Nowe śledztwo ws. śmierci polskiego premiera
Warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie pozbawienia życia Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicją Solską-Jaroszewicz w 1992 roku. Sprawa jednego z najbardziej tajemniczych morderstw w historii Polski wraca, bo do zaginionych dowodów dotarł dziennikarz Tomasz Sekielski.
12.06.2017 | aktual.: 25.03.2022 13:20
Dziennikarz stacji Nowa TV przygotowywał materiał o Jaroszewiczu i zbrodni z 1992 roku. Od rodziny zamordowanych otrzymał ich prywatne rzeczy. W jednym z pudeł odnalazł jednak coś jeszcze: folie daktyloskopijne z odciskami palców z miejsca zbrodni, zakrwawioną koszulę Piotra Jaroszewicza oraz koszulę nocną jego żony. Rodzina otrzymała te rzeczy od śledczych w 2010 roku.
Tymczasem już w 2005 roku folie były przez śledczych uznane za zaginione w niewyjaśnionych okolicznościach. Wszczęto nawet postępowanie w tej sprawie, ale winnych nie znaleziono. Teraz okazało się, że dowody najpierw leżały w sądowym archiwum, a później u rodziny byłego premiera.
- Jestem skłonny wierzyć, że był to mord polityczny na zlecenie. Ktoś chciał uciszyć Piotra Jaroszewicza, albo wydobyć od niego jakieś ważne informacje - mówi w rozmowie z portalem gazeta.pl Tomasz Sekielski.
Odnalezione przez niego dowody mogą pomóc wyjaśnić zagadkę śmierci Jaroszewicza, bo technika w kryminalistyce znacznie się rozwinęła od czasu, kiedy badano je po raz pierwszy.
Okrutnie torturowani
Piotr Jaroszewicz, premier PRL w latach 1970-1980 oraz jego żona zostali bestialsko zamordowani przez nieznanych sprawców. w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.
Mordercy spędzili w wilii w Aninie wiele godzin. Byłego premiera okrutnie torturowali, m.in. przybili mu stopy do podłogi, a nad ranem 1 września zadzierzgnęli ciupagą pasek na jego szyi. Alicję Solską początkowo związali i maltretowali w łazience, by ranem zabić ją strzałem w tył głowy ze sztucera jej męża. Ciała ofiar odnalazł około godz. 23 pierwszego września ich syn, Jan, zaniepokojony faktem, iż jego rodzice nie odbierają telefonu.
Nie wiadomo, w jaki sposób włamywacze dostali się do domu Jaroszewiczów (klucze mieli tylko oni i ich syn). Po gości, z którymi terminy wizyt były wcześniej ustalane, wychodzili sami. Wiadomo, że Piotr Jaroszewicz zawsze, nawet siedząc w fotelu, miał przy sobie broń. Nie wiadomo też, w jaki sposób zabójcy poradzili sobie z groźnym psem Jaroszewiczów.
Choć od początku śledztwa założono motyw rabunkowy zbrodni, mordercy nie splądrowali mieszkania. Bałagan mordercy zostawili jedynie w gabinecie Jaroszewicza, co by wskazywało na kradzież jakichś dokumentów - Jan Jaroszewicz stwierdził, że z domu zniknęły notatki ojca.
Dwie hipotezy
Do dziś sprawa morderstwa Jaroszewiczów pozostaje jedną z największych tajemnic naszej historii. Pierwsza z dwóch teorii na temat morderstwa nawiązuje do tajnego wojennego archiwum Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w barokowym pałacu w Radomierzycach pod Zgorzelcem. Spoczęły w nim m.in. listy konfidentów gestapo, kompromitujące szanowanych obywateli i polityków Zachodu. W 1945 roku pułkownik LWP Jaroszewicz miał przywłaszczyć sobie kilka "wybuchowych" paczek z papierami. Dwóch dobrych znajomych Jaroszewicza obecnych podczas naruszania nazistowskiego zbioru także zamordowano.
Według drugiej z teorii Piotr Jaroszewicz miał sugerować, że Karol Świerczewski "Walter", który wkrótce potem zginął w zasadzce UPA, zdradził mu w 1947 roku tajemnicę ujawnioną przez radzieckiego generała. Chodziło o stosowanie przez Rosjan "metody matrioszek", polegającej na zastępowaniu polskich komunistów radzieckimi agentami - sobowtórami.
Źródło: Twitter, gazeta.pl, se.pl, WP