Nurkowie straży pożarnej najczęściej prowadzą poszukiwania w ciemności. Pod wodą panuje często niemal zerowa widoczność. © Archiwum prywatne | Paweł Dyba

Pod powierzchnią

Dariusz Faron
13 sierpnia 2021

Paweł nie zna nawet jej imienia. Widział ją tylko raz, ale nigdy nie zapomni. Długie włosy, łagodne rysy i spokojna twarz. Miała trzynaście lat.

OD REDAKCJI: Według danych Policji od początku czerwca w Polsce utonęło 70 osób. Wielu z tych tragedii można było prawdopodobnie uniknąć. Przypominamy reportaż Dariusza Farona o pracy nurków poszukujących ciał topielców.

Ciepły lipiec. Ewa – tak ją nazwijmy – przyszła z mamą na dzikie kąpielisko na krakowskim Zakrzówku. Słońce świeci wysoko, nad wodą gwarno jak w ulu. Może dlatego nikt nie słyszy, gdy woła o pomoc? Dopiero po dłuższej chwili matka zauważa, że córki nie ma.

Ewa w tym czasie umiera po cichu.


Krzyk, potem cisza

Nurkowie ze straży pożarnej przyjeżdżają po kilkunastu minutach. Cholera! Po obu stronach zaparkowane samochody. Trzeba je zepchnąć z drogi, inaczej ciężarówka ze sprzętem się nie przeciśnie. W końcu są. Na kąpielisku strach, wszyscy patrzą tylko na nich. Uratują? Nie uratują? A oni już wiedzą: jest za późno. Dowódca rzuca tylko: kto zaczyna?

Pada na Pawła. To jego początki.

Serce chce wyskoczyć z piersi, nogi jak z waty. Nigdy nie wiesz, co zastaniesz pod powierzchnią. No dobra, im szybciej, tym lepiej – Paweł wyskakuje z łodzi, znika pod taflą wody.

Potrzebuje zaledwie kilku minut.

Zatrzymuje się na półce na głębokości czternastu metrów. Poprawia maskę i wtedy ją widzi. Piękne długie włosy, łagodne rysy, spokojna twarz odwrócona ku niemu. Wygląda, jakby płynęła.

Paweł: Moja psychika zwariowała. Wydawało mi się, że jestem na wakacjach, nurkuję w błękitnej wodzie, nie muszę się spieszyć. Chwyciłem ją i ruszyliśmy w górę. Aż nagle mnie otrzeźwiło, bo wszystko zaczęło z tej dziewczyny wypływać. Ciśnienie wypychało krew i śluz. W sekundę przypomniałem sobie, że nie pływam na cholernej lagunie, tylko wyławiam topielca.

Wynurzają się. Paweł przekazuje ciało Ewy koledze. Na brzegu poruszenie, gapie komentują akcję (w końcu od tego są). Do uszu Pawła dociera rozpaczliwy gardłowy krzyk. "Moje dziecko!". I zapada cisza.

– To była jej matka. Minęło dwadzieścia kilka lat, a ciągle łamie mi się głos.

Z dziećmi jest najtrudniej.


Pięćdziesiąt ciał

Paweł wyciąga dłoń na przywitanie. Wysoki, krótkie włosy, przenikliwy wzrok. Będzie dziś przewodnikiem. Nadaje się jak mało kto – teren zna jak własną kieszeń, sypie historiami jak z rękawa.

Słońce praży jak w tamten lipcowy dzień. Przedzieramy się przez zieloną gęstwinę, by po kilkunastu minutach dotrzeć na miejsce. Dwie dziewczyny próbują zrobić na skarpie jak najlepsze selfie. Dla nich Zakrzówek to przede wszystkim woda i piękne widoki. Dla Pawła – ciała.

Tamta półka, widzisz? Chłopak spadł kiedyś z roweru.

Mała skała pod drzewami – pijany facet, poślizgnął się.

Dziesięć metrów od nas – młody samobójca.

Paweł przecierał szlaki. W latach 90. był jednym z pierwszych członków zespołu wodno-nurkowego w Krakowie. A od 2008 roku dowodził Specjalistyczną Grupą Ratownictwa Wodnego PSP "Małopolska". Pod wodą pracował osiemnaście lat. Nigdy nie zgrywał twardziela. Kiedy na akcjach miękły mu nogi, mówił o tym swoim ludziom. Teraz głos łamie mu się tylko raz, przy Ewie.

– Wyciągnąłem około pięćdziesięciu ciał. Pamiętam wszystkie.

Młodszy brygadier w stanie spoczynku Paweł Dyba pracował pod wodą 18 lat. Od 2008 roku dowodził Specjalistyczną Grupą Ratownictwa Wodnego PSP "Małopolska".
Młodszy brygadier w stanie spoczynku Paweł Dyba pracował pod wodą 18 lat. Od 2008 roku dowodził Specjalistyczną Grupą Ratownictwa Wodnego PSP "Małopolska".© Wirtualna Polska | Dariusz Faron

Faceci w czerni

Marcin mówi, że najgorsze są początki.

We wrześniu stuknie mu siedemnaście lat służby. W szkole aspirantów dawali zniżkę na kurs nurka, a jak się ma dwadzieścia lat, liczy się każdy grosz. Zrobił. I wyobrażał sobie, jak pokazuje znajomym zdjęcia z wypraw. Widać na nich niskiego bruneta nurkującego na rafie koralowej. Błękit wody, złota plaża, drinki z palemką na leżaku…

Sorry, nie w tym życiu. Nurkowie straży to nie goście w błękicie, tylko faceci w czerni.

Schodzisz pod wodę. Ciemność. Latarka niewiele pomaga. Masz z kumplem połączenie przez telefon nurkowy, ale nie oszukujmy się, jesteś tu sam. Kolega pyta, co słychać w domu i nawija o pogodzie, żebyś nie myślał o tym, co musisz zrobić. Zimno jak cholera… Nie chodzi o temperaturę wody, czujesz ten chłód w środku. Ogarnia cię strach.

Skup się. 50-letni facet, utonął po pijaku, powinien tu gdzieś być.

Żeby znaleźć ciało w ciemności, musisz na nie napłynąć. Nic nie widzisz, więc macasz wodę. Czołgasz się w pieprzonym mule na dnie pełnym kamieni i drutów. W myślach modlisz się, żeby nie napłynąć prosto na twarz…

"Kur..., co ja tu robię!?"

Ręka nagle dotyka czegoś twardszego. To noga czy gruby kij? Ramię czy butelka? W ciemności nie da się rozpoznać. Minie chwila, zanim się zorientujesz, co macasz: przedmiot czy trupa. Zastanawiasz się, co tak dudni na głębokości kilkunastu metrów. Spokojnie, to tylko twoje serce. Niech to się skończy, do cholery!

"Dobra, jest!". Masz szczęście, że ciało jest w całości, leży spokojnie na dnie. Wynurzacie się. Reanimacja na brzegu. Nad wami las telefonów, każdy nagrywa. Ludzie widzieli takie sceny w amerykańskich filmach – zaraz topielec zacznie się krztusić wodą, otworzy oczy, wstanie, rozlegną się brawa.

Ty wiesz swoje: gówno z tego będzie. Ale póki jest nadzieja, pompujecie. Trzydzieści ucisków, dwa wdechy. Budź się, stary!

Sygnał, migające światła, karetka. Choćbyś chciał, nie zrobisz nic więcej. Samochód. Dom.

– Jak było w pracy?

– Dobrze.

Bo co masz niby odpowiedzieć? Dopiero za kilka dni dowiesz się, że facet zmarł. Kładziesz się, próbujesz zasnąć i wtedy go widzisz. Leży na dnie i na ciebie patrzy.


Ojciec błaga. Matka w amoku

Najważniejsza zasada, zapamiętaj ją sobie: szukasz obiektu, nie człowieka. Staraj się nie patrzeć na twarz. Nie myśl, jak zginął. Nie zastanawiaj się, kim jest kobieta, która wyje z rozpaczy na brzegu.

Wiem, nieraz się nie da. Każdy miał akcję, podczas której pękł.

Paweł opowiada:

Koniec czerwca, upał. Oceny już dawno w dziennikach, więc dzieciaki ruszyły na kąpielisko. Dostaliśmy zgłoszenie, że do wody wpadł dwunastolatek. Znalazłem go po dwudziestu minutach na dwóch metrach. Gdy się wynurzamy, widzę siwego faceta, który świdruje nas wzrokiem. Myślę: "cholera, pewnie dziadek nie upilnował wnuczka, jak rodzice byli w robocie". Przebieram się przy samochodzie, ciało leży kilka metrów dalej. Nagle podbiega ten starszy pan, podnosi worek i zaczyna głaskać chłopca po sinej ręce. W kółko powtarza.

"Synku, synku…".

Od razu myślisz o swoich dzieciach. O tym, że mógłbyś być na jego miejscu.

Inna historia. Małżeństwo przyjechało nad wodę z trójką dzieci, najstarsze miało sześć, najmłodsze około dwóch lat. Mąż z żoną wyszli na brzeg rozstawiać wędki, a auto stoczyło się ze skarpy. Żaden nurek nie czuł się na siłach, żeby wydobywać ciała dzieci spod wody, więc najpierw wyciągnięto auto. Matka rwała sobie włosy z głowy. Dosłownie.

To był koniec lat dziewięćdziesiątych. Dowódcę interesowało jedynie, byśmy weszli pod wodę. Nikogo nie obchodziło, co się dzieje pod powierzchnią. Nikt nie pytał, jak się czujemy.

Tomek, nurek przez blisko dziewiętnaście lat:

Wakacje, mała miejscowość pod Tarnowem. Szukamy dziewiętnastolatka. Kilku chłopaków świętowało nad wodą zakończenie roku szkolnego. Kolega: "wypłynęliśmy stąd, w połowie się odwróciłem i Bartka już nie było". Na brzegu zrozpaczeni rodzice.

Ojciec: kiedy go znajdziecie?!

Matka: w amoku, tuli ubrania dziecka.

Natrafiliśmy na niego po dwóch dniach. W trakcie poszukiwań nad akwen wrócili jego koledzy. Byli w garniturach, jechali składać papiery na studia. Pomyślałem, że ten chłopak powinien właśnie stać między nimi.

Możesz sobie mówić, że szukasz "obiektu". W takich sytuacjach się po prostu nie da.

Żeby znaleźć ciało pod wodą, najczęściej trzeba na nie napłynąć. Dlatego nurkowie zmagają się w pracy z ogromnym obciążeniem psychicznym.
Żeby znaleźć ciało pod wodą, najczęściej trzeba na nie napłynąć. Dlatego nurkowie zmagają się w pracy z ogromnym obciążeniem psychicznym. © East News | Anna Karczmarz, REPORTER

Łysy tonie. To przez strażaków

Zgłoszenie – na kąpielisku topi się młody mężczyzna. Marcin zrywa się z krzesła. Czas jest tu najważniejszy.

Toniesz kilka minut, później to już umieranie. Dochodzi do zatrzymania akcji serca i krążenia. Jeśli przebywasz pod wodą więcej niż dziesięć minut, potrzebujesz cudu.

Teoretycznie przez pierwsze 120 minut strażacy prowadzą akcje ratunkową, potem zmienia się ona w poszukiwawczą. W praktyce najczęściej szukają ciał.

Pakownie sprzętu. Bieg. Trzask drzwi. Dojeżdżają w piętnaście minut. Na plaży kilkanaście osób - wstawione damy i pijani rycerze z zakonu św. Osiłka. Opróżnili sporo puszek, więc świat wiruje. Gruby opowiada: wskoczył do wody, krzyknął, że zajeb... No to Łysy za nim, ale od razu poszedł na dno. Teraz damy i rycerze są niesamowicie wkur..., bo to wszystko przez nurków.

Skąd oni jechali, z końca świata?! Trzeba Łysego ratować, a tu piętnaście minut czekania, no ja pier...! Gruby zaraz przemówi im do rozumu.

"Zapier... pod wodę!"

"Szybciej!"

"Nie tam, bardziej w lewo!".

Marcin z Grubym nie dyskutuje, ma robotę do zrobienia. Jest niezła przejrzystość, więc znajduje "obiekt" bardzo szybko. Łysy dryfuje w wodzie na głębokości kilku metrów.

Wynurzają się. Reanimacja. Raz… dwa.. trzy…!

Dopiero wtedy Gruby i reszta ekipy uświadamiają sobie, że to nie jest żadna gra komputerowa. Damy płaczą, osiłki do nich dołączają. Jak to możliwe?! Przecież walnął tylko cztery piwa… Kur..., Łysy, nie świruj! Otwórz oczy!

Łysy oczu nie otwiera.

Czarny worek.


Toną w samotności

W 2020 roku w Polsce utonęło 460 osób, 117 z nich było pod wpływem alkoholu.

Tomek: U nas to nagminne. Idzie "janusz" w klapkach, w jednej ręce dziecko, w drugiej przenośna lodówka z browarami. W Polsce się przyjęło, że nad wodą się pije. Po słonecznym dniu proszę iść na jakieś kąpielisko. W koszach i na ziemi pełno puszek. Regularnie jeździmy nurkować rekreacyjnie do Czech. Jeśli są tam jakieś butelki nad wodą, to najczęściej po piwach bezalkoholowych.

Paweł: Społeczeństwa zachodnie też są bardziej zdyscyplinowane. W Polsce nadal króluje ułańska fantazja. Może przez ograniczenia z czasów PRL-u nie znosimy restrykcji? Na zasadzie: ja nie mogę?! Dla Polaka nie ma rzeczy niemożliwych, zawsze musi coś udowodnić.

Marcin: Gdy widziałem, że ktoś nad wodą pije piwo, zwracałem uwagę. Najczęściej kończyło się to wyzwiskami, więc odpuściłem. Teraz po prostu zmieniam miejsce. Mam spokój, dzieci nie muszą słuchać przekleństw. Ludzie lekceważą niebezpieczeństwo i to nie tylko po alkoholu.

Tomek: Kiedyś pracowałem jako ratownik na Przylasku Rusieckim. Patrzę, a dwadzieścia metrów od kąpieliska pani z sześciolatkiem. Dzieciak w chińskim pontoniku, mama ściąga go sznureczkiem.

– Proszę uważać, to niebezpieczne.

– Nie jesteśmy na kąpielisku. To nie pana problem.

– Ma pani rację. Problem może być jutro. Pani będzie siedzieć zapłakana, a ja zejdę w skafandrze pod wodę.

Zaczęła mnie wyzywać, więc obróciłem się na pięcie i sobie poszedłem.

Paweł: Niektórzy mają gdzieś rady i zasady bezpieczeństwa. A potem oni albo ich dzieci toną w samotności. Nikt nie słyszy ich wołania.

Paweł mówi: Niektórzy mają gdzieś rady i zasady bezpieczeństwa. A potem oni albo ich dzieci toną w samotności. Nikt nie słyszy ich wołania.
Paweł mówi: Niektórzy mają gdzieś rady i zasady bezpieczeństwa. A potem oni albo ich dzieci toną w samotności. Nikt nie słyszy ich wołania. © EASTNEWS | Piotr Kamionka, REPORTER

Pawełku, proszę cię, znajdź

Zgłoszenie. Glinianki w Czernichowie. 32-latek podobno coś wypił, potem utonął.

Paweł jest dowódcą zmiany, ma pod sobą młodych aspirantów. Dla Bartka i Mateusza to będzie chrzest, nigdy nie szukali ciała pod powierzchnią. Mówią, że lajtowo. Dadzą nura, wyłowią ciało i fajrant. Robota jak każda inna.

Pierwszy Bartek. Wynurza się po trzydziestu minutach blady jak ściana.

– Powietrze mi się kończy.

– Jak to?! Ile masz?

– Sto atmosfer.

– No to dawaj pod wodę, gościu!

Paweł kręci głową, a Mateusz ma ubaw – co za lamus, przecież to bułka z masłem. Dobra, teraz pora na niego. Pół godziny i sytuacja się powtarza. Spod wody wynurza się bladozielona twarz Mateusza, który zarzeka się, że nie ma powietrza.

Paweł traci cierpliwość. – Mogłem ich męczyć do wieczora, ale co by to dało? Powiedziałem policjantowi, że teraz pokażę młodym, jak się szuka ciał. I sam zanurkowałem. W końcu patrzę – jest. Zgarniam topielca za bebechy i mówię do telefonu nurkowego:

– Bartek, szykuj się. Jak nie znajdę, zaraz wchodzisz.

– Pawełku, proszę cię, znajdź. Postawię ci butelkę czegoś dobrego.

Chwilę potem wynurzyłem się z ciałem, zielone twarze odetchnęły z ulgą. Postraszyłem ich, żeby trochę przetrzeć im różki. W tej robocie ważna jest pokora.

Butelki oczywiście nie wziąłem.


Pan prokurator chce zobaczyć topielca

Wyciągnięcie ciała nie zawsze jest formalnością.

Paweł: Raz dostaliśmy informację od nurka rekreacyjnego, że natrafił na ciało mężczyzny. Okazało się, że leżało pod wodą kilka lat. Podebraliśmy je specjalnymi noszami siatkowymi. To były lata 90., Dziki Zachód. Ciało leży na brzegu, a obok normalnie przechodzą cywile. Zjawiają się policjanci.

– Panowie, przenieście topielca wyżej, prokurator chce go zobaczyć.

– Jak to wyżej?! Przecież się rozpadnie!

– Nalegamy.

Cóż, skoro nalegali… Niesiemy, a tu nagle topielcowi odpadła ręka, dosłownie posypały się kości. Policjanci pożyczyli od nas gumiaki i zbierali potem te kości do woreczków.

Tomek: Nigdy nie wiesz, po kogo płyniesz. Zdarzali się topielcy z raną ciętą szyi od ucha do ucha. Kiedyś znaleźliśmy faceta, który wyglądał jak typowa ofiara porachunków mafijnych – obwiązano go łańcuchami i drutami. Pamiętam też mężczyznę, który miał worek na głowie, znajdowały się w nim kamienie. Ponoć śledztwo prokuratury wykazało, że… sam go sobie założył.

Paweł: Ja raz płynąłem po mężczyznę, który został zamordowany. Ciało było więc najważniejszym dowodem w sprawie. Powiedziałem, że bez policji nie jadę. Pracowałem pod wodą, a przy brzegu stał facet, który mnie ochraniał.

Marcin: Osobną grupę stanowią samobójcy. Pamiętam skok gościa z mostu na Zabłociu. Strażnik miejski widział całe zdarzenie, więc wskoczył zaraz po nim, ale go nie wyciągnął. Facet wypłynął kilka kilometrów dalej. Z wody wystawała sama głowa. Udało się nawet przywrócić mu czynności życiowe, ale nie wiem, czy przeżył.

Paweł: Ja mam historię z happy endem. Jeden gość stał na moście i groził, że odbierze sobie życie. Na miejsce przyjechał już policyjny negocjator. Niedoszły samobójca wskoczył do wody, dopiero gdy zjawiła się nasza ekipa. Chłopcy nawet nie zdążyli się ubrać, kolega złapał "klienta" cztery metry pod powierzchnią. Wyciągnął go, a potem dał mu w pysk. "Jak jeszcze raz będziesz chciał się zabić, to nie skacz do wody!". Facet z miejsca oprzytomniał. Przecież my podczas każdej akcji ryzykujemy swoje życie.

Sam dojazd na miejsce zajmuje najczęściej minimum kwadrans. Wyjazdy nurków ze straży pożarnej rzadko kończą się uratowaniem człowieka.
Sam dojazd na miejsce zajmuje najczęściej minimum kwadrans. Wyjazdy nurków ze straży pożarnej rzadko kończą się uratowaniem człowieka. © East News

Mam blisko do córki

Tomek zarzuca torbę na ramię i przytula syna na pożegnanie. Bartek wie, że tata jeździ do pożarów i nurkuje, ale nie zna szczegółów. Tomek nie powie przecież 10-letniemu chłopcu, że szuka ciał… Wczoraj opowiadał synowi, że wyławiali wielką ciężarówkę, ale kierowca cudem się uratował.

Pamięta dzień, w którym zrodziła się w nim pasja do nurkowania – poszli z ojcem na ryby na Przylasek Rusiecki, wtedy zobaczył ich pierwszy raz. Czarne maski. Nowoczesne skafandry. Dziwnie wyglądające płetwy. Zafascynowali go. Nie znał jeszcze drugiej strony medalu…

Z zamyślenia wyrywa go zgłoszenie od dyspozytora. Nastoletnia dziewczynka tonie na Zakrzówku.. Bieg. Trzask drzwi. Jazda.

W połowie drogi Tomek dostaje sygnał, że może zawracać. Paweł jest już na miejscu. Z walącym sercem schodzi pod wodę. Zatrzymuje się na półce na głębokości czternastu metrów. Poprawia maskę i wtedy ją widzi. Długie piękne włosy, łagodne rysy, krzyk matki.

Pamiętasz?

Dwa lata później Tomek idzie na piwo z kolegą ze szkolnej ławy. Standardowa gadka i nagle:

– Cieszę się, że pracuję blisko cmentarza. Mam blisko do córki.

– Co się stało?!

– Utonęła dwa lata temu na Zakrzówku.

Tomek siedzi jak zamurowany. Od razu kojarzy fakty. Mówi dziś: – Gdyby mnie wtedy nie zawrócili, wyciągałbym spod wody córkę kolegi.

Nie tylko Paweł nie zapomni jej do końca życia.


Obrazy zostają

Obaj od kilku lat są poza sekcją wodno-nurkową. Paweł szkoli dziś innych, Tomek pracuje jako ratownik wodny.

Paweł: Tuż po tym, jak odszedłem, coś było ze mną nie tak. Zobojętniałem, zacząłem traktować śmierć jak statystykę. Gdy człowiek słyszy, że ktoś stracił życie, robi mu się przykro, a ja nie czułem nic. Proces powrotu do normalności trwał kilka lat. Ciągle mam w sobie bardzo dużo stresu, ale sobie z nim radzę. Nie oglądam mocnych filmów. W życiu widziałem dużo gorsze sceny niż w horrorach.

Tomek: Ta robota zostawia w człowieku ślad. Możesz wpaść w automatyzm, ale pewne obrazy zostają. Z drugiej strony, przy całym szacunku dla ofiar, praca nurka w straży była najpiękniejszą przygodą mojego życia. Trochę tęsknię…

Marcin nie tęskni. Właśnie jest na kolejnej akcji. Drugi dzień poszukiwań młodej dziewczyny. Na brzegu, oprócz zrozpaczonej matki, czeka już armia z telefonami.

Nie ma co zwlekać – im szybciej, tym lepiej. Skok do wody.

Ciemność.

***

Zmieniłem imiona ofiar.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (731)