"Nieprzytomny leży na plaży". Ratownik z Helu o tym, jak ludziom puściły hamulce
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Nieprzytomny leży na plaży" - to jeden z najczęstszych powodów interwencji jedynej na Półwyspie Helskim karetki pogotowia. - Po lockdownie część osób zachowuje się, jakby puściły im wszelkie hamulce - mówią WP ratownicy, którzy niemal codziennie są angażowani do "ratowania" wczasowiczów.
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl!
Najpierw ratownicy WOPR wyciągają pływaka na plażę. Jest opity wodą i nieprzytomny. Zjawia się pogotowie. Po reanimacji puls wraca i pływak zaczyna samodzielnie łapać powietrze. Na desce przenoszą go karetki. Uwierzcie, że dużego chłopa ciężko się niesie po piasku. Gdy rozpychając się przez korek samochodowy na Półwyspie Helskim jadą do szpitala, pacjent otwiera oczy.
- Przepraszam, a gdzie ja właściwie jestem? - pyta.
- W karetce, bo prawie pan utonął - odpowiada ratownik.
- A to bardzo dziwne, bo ja zawsze bardzo dobrze pływałem - zwierza się pacjent.
Zobacz także
Dla takich akcji ze szczęśliwym zakończeniem 34-letni Michał Rutkowski z Władysławowa w 2010 roku został ratownikiem medycznym. Jego kolegę z załogi karetki z podobnych powodów ratownictwo wciągnęło 14 lat temu.
Obaj stanowią obsadę jedynej na Półwyspie Helskim karetki pogotowia ze 115. Szpitala Wojskowego w Helu. To od nich zależy życie i zdrowie kilku tysięcy stałych mieszkańców półwyspu i wielokrotnie liczniejszych mas wczasowiczów.
Alarm na 112. "Nieprzytomny leży na plaży"
Jednak wakacje 2021 na Helu mogą przejść do historii nie z powodu akcji ratunkowych takich jak powyższa. W piątki, soboty i niedzielne poranki po alarmie z centrum dowodzenia numeru 112 na wyświetlaczu tabletu karetki często pojawia się nagłówek: "nieprzytomny, leży na plaży", a "wzywa policja" lub "przechodzień".
Wirtualna Polska towarzyszyła ratownikom podczas jednego z dyżurów. - Radzę przyjechać w porze śniadaniowej, kiedy jest spokojniej. Później życie na Helu się rozkręca. Jak będzie alarm, to już nie porozmawiamy. Niedawno jak wskoczyliśmy do karetki o 10, to wyszliśmy z niej o 3 w nocy - zastrzega Michał Rutkowski.
O godzinie 8.30 w Jastarni planuje jeszcze błoga cisza i spokój. Nie widać, że trzytysięczne miasto przyjmuje kilkunastokrotnie większą rzeszę turystów. Na Helu windsurferzy i kitesurferzy wstają jako pierwsi, ale o tej porze dopiero sprawdzają warunki panujące na wodach "polskiej Kalifornii".
Turyści? Kilka osób idzie główną ulicą w stronę sklepu Biedronka. Poranek to jedyny moment, kiedy można zrobić zakupy bez kolejki. Dopiero o godzinie 10 tworzą się pierwsze ogonki do barów, które oferują śniadania.
W godzinę wypił litr whisky. Każdego by rozłożyło
Siedzimy przy kawie w "bazie ratowników". Ta baza to apartament pensjonatu przy aptece w Jastarni. Składa się z przedpokoju-przebieralni, aneksu kuchennego, w którym najważniejsze są zapasy kawy, pokoju sypialnego z dwoma łóżkami. Tu też stoi komputer, radio i tablet - końcówka łączności z dyspozytornią numeru 112 w Gdańsku.
Michał Rutkowski przegląda gruby na dwa palce plik wydruków ostatnich interwencji zespołu. - Wprawdzie mieliśmy już zawał i kilka udarów, ale reszta to nieprzytomni z upicia. Cały dzień leżą bez wody, za to przy alkoholu, piwie, drinkach - relacjonuje ratownik.
- Mamy wrażenie, że część osób zachowuje się, jakby po epidemii puściły im wszelkie hamulce. Mieliśmy 30-latka, który został znaleziony na plaży, nie reagował na szarpanie, całkiem bez kontaktu. Dopiero po ocuceniu powiedział, że poszedł na plażę i w godzinę wypił litr whisky. Na słońcu? No przecież wiadomo, jak to się skończy - opowiada.
Nie je, nie pije, a praży się w słońcu. Mdleje i tak leży dwa dni
- Jako nieprzytomną znaleziono na plaży kobietę. Gdy ją ocuciliśmy w karetce, okazało się, że tuż po przyjeździe rozłożyła się na piasku. Nie piła, nie jadła, tylko prażyła się na słońcu, aż zemdlała. Leżała tak dwie doby, bo jakoś nikt nie zwrócił uwagi. Wymagała pomocy w szpitalu - opowiada Rutkowski.
To po takich wypadkach ratownicy apelują, aby "jakoś z rozsądkiem i umiarem korzystać z wypoczynku".
- Kolejny wątek to urazy rąk, nóg, rozbite głowy po zderzeniach elektrycznych hulajnóg i próbach uprawiania sportów. Część osób jest zasiedziała po okresie lockdownu. Przyjeżdżając tu, od razu chcą brać się za windsurfing, kitesurfing, szaleństwo na skuterach, rekreacyjne skoki ze spadochronem. Mamy wysyp drobiazgów, że ktoś wskakuje na sprzęt, przewraca się na płyciźnie i kontuzja gotowa - relacjonuje dalej ratownik.
Ostatnia kategoria wezwań to przewlekle chorzy wczasowicze, którzy na urlop nie zabierają swoich leków. Kiedy zawałowcy, nadciśnieniowcy, cukrzycy trafiają na nosze, tłumaczą: "a po co leki, przecież ja tu wypoczywam".
Przez Hel na sygnale
Ratownicy, chociaż pracują w szpitalu w Helu, stacjonują w Jastarni. Dlaczego? Miejsce to środek półwyspu i jak wyliczono, stąd będą średnio najkrótsze czasy dojazdu do interwencji wzdłuż jedynej przecinającej mierzeję drogi nr 214. Na jednym jej końcu jest szpital w Pucku, na drugim szpital w Helu.
Ale i tak łatwo nie jest. W trakcie wakacyjnych weekendów auta turystów tworzą stały korek, którego pokonanie zajmuje normalnie nawet 4 godziny. Ratownicy "latają" środkiem wąskiej drogi, mijając lusterka aut na centymetry. Nowy wóz również nosi ślady zadrapań i ma potłuczone kierunkowskazy.
W 2018 roku karetka uległa wypadkowi, bo jeden z turystów zajechał jej drogę, spiesząc się na parking.
W poprzednich sezonach bywało, że WOPR i pogotowie ratowały nawet 10 osób, które jednocześnie topiły się, gdy podczas sztormu silny prąd wsteczny porywał pływaków i wypychał ich w morze. Ratowano też kitesurferów, których porywy wiatru znosiły z wody i ciskały o przyczepy campingowe albo na ulicę, wprost pod samochód.
Oklaski z pandemii ucichły. Bohaterowie wracają do prozy życia
Czy ratownicy medyczni koniecznie muszą zbierać pijanych do nieprzytomności z plaż? Teoretycznie zespół wyjeżdża zawsze, gdy dyspozytor stwierdza "nagły stan zagrożenia życia i zdrowia".
- W praktyce trudno ocenić, czy pacjent leży nieprzytomny z powodu przedawkowania alkoholu, czy może jest ofiarą bójki, został uderzony w głowę, a bełkotać można też od udaru - tłumaczą ratownicy.
Zwierzają się, że po ostatniej fali epidemii zmieniło się nastawienie ludzi do ich pracy. Jesienią i wiosna pacjenci nie wzywali karetki z błahego powodu. Prawie każdy wiedział, że pogotowie ledwo wyrabia, jeżdżąc do osób duszących się przez COVID-19. Teraz jest inaczej.
- Kiedy w mediach podano informację, że skończyła się fala COVID, wróciły wyjazdy do bólów brzuszka i paznokcia. Zdarzyło się, że pacjent szedł 2 kilometry, by stanąć przed karetką i zadzwonić na 112. Oświadczył, że sam nie pojedzie do szpitala, bo jest korek. Płaci podatki i wymaga - podsumowuje Rutkowski.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.