Noszą teczki za ministrem - 1,3 mln zł premii. Dalszy ciąg afery z rozdawaniem pieniędzy urzędnikom

Ponad 1,3 mln kosztowały w 2017 roku podatników premie dla gabinetów politycznych ministrów - czyli osobistych doradców, ludzi od noszenia teczek i pilnowania kalendarza spotkań. Najwięcej, 240 tys. zł otrzymali współpracownicy Mateusza Morawieckiego z Ministerstwa Rozwoju.

Noszą teczki za ministrem - 1,3 mln zł premii. Dalszy ciąg afery z rozdawaniem pieniędzy urzędnikom
Źródło zdjęć: © East News | Jan Bielecki
Tomasz Molga

10.02.2018 | aktual.: 10.02.2018 09:23

Kwoty ujawnił internauta posługujący się na Twitterze pseudonimem Dane Publiczne. Pracowicie zebrał dane ze wszystkich ministerstw (tutaj przeczytacie dlaczego to robi). - Skoro szef dostał to i dla asystentów starczy. Gdyby tak jeszcze starczyło dla np. pielęgniarek - skomentował autor zestawienia.

Premia na każdym szczeblu

Tym samym mamy niemal kompletne dane z akcji rozdawania pieniędzy urzędnikom. To wszystko na otarcie łez po rekonstrukcji i jako uzupełnienie rzekomo niskich płac w ministerstwach. Akcję uruchomił poseł PO Krzysztof Brejza ujawniając, że ministrowie odchodzącego rządu Beaty Szydło rządu wypłacili sobie 1,5 mln złotych premii. Prymusem był szef MSWiA Mariusz Błaszczak.

Po tej informacji zeskoczyliśmy szczebel niżej w hierarchii. Wiceministrowie, na przykład z Ministerstwa Rolnictwa dostali po ok. 50 tys. złotych. To kwota zbliżona do rocznych zarobków przeciętnego Kowalskiego. Na tym nie koniec. Szczery do bólu minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel zmuszony został do ujawnienia pełnej kwoty rocznej premii dla wszystkich urzędników. Za 2017 rok przekracza ona 5,9 mln złotych.

Okazuje się, że nie zapomniano także o gabinetach politycznych. Oprócz pensji, sięgających od 8 do nawet 14 tys. zł miesięcznie, pracownicy gabinetów mogą również liczyć na nagrody.

Gabinety "są likwidowane" od wielu lat

Co ciekawe większość partii ma w programach likwidację gabinetów politycznych. Najdalej zaszedł sam PiS, który w 2012 roku złożył w Sejmie projekt ustawy zakładającej likwidację gabinetów politycznych właśnie w ministerstwach. Według ówczesnego rzecznika PiS Adama Hofmana przez 5 lat rządów PO gabinety polityczne kosztowały za dużo pieniędzy. Politycy jednak ochronili gromadę swoich współpracowników W 2016 roku ruch Kukiz15' ogłosił swój projekt ustawy likwidującej gabinety polityczne. Wraz z gabinetami wojewodów oraz samorządowców doliczył się w sumie 10 tys. osób których pensje pochłaniają 500 milionów złotych rocznie.

Gabinety polityczne ministrów miały dać możliwość politykowi zatrudnienia kilku współpracowników, aby nie zajmowali miejsc pracy przeznaczonych dla urzędników-fachowców. Wprowadzono je przepisami w 1996 roku. Dziś to ciągle rozrastająca się armia zadziwiająco dobrze opłacanych doradców. Kluczowy współpracownik Mateusza Morawieckiego w Ministerstwie Finansów zarabiał - 14 tys. zł miesięcznie, czyli więcej niż wiceminister odpowiedzialny za uszczelnianie systemu podatkowego - 11 tys. zł miesięcznie (kwoty brutto).

"Gabinet polityczny odpowiada na bieżące zapytania obywateli, w zakresie asystenckim prowadzi kalendarz spotkań wiceprezesa rady ministrów. Przygotowuje odpowiedzi na pisma kierowane do ministra, obsługuje delegacje krajowe i zagraniczne" - czytamy w oficjalnej liście zadań.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
politykazarobkiministrowie
Zobacz także
Komentarze (976)