe do zabiegania o wsparcie międzynarodowe.
Doskonałym tego przykładem jest Marija Bilenka: dzięki swoim filmom na temat "skin positivity" - ruchu propagującego zaakceptowanie niedoskonałości swojego wyglądu, z takimi chorobami skóry jak trądzik włącznie - ta 25-letnia menedżerka mediów społecznościowych jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę stworzyła dużą grupę followersów na TikToku.
Po wybuchu wojny 24 lutego Marija Bilenka uciekła na zachód i zatrzymała się w Niemczech. Zauważyła tam, że inni Ukraińcy zamieszczają na TikToku wideoklipy pokazujące spokojną Ukrainę sprzed wojny, do muzyki brytyjskiego piosenkarza Toma Odella.
Marija Bilenka przejrzała własne filmy na telefonie komórkowym. Znalazła w nich zdjęcia największej rzeki Ukrainy - Dniepru, zachodu słońca nad dachami Kijowa czy tancerki break dance na jego ulicach. Zmontowała 15-sekundowy wideoklip i wrzuciła go do sieci. Obejrzano go ponad cztery miliony razy.
- Jeśli już mam tę platformę, dlaczego nie miałabym jej wykorzystać do pokazania innym ludziom, jak wyglądało życie na Ukrainie przed inwazją? – pyta tiktokerka podczas rozmowy telefonicznej z Deutsche Welle z Hamburga, gdzie obecnie mieszka.
Ponad cztery miesiące później ta influencerka zbierała pieniądze na TikToku i zamieszczała informacje o tym, które ukraińskie organizacje przyjmują datki. Chodziło jej, jak mówi, o przypomnienie światu, że wojna w Ukrainie jeszcze się nie skończyła.
- Nie chcę, aby zapomniano, że na Ukrainie ludzie walczą i są zabijani każdego dnia - podkreśla. Wielu z jej ponad 62 tys. followersów mieszka w USA, Francji lub Wielkiej Brytanii. Za każdym razem, gdy publikuje film, ma nadzieję, że to pomoże.
- Osobiste historie są niesłychanie ważne - mówi badaczka Julia Tyszkiwska. - Treści zawarte w filmach takich jak te, które Marija Bilenka zamieszcza na TikToku, mogą pomóc podtrzymać międzynarodową uwagę wydarzeniami w Ukrainie, zwłaszcza wśród osób mało interesujących się polityką - dodaje.
Z potęgi mediów społecznościowych zdają sobie sprawę także ukraińscy urzędnicy państwowi. Od początku wojny korzystają z platform internetowych, aby zachęcać społeczeństwo do wytrwałości. Sam prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, były aktor, regularnie zamieszcza wiadomości wideo na Instagramie, na którym ma prawie 17 mln followersów oraz na innych platformach.
Prawdziwa plaga fake newsów
Media społecznościowe jednak są bronią obosieczną. Korzystają z nich obie strony konfliktu do przeinaczania faktów, szerzenia dezinformacji i manipulowania opinią publiczną, w celu wpłynięcia na przebieg i wynik wojny.
- Media społecznościowe mogą być wykorzystywane w dobrym i złym celu - mówi Jewhen Fedczenko, dyrektor Szkoły Dziennikarstwa im. Mohyły w Kijowie i współzałożyciel StopFake, organizacji non-profit, która dokumentuje rosyjską propagandę internetową. - Jak wszystkiego innego, można ich także używać jako broni - dodaje.
Po drugiej stronie linii frontu Rosja także prowadzi zakrojoną na dużą skalę kampanię w mediach społecznościowych, aby uzasadnić swoją inwazję na Ukrainę. Obejmuje ona np. treści mówiące o konieczności ochrony etnicznych Rosjan przed ludobójstwem lub "denazyfikacji" Ukrainy oraz twierdzenia, że międzynarodowe wsparcie dla Ukrainy słabnie.
Te komunikaty mają często trafić do ściśle określonych odbiorców, na przykład do dużej diaspory rosyjskiej w innych państwach lub do odbiorców w Afryce czy Azji, gdzie Moskwa chce wzmocnić swoje wpływy. Zdaniem współzałożyciela organizacji StopFake większość tych treści nie jest niczym nowym: odkąd Rosja zaanektowała Półwysep Krymski w 2014 roku, dezinformacja na temat wojny rozprzestrzeniła się w sieci niczym pożar lasu.
Ukraina od tamtej pory zainwestowała mnóstwo pieniędzy w rozbudowę szybkich połączeń internetowych i podjęła działania mające na celu wzmocnienie umiejętności korzystania z mediów w kraju: na przykład uczniowie i nauczyciele są szkoleni w zakresie rozpoznawania fałszywych informacji w internecie, które mają wprowadzić ludzi w błąd. - To daje teraz Ukrainie przewagę w obecnej internetowej wojnie informacyjnej - uważa Jewhen Fedczenko.
Jest przekonany, że dla Ukrainy korzyści płynące z szerokiego wykorzystywania mediów społecznościowych przewyższają związane z tym ryzyko, odkąd pięć miesięcy temu spadły na nią pierwsze rosyjskie bomby.
- Gdybyśmy nie mieli mediów społecznościowych, doniesienia o tej wojnie w światowych mediach wyglądałaby zupełnie inaczej - zapewnia.
Deutsche Welle / Janosch Delcker
Do powstania tego artykułu przyczynił się Eugen Theise
Przeczytaj także: