Nie tylko elity winne kryzysu
Rządy i upadek Leszka Millera uwidoczniły kryzys polskiej klasy politycznej. Odpowiedzialności za to nie można jednak zrzucać tylko na elity. Rozkład klasy politycznej jest skutkiem kryzysu społeczeństwa, też odpowiadającego za stan polskiej demokracji – pisze w „Tygodniku Powszechnym” Jan Kofman.
07.04.2004 | aktual.: 07.04.2004 15:38
Najdonioślejszym ujemnym skutkiem rządów jest sukces Samoobrony. Miller i duża część klasy politycznej niemal unicestwili się z powodu afer, które uwidoczniły kryzys polityczny. Czy jednak odpowiedzialne za to są tylko elity? Czy tylko one są zdemoralizowane? W sporym stopniu tak samo winne jest społeczeństwo: szuka opieki państwa i, mówiąc eufemistycznie, nie jest przyzwyczajone do pracy w kapitalizmie. To sprzężenie zwrotne: cechy klasy politycznej odzwierciedlają cechy społeczeństwa; społeczeństwo z kolei widzi, że politycy uprawiają bezpardonową, niemoralną walkę i często propagandę klęski. Również część mediów współdziała w podważaniu sukcesów polskiej transformacji.
Gdyby wybory odbyły się wcześniej, radykalizm Samoobrony może mieć i dobre skutki: zmusiłby część wyborców np. UW czy Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego do głosowania na PO. Zwolennicy środowisk skupionych wokół np. Jana Olszewskiego, a może i Antoniego Macierewicza, wybraliby PiS, zaś zwolennicy tracącej coraz bardziej na popularności Unii Pracy poparliby SdPl albo SLD.Rozpad lewicy, upadek rządu i nowe wybory zahamują z pewnością prace nad wprowadzeniem planu Hausnera. Z drugiej strony może to sprzyjać budowaniu nowej konfiguracji sceny politycznej i organizowaniu się partii typu wyborczego: rzutkich, nielicznych, opierających się na komitetach i grupach eksperckich. Taką partią próbuje być Platforma, która, pokonując stare podziały, chce postawić tamę Lepperowi.
Skrajna polaryzacja sceny politycznej - wokół PO z jednej strony i Samoobrony z drugiej - służąca mobilizacji elektoratów i natężeniu walki, byłaby groźna. Utrwaliłaby podział społeczeństwa na dwa wręcz quasi-militarne obozy. Co w tej sytuacji mogą zrobić ludzie o umiarkowanych poglądach? Mamy przecież wybór: PO, PiS, SLD, SdPl, UW, UP, SKL, ugrupowania Aldony Kameli-Sowińskiej, Macieja Płażyńskiego czy Zbigniewa Religi i jeszcze kilka innych. Jeśli te mniejsze partie samodzielnie pójdą do wyborów, poparcie im udzielone będzie zmarnowaniem głosów. A choćby serce dyktowało inaczej, w obliczu zagrożeń rozum podpowiada, że głosów marnować nie wolno – konkluduje Kofman.